Każdy z nas codziennie powinien robić rachunek sumienia

Jak to jest, być osobą tak lubianą przez społeczność klubu, wokół którego w ostatnich latach są głównie złe emocje, który nie kreuje idoli i bohaterów?
Rafał GÓRAK: – Bardzo trudne pytanie… Może to świadczy właśnie o tym, jak duże zapotrzebowanie na piłkę jest wciąż w Katowicach – i jakie są nadzieje. Kibice GieKSy dostawali ostatnio po dupie, i to bardzo. Odpowiadając – nie wiem, dlaczego. To dla mnie bardzo zaskakujące i cenne. Jednocześnie, położono mi na plecy taką belkę, krzyż odpowiedzialności. Idę z nim.

Krzyż, belkę, albo „Złotego Buka”. Pański powrót do GKS-u wybrano najważniejszym wydarzenie 2019 roku.
Rafał GÓRAK: – Mówiłem już na gali „Złotych Buków”, że piłkarze to póki co nie złote buki, a szare żuki… To dla mnie bardzo cenna nagroda, bo od kibiców – a to oni są w tej całej zabawie najważniejsi, dla nich to wszystko się robi, dla nich to się kręci. Miałem masę satysfakcji, gdy jesienią drużyna schodziła z boiska, a kibice po prostu bili jej brawo. Nawet po tym pierwszym meczu, nie wygranym, a przegranym. Wsparcie z trybun pozytywnie nakręciło tę drużynę.

Umie pan uderzać we właściwe klawisze, by grać kolejnymi wypowiedziami na emocjach kibiców.
Rafał GÓRAK: – To są spontaniczne rzeczy, bo takim też – raczej spontanicznym – człowiekiem jestem. I rozumiem kibiców. Piłka nożna, kibicowanie, było w moim domu na porządku dziennym. Kuzyni, koledzy, ojciec, teść – wszyscy byli lub są kibicami, chodzili na mecze. Pamiętam, jak tata wracał do domu po porażce Polonii Bytom. Miał kwaśny humor, a był z kolei bardzo zadowolony, gdy Polonia wygrywała. Ja to czuję i wiem, o co chodzi. Nie wynika to z żadnej chęci sterowalności. Udaje się w te emocje trafiać, bo po prostu mam je takie same, co kibice GieKSy.

Podkreśla pan często przywiązanie do katowickiego klubu. Jak zapałać taką sympatią do miejsca, w którym w ostatnich latach prawie nic się nie udawało?
Rafał GÓRAK: – Może to dlatego, że jakoś zawsze w życiu przychodziło mi zwracać większą uwagę na tego słabszego. Na autsajdera, na którego nikt nie stawia i spadają na niego ciosy. Ruch Radzionków, w którym zaczynałem pracę trenera, nie był klubem z pierwszych szpalt gazet. Podobnie było w Elanie Toruń. W Bielsku prowadziłem BKS, a to Podbeskidzie jest tam dominujące. GKS… Wychowałem się na jego pucharowych meczach, z Piotrem Piekarczykiem na boisku czy ławce. Na wszystkich nas robiła wrażenie ta „dekada GieKSy”. Do tego doszedł potem mój pierwszy pobyt w GKS-ie, podczas którego w ekstremalnych warunkach walczyliśmy o przetrwanie. To wszystko splotło się w taką ramę, która powoduje, że jest bardzo bliska memu sercu. Tak już będzie do końca życia. To się nie zmieni. Moim marzeniem było to, by wrócić tu do pracy.

Naprawdę marzył pan o powrocie na Bukową?
Rafał GÓRAK: – Wiosną, w czasie końcówki mojej pracy w Toruniu, wiedziałem już, że muszę spoglądać w kierunku Śląska. Chciałem wrócić do domu, byłem daleko od rodziny i to zaczynało doskwierać. Zadawałem sobie pytanie, co ja będę na tym Śląsku robił. Wiedziałem, że jest tylko jedno miejsce, w które chciałbym wrócić. Gdy w 2013 roku stąd odchodziłem, byłem strasznie niepocieszony. Miałem poczucie niespełnionej do końca misji. Siedziała we mnie chęć rewanżu, wygrywania. To marzenie było realne, ziściło się. Widocznie jeśli się o czymś często myśli, to może się to wydarzyć.

Ma pan wiarę w to, że GKS kiedyś znów może być wielki?
RAFAŁ GÓRAK: – To nie wiara, a przekonanie o właściwie obranej drodze, choć mówimy o procesie. Na razie budujemy GieKSę w drugiej lidze. A co jest na szczycie tej góry? Wolę tego nie mówić. Moim marzeniem było to, by wrócić tu do pracy, by GKS odnalazł tożsamość. Dziś jesteśmy na trzecim miejscu w drugiej lidze, gramy o czołową dwójkę albo play offy. Wychodzę z założenia, że najlepsze marzenia są takie, które są blisko. Tymi odleglejszymi lepiej się nie interesować, istotniejsze są przyziemne. Ale tak – sądzę, że GKS jeszcze będzie wielki. Oby w takim okresie, kiedy jeszcze będę się liczył w tej rozgrywce.

Na Śląsk wracał pan jako trener przegrany, po przegranej na ostatniej prostej walce Elany o awans do pierwszej ligi?
Rafał GÓRAK: – Zrobiłem rachunek sumienia, podsumowując to, co wydarzyło się w Elanie. Bardzo wiele zawdzięczam ludziom, którzy ją tworzą. W niezłych warunkach trzecioligowych, a skromnych drugoligowych, potrafiliśmy zbudować drużynę z pomysłem. Nie miałem do nikogo żadnych pretensji, że nie udało się awansować, że zabrakło punktu, bramki. Może tak musiało być? Nie wiem, czy Elana – pod wieloma względami – byłaby gotowa do gry w pierwszej lidze, choć przecież występowały tam i kluby słabsze od Elany organizacyjnie. Pewien żal był, ale generalnie ponad dwuletni okres pracy w Toruniu był moim ogromnym trenerskim zwycięstwem.

To był pana pierwszy raz poza Śląskiem?
Rafał GÓRAK: – Nigdy wcześniej nie wyjechałem. Stałem się w Toruniu jeszcze bardziej pracowity. Miałem ku temu wiele czasu, by skoncentrować się tylko na piłce. Roboty było co niemiara, bo Elana była taką fajną białą plamą. Robiliśmy wszystko od podstaw z jej właścicielami, fantastycznymi ludźmi Maćkiem Jóźwickim i Adamem Krużyńskim. Trzeba było zadbać o przypilnowanie każdego szczegółu. Mogę śmiało powiedzieć, że pełniłem tam rolę nie tylko trenera, ale także choć nieoficjalnie coś w rodzaju dyrektora sportowego. Zadań wokoło była masa, to rozwinęło mnie jako człowieka. Wróciłem z Torunia dojrzalszy, ale i trochę zmęczony życiem z rodziną na dystans.

Słowem – tu jest pański heimat.
Rafał GÓRAK: – Tu jest dom, rodzina, tu pracuje żona, a starszy syn, Witek, w tym roku szkolnym zdaje maturę.

W ekstraklasie pracuje pięciu trenerów ze Śląska. Można tu dopisać jakąś ideologię?
Rafał GÓRAK: – Coś w tym może jest. Z Marcinem Broszem dzieliłem szatnię w Polonii/Szombierkach, z Mirkiem Smyłą byłem w Polonii, z Arturem Skowronkiem – w Ruchu Radzionków. Od małego spotykaliśmy się po przeciwnych stronach barykady z Michałem Probierzem. Waldek Fornalik zaś, wiadomo, jest starszy, ale też nasze drogi się przecięły, bo był moim trenerem w Polonii. Po okresie przygotowawczym postanowił mnie wypożyczyć do trzeciej ligi, do Górnika Wojkowice. Ślązacy mają w sobie ten kult pracy. Jest nas wielu, bo pochodzimy z regionu, gdzie po prostu jest tak wiele piłki.

Chciałoby się kiedyś dołączyć do tego grona?
Rafał GÓRAK: – To marzenie każdego trenera, jakiś cel i sens pracy. Ruch transferowy na rynku ekstraklasowym jest też duży wśród trenerów. Ale już dawno nie miałem poczucia – może nawet nigdy – że gdy zwalnia się w jakimś klubie posada, to chciałbym być na tej giełdzie brany pod uwagę. Mam nadzieję, że jak najdłużej moje miejsce będzie w Katowicach, bo tu się spełniam i czuję potrzebny. Dziś nie jestem w ogóle zainteresowany czymś innym.

Czyli nie towarzyszyła panu nigdy myśl: „A może zadzwonią…”?
Rafał GÓRAK: – Jeśli nie ma się pracy, albo jest ona nie taka, jak tego oczekujesz, to tego typu myślenie się pojawia. A może ktoś zadzwoni, a może tu, a może tam… To mało komfortowe. Jestem megaszczęśliwy w Katowicach. Czuję się za GKS odpowiedzialny. Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że dzisiaj chyba nie byłoby takiego telefonu, który mógłby mnie zainteresować. Przy całym szacunku nawet dla klubów z ekstraklasy. Nie ma szans.

Ciekawa deklaracja, oby kiedyś jej pan nie żałował.
Rafał GÓRAK: – Jest dziś grudzień 2019… Mówię tak dlatego, bo jestem święcie przekonany do ludzi, którzy się obecnie w Katowicach znaleźli. A w piłce najważniejsi są ludzie. Gdy masz wokół siebie takich, do których czujesz 100-procentowe zaufanie, to inaczej się pracuje. Wiem, jakim człowiekiem jest prezes Szczerbowski, jakie jest wsparcie miasta jako właściciela, jak pracuje dyrektor Góralczyk i jaki mam sztab. Jestem święcie przekonany, iż w mało którym klubie mógłbym liczyć na tak zgraną ekipę. Czuję, że to taki moment na mojej trenerskiej drodze, że po prostu chcę odbić na czymś jakąś swoją pieczęć. Tak, by to coś było moje do końca życia. Nie chcę być rozchwiany między różnymi projektami. Dlatego dziś Górak jest nie do wyjęcia z Katowic. No chyba że ktoś by mnie podpuścił i zwariował, ale to musiałaby być szalenie niemoralna propozycja. Nie mam chęci pracy wyżej za wszelką cenę. Wszystko w moim życiu funkcjonuje tak, jak należy, a do tego zawsze dążyłem. Zgoda – skala wyzwania w GieKSie jest ogromna. Ale… to dobrze.

Nie ma pan odczucia, że pańska trenerska droga układa się jakby poniżej potencjału?
Rafał GÓRAK: – Z tego już wyrosłem. Wiem, że wyżej trafia wielu ludzi o wiele bardziej przypadkowych, ale rynek ich weryfikuje. Ja sobie tym nie zaprzątam głowy. Wybrałem swoją drogę. Piłkarzem byłem przeciętnym, by nie powiedzieć – słabym. Był ze mnie taki wyrobnik, ale o ogromnym sercu i chęci do pracy, dlatego do ekstraklasy doszedłem sam. Rozegrałem w niej 25 meczów tylko dlatego, że grałem w klubie, który uzyskał awans. Tak też było z tymi 250 spotkaniami w drugiej lidze, nikt mnie tam nie kupił. Być może podobnie jest z moją pracą trenerską.

„Cidry” wziąłem w czwartej lidze, dostaliśmy się do pierwszej. Awansowałem z Elaną do drugiej ligi, teraz jestem tu w GieKSie. By znaleźć się wyżej, pewnie trzeba będzie awansować. Taka to moja droga… Ktoś powie, że przeklęta – a ja odpowiem, że z pieczęciami. Proszę zobaczyć, który to mój klub. 4,5 roku w Radzionkowie, epizod w Tychach. Potem – dwa lata i dwa miesiące w Katowicach. Nikt długo przede mną, ani nikt po mnie nie pracował dłużej. BKS i Elana to też pewna ciągłość. I to są moje sukcesy. Jeśli jesteś pracownikiem klubu przez 2,5 roku i odchodzisz, bo ktoś inny o ciebie zabiega, to czujesz większe spełnienie niż w momencie, gdy odhaczasz 25. klub – może i trzeci ekstraklasowy – ale jesteś jednym z wielu. A ja tak pracować nie potrafię i nie chcę.

Ostatnim klubem, który pana zwolnił, była ponad sześć lat temu GieKSa.
Rafał GÓRAK: – Tak jest! Ale gotowym trzeba być zawsze (śmiech). Miałem to szczęście, że od tamtej pory zmiany pracodawców wyglądały inaczej. Kluby dogadywały się między sobą, a ja byłem przekonany, że to dobry pomysł.

Co ma dzisiejszy GKS, czego nie miał podczas pańskiej pierwszej kadencji?
Rafał GÓRAK: – Nowego właściciela. Wcześniej pracowałem w anormalnej GieKSie, z innym właścicielem, kiedy nic nie było normalne. Dlatego odchodząc z klubu – a wtedy właścicielskie kwestie się wyjaśniały, przejmowało go miasto – tym bardziej bolało mnie, że nie dostałem szansy pracy w normalnych strukturach, z komfortem jutra. Teraz to mam. Czuję ogromne wsparcie właścicieli, to nasza szansa. Zgoda – ktoś może powiedzieć, że GieKSa znowu jest anormalna, bo drugoligowa. Widocznie musiało zdarzyć się coś strasznego, bym zjawił się tu ponownie. Może to początek naszej drogi powrotnej w miejsce, gdzie GKS chce być, ale głośno nie ma co o tym mówić.

Za jesień jesteście chwaleni, klimat jest pozytywny. Spójrzmy jednak z dystansu: za półmetkiem pierwszego sezonu po historycznym spadku na trzeci poziom rozgrywkowy GKS nie jest na miejscu premiowanym awansem. To masakra!
Rafał GÓRAK: – I ja wszystkim o tym przypominam. Latem, na pierwszej konferencji prasowej, przedstawialiśmy plan i mówiliśmy, że potrzebujemy czasu, cierpliwości, która będzie dla nas najważniejsza. W sporej mierze dzięki niej jesteśmy dziś w tym miejscu; jeszcze niepremiowanym awansem, ale podchodzę do tego racjonalnie. Trzecia pozycja jest tą, na którą dziś zasługujemy swoją postawą na boisku. Na początku mieliśmy przecież poczucie, że będzie jeszcze trudniej.

Czyli poszło łatwiej niż się można było spodziewać?
Rafał GÓRAK: – W pewnym momencie szło bardzo dobrze. Zawodnicy pozytywnie zareagowali na trudny moment w końcówce sierpnia. Mimo problemów kadrowych, około dziesięciu absencji, nie dokonaliśmy na zamknięcie okienka żadnego transferu. Szatnia poczuła się dowartościowana. Przegraliśmy w Łęcznej, ale potem była seria kilkunastu meczów bez porażki. Aż przyszła ta na Zniczu Pruszków. Mogła spowodować, że zespół na sam koniec rundy straci pewność siebie. Przerabiałem podobne rzeczy w Elanie. Między 6. a 14. kolejką nie przegraliśmy, potem to się zdarzyło i już do końca roku nie wygraliśmy. Obawiałem się, że teraz w Katowicach może dojść do powtórki, ale wstaliśmy, poradziliśmy sobie, najpierw wygrywając z Gryfem, a potem szalenie ważny mecz w Bytowie.

To zaskoczenie, że w drugiej lidze punktowały tak dobrze aż cztery zespoły? Prócz was, jeszcze Resovia, Łęczna i Widzew?
Rafał GÓRAK: – My akurat szliśmy od dołu. W związku z tym, że awans może dać nawet szóste miejsce, to szansę załapania się do walki ma nawet 10-11 zespołów. Każdy mecz wiosną będzie szalenie trudny. Kto nie będzie bił się o szóstkę – to o utrzymanie. Spójrzmy na Elanę, która dziś ma 4 punkty do baraży i 4 punkty przewagi nad strefą spadkową. Pamiętam, jak rok temu kilka zespołów podjęło zimą decyzję o pójściu w Pro Junior System. Przez to kadry wiosną były ciut słabsze, Teraz może być tak, że kluby długo nie będą wiedzieć, o co grają. Spodziewam się bardzo ciężkich 14 kolejek. Nie sądzę, by ktoś odjechał, choć największe szanse na to ma Widzew. Jeśli okienko transferowe zatrzęsie drugą ligą, to najprawdopodobniej z powodu nazwisk, jakie pojawią się w Łodzi. Potem pozostanie jednak jeszcze kwestia zimowych przygotowań, utrzymania szatni, wytrzymania ciśnienia. To też bardzo ważne. I można się na tym przejechać.

Budowaliście akcje w taki sposób, że bramkarz często zagrywał piłkę krótko w pole karne do środkowego obrońcy, narażając się na wysoki pressing. Przeszło przez głowę, by zrezygnować z takiego ryzyka?
Rafał GÓRAK: – Chcę dzięki temu uczyć zespół odwagi. Zapominamy, że piłkarze powinni się kiwać, wchodzić w drybling, być odważni. Nawet pod własną bramką. Postanowiliśmy, że w taki sposób będziemy grali, co nieraz wiązało się z dużym ryzykiem. Gdy przed meczem z Widzewem siedziałem sam w szatni, a drużyna rozgrzewała się przed kilkunastotysięczną publiką, to zadawałem sobie pytanie, jak oni zdadzą tego wieczoru egzamin z emocji. Że niczego nie będą słyszeć, że być może szybko stracą pewność siebie. Gol, strzelony w dodatku przez naszego byłego zawodnika (Bartłomieja Poczobuta – dop. red.) mógł położyć na łopatki, ale drużyna zareagowała fantastycznie. Zremisowaliśmy 1:1 i po tym meczu byłem pewny, że takie emocje nas nie dosięgają. Mecz może się nie układać, kibice rywala mogą psioczyć, być przeciwko nam, ale my sobie damy radę. Tam zagraliśmy bardzo dobrze.

Latem rozstaliście się z Poczobutem, Adrianem Frańczakiem, Mateuszem Kamińskim i Mateuszem Mączyńskim, którzy podczas zgrupowania w Kamieniu zostali złapani przez kibiców w nieodpowiednim miejscu i czasie. To wydarzenie miało duży wpływ na to, co działo się jesienią?
Rafał GÓRAK: – Mnie bardzo to wzmocniło. Gdy ludzie zarządzający projektem – prezes, dyrektor – nie są zgodni co do pewnych decyzji, to wtedy powstaje kryzys. My mieliśmy w tym temacie identyczne zdanie. Trudne, niewygodne, ale wiedzieliśmy, że tak być nie może. Postanowiliśmy, co postanowiliśmy.

Tak po ludzku, czuł się pan zawiedziony? Podaliście tym zawodnikom rękę po spadku, przedłużając kontrakty.
Rafał GÓRAK: – Trzeba umieć przyjąć cios w twarz. Coś wymknęło się z ram obowiązujących na zgrupowaniu. Te ramy się połamały. Gdybym to ja zobaczył tych zawodników, a nie kibice, zareagowałbym tak samo. Odpowiedzialni kibice zareagowali bardzo dobrze. Wszystkim życzę jak najlepiej, ale nie jest mi dziś brak żadnego z tych zawodników. Z Bartkiem czy „Kamykiem” miałem już okazję się niejednokrotnie widzieć, rozmawiać. Niech się realizują gdzie indziej. Dla nich to też była lekcja życia. Wspólnie sporo z niej wyciągnęliśmy.

To wasz duży atut, że wiosną całą czołówkę będziecie gościć przy Bukowej?
Rafał GÓRAK: – Mamy to już przegadane z dyrektorem Góralczykiem. Różne są odczucia. Czołówkę mamy u siebie, ale tych teoretycznie słabszych rywali, walczących o utrzymanie, trzeba będzie pokonać na wyjeździe, co wcale nie musi okazać się łatwiejszym zadaniem.

Niejednokrotnie podnosił pan tej jesieni kwestię frekwencji, mówił pan, że drużyna walczy o sympatię kibiców. Fakt, że w tym roku GieKSie trudno przekroczyć nawet i 2-tysięczną publikę, leży na wątrobie?
Rafał GÓRAK: – Potencjał kibicowski w Katowicach z pewnością jest. Może ta zima okaże się potrzebna, by kibice ze sobą rozmawiali, nawoływali, że warto odwiedzać Bukową… Niczego na siłę nie zrobimy. Szanujemy tych ludzi, którzy przychodzą. Ja osobiście szanuję ich strasznie. Jeśli jest ich 2000 – to niech tak będzie, ale potencjał mamy tu o wiele większy. Może w meczach z rywalami z „czuba” wiosną będzie na Bukowej dużo ludzi.

Nie ma pan odczucia, że piłka już nawet na Śląsku tak mocno nie scala?
Rafał GÓRAK: – Ale spójrzmy na Zabrze. Czy przed budową stadionu chodziło tam tak wiele osób? Gdy powstał nowy obiekt, wrócili w dużej liczbie. Nieraz o tym, czy kibic się odwróci, decydują detale. Może to kwestia wbicia tej symbolicznej pierwszej łopaty? I wtedy kibice stwierdzą, że warto już chodzić na stary stadion, bo wkrótce może go nie być? To byłby ogromny motywacyjny czynnik dla kibiców.

Jak od 2006 roku – kiedy zaczynał pan pracę trenera – zmieniła się szatnia piłkarska?
Rafał GÓRAK: – Ona nadal ma bardzo podobną specyfikę. Już wtedy mówiono, że coraz mniej jest charyzmatycznych postaci. My – jako zawodnicy urodzeni w latach 70. – wracaliśmy wspomnieniami do zespołów, do jakich wkraczaliśmy. W „Cidrach” do Kompały, Wiśniewskiego, dołączali bracia Makowie… Dzisiaj młodzi się trochę zmienili i my jako trenerzy musimy być na czasie. Oni inaczej interesują się światem. My mieliśmy rozmowę, gazetę. Teraz młodzi mniej rozmawiają, piszą do siebie, wszystko mają w mediach społecznościowych. Dbamy o to, by najnormalniej w świecie zawodnicy ze sobą rozmawiali. Skoro trening trwa cztery godziny, a już godzinę przed nim i jeszcze godzinę po nim jest się bez telefonu w ręce, to o czymś trzeba pogadać z kumplem, trenerem, fizjoterapeutą. Chcemy, by z klubu ci młodzi ludzie wychodzili odważniejsi, bardziej gotowi do brania życia dosłownie, a nie wirtualnie. Inaczej prowadziło się mnie jako 18-latka, inaczej jako początkujący trener wprowadzałem do zespołu 18-latka, a inaczej jest teraz z naszym Patrykiem Szwedzikiem. Ale całościowo, to są te same emocje. Każdy chce wygrywać.

W jaki sposób dba pan o to, by być „na czasie”?
Rafał GÓRAK: – Zamykam się w pokoju z synami i gadamy o życiu! Starszy wszedł w etap „osiemnastek”. Inaczej te imprezy wyglądają teraz, inaczej za moich czasów. Młodszy syn niekiedy powie coś takiego, że szczęka opada. Inne jest słownictwo, rozumienie pewnych zachowań. Ale ta młodzież jest kapitalna, może robić, co chce, zazwyczaj zna języki. Świat stoi przed nią otworem.

Pokolenie, które wchodzi do seniorskiej piłki teraz, za kilkanaście lat będzie stanowić w szatni o starszyźnie. Pokładów charyzmy będzie tyle, co choćby teraz?
Rafał GÓRAK: – Nasi rodzice mówili, że nie będziemy tacy jak oni. Dziadek powtarzał tacie: „Gdybyś pamiętał, jak to było przed wojną, to byś dopiero widział!”. Każde pokolenie ma jakiś krzyż. Mieliśmy bardzo dużo za uszami, jeśli chodzi o sportowy tryb życia. Jak jeść, jak odpoczywać, jak się regenerować… W porównaniu z tym, co dziś, kwestia wiedzy, świadomości piłkarzy, to dziś niebo a ziemia, co przyzna każdy. Myśmy funkcjonowali w zupełnie innej galaktyce. Dlatego ta charyzma będzie się objawiała inaczej. Kiedyś był to twardy, męski charakter. Gość wparował do szatni, rzucił butami, trzy razy przeklął… Dziś charyzma ma się objawiać wiedzą, profesjonalizmem, kultem ciała, a nie tym, co za naszych czasów. Często jako trenerzy lubimy demonizować, zwracamy uwagę, że młodzież już nie taka. A mnie się wydaje, że trenerzy – będąc wygodnymi – oszukują tych chłopaków. „Lecą w bambuko”, nie pracują z nimi, nie chcą rozmawiać i zrozumieć. Ja dziś rozmawiam z piłkarzami wiele i wiem, jak dużo mają w sobie wiedzy, chęci, ambicji. Rozmawiajmy, zamiast opowiadać głupoty, że kiedyś to się siedziało na trzepakach albo grało na betonie. Jest jak jest. Moim zdaniem system szkolenia w Polsce został ogromnie zaniedbany. Najbardziej do poprawy w tej materii kwalifikują się trenerzy.

Czego brakuje polskiemu trenerowi?
Rafał GÓRAK: – Moim zdaniem często pasji, bo wiedzę mają. Pasja rodzi się z tego, że można się poświęcić piłce w stu procentach, oddać jej całego siebie. Nie można działać na pół gwizdka, na ćwierć, na jedną/czwartą. Wydaje mi się, że wielu fajnych, wyszkolonych trenerów z licencją UEFA A, jest zaangażowana w zbyt wiele projektów, nie tylko piłkarskich. Młodzi ludzie to czują, a gdy ktoś nie jest dla nich autorytetem, to pewne sprawy uciekają. Ci trenerzy nie mają czasu na pasję. Bo na nią trzeba mieć czas.

I pieniądze!
Rafał GÓRAK: – Zgoda, czyli być może brakuje finansowania; stworzenia trenerom warunków. Ale brakuje im też samodyscypliny. Są zajęci w różnych przestrzeniach. To główny problem polskiego szkolenia. Można mówić wiele o bazach. Też uważam, że trzeba je udoskonalać, dbać o jak największą liczbę naturalnych boisk. Ale patrząc na trenerów, kulejemy. I to bardzo.

Rafał Górak jest oddany w 100 procentach?
Rafał GÓRAK: – Mam ogromną satysfakcję, że mogę nazywać piłkę swoją ogromną pasją, całym życiem. Żona próbuje mnie od czasu do czasu oderwać. Ciągnie mnie za uszy. Ostatnio mocno nakręciłem się na teatr rozrywki. Raz w miesiącu jesteśmy w teatrze, to mnie odstresowuje i coraz bardziej interesuje. Lubię książki, ale nie pochłaniam ich tak, jak żona. Nie wiem, jak to możliwe, by usiąść i w godzinę przeczytać 100 stron… Z książką jednak odpoczywam. Na coś więcej się nie napinam. Oglądam niewiele filmów, stronię od polityki. W telewizji? Tylko mecze. Przeróżne. Mogę patrzeć nawet na trzecioligowe, często wykupuję za 12 złotych transmisje. Lubię piłkę na każdym szczeblu.

Co najbardziej inspiruje?
Rafał GÓRAK: – Zespoły, które tak grają, że widać po tym sposób, a nie tylko i wyłącznie fantazję. Wtedy wiem, że trener jest pochłonięty drużyną i chce na niej odcisnąć piętno. Niekiedy – często – tego nie widać. Albo ja nie jestem tak bystry! Liverpool, Manchester City – to ekipy, które mają tożsamość. Pogłębiałem też kwestię rozwoju Rakowa. Cieszy, że zespół potrafi grać w tak zorganizowany sposób, ma swój styl. W ekstraklasie wyniki notuje różne, ale i tak uważam, że radzi sobie doskonale, choć nie ma wcale wielkich nazwisk. Widać, że elementy techniczno-taktyczne są wypracowane. Zawsze powtarzam, że sztuką jest trening. Można pokazywać zawodnikom Manchester i mówić: „Tak mamy grać!”. Sztuką jest jednak trenować. My przecież sześć razy w tygodniu trenujemy, a tylko raz gramy.

Raków czy ŁKS w szybkim czasie przebyły drogę z drugiej ligi do ekstraklasy. Czy tą wydeptaną ścieżką może pójść GieKSa?
Rafał GÓRAK: – Każda drużyna ma swój krzyż. Padły nazwy klubów z kapitałem prywatnym, my mamy go miejski i to trzeba brać pod uwagę. Codziennie musimy wiedzieć jedno. Kładąc się spać, każdy z nas powinien zrobić rachunek sumienia i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy zrobił tego dnia wszystko, by stać się lepszym i spowodować, by lepszy był GKS. Myślę, że taką pasją zaraziłem drużynę. Dyrektora Góralczyka nie musiałem, bo ma w sobie niespotykane pokłady wręcz obsesji, a prezes Szczerbowski idealnie się z tym scala. Są w nas ogromne chęci, by wyciągnąć GieKSę może nie tyle z otchłani, co z piłkarskiego zaścianka.

Rafał GÓRAK

Rafał Górak to w Katowicach ktoś więcej niż trener. Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Urodzony: 30.03.1973 w Bytomiu
Jako zawodnik: Polonia Bytom, Rymer Niedobczyce, Kalwarianka Kalwaria Zebrzydowska, Górnik Wojkowice, Polonia/Szombierki, Polonia, Szczakowianka Jaworzno, Ruch Radzionków.
Jako trener: Ruch Radzionków (2006-10), GKS Tychy (2011), GKS Katowice (2011-13), BKS Stal Bielsko-Biała (2013-17), Elana Toruń (2017-19), GKS Katowice (2019 – ?).

Na zdjęciu: Trener GieKSy dba o team spirit w szatni zespołu z Bukowej.