Kendricks: Uwielbiam bicie serc kibiców

W niedzielę w Stanford w Kalifornii odbyła się siódma odsłona Diamentowej Ligi, której ozdobą był konkurs tyczkarzy w doborowej obsadzie.
Piotr Lisek rywalizował m.in. z mistrzem olimpijskim Brazylijczykiem Thiago Brazem, rekordzistą świata w hali i multimedalistą Francuzem Renaudem Lavillenie, mistrzem Europy i szwedzko-amerykańskim nastolatkiem Armandem Duplantisem oraz mistrzem świata Samem Kendricksem. Oto zapis rozmowy przeprowadzonej z nader sympatycznym Amerykaninem przy okazji Mityngu Janusza Kusocińskiego 16 czerwca na Stadionie Śląskim.

Coraz więcej współczesnych tyczkarzy skacze już 6 metrów: pan, Lavillenie, Duplantis, Rosjanin Morgunow, nasz Piotr Lisek… Czy uważa pan, że ktoś z was pobije w końcu liczący już ćwierć wieku i należący do Siergieja Bubki rekord świata – 6,14?
Sam KENDRICKS: – Rekordów świata nie bije się na każdych zawodach. Aby osiągnąć najlepszy wynik, skakać powyżej 6 metrów, muszą być spełnione liczne warunki. Wszystko musi być idealne: bieżnia, tyczka, warunki atmosferyczne…

Czy na treningu skakał pan jeszcze wyżej?
Sam KENDRICKS: – Trenuję po to, by konkurować z innymi zawodnikami, a nie bić rekordy. Nieważne, jak wysoko wtedy skaczę, najważniejsze są zawody. Z niczym nie można porównać sytuacji, gdy stoisz na środku stadionu i tysiące ludzi patrzy na ciebie. Wtedy masz taką adrenalinę i moc, że masz siłę do najwyższych lotów. Na treningach nie da się tego odtworzyć.

Był pan jedną z gwiazd Memoriału Kusocińskiego na Stadionie Śląskim w Chorzowie z rezultatem 5,85. To był zadowalający wynik?
Sam KENDRICKS: – Do każdych zawodów przystępuję z chęcią rywalizacji i zwycięstwa. Oczywiście, rozumiem, że sukces nie jest zagwarantowany. Nie mam najlepszego wyniku w tym roku, ale przez ostatnie dwa lata byłem numerem 1. W Chorzowie wygrałem i to mnie ucieszyło. W każdych zawodach, obojętnie gdzie startuję, czy to Chorzów, Ostrawa czy Oslo, daję z siebie wszystko. Ludzie przychodzą na stadion, by zobaczyć coś wspaniałego, wielkich zawodników i interesujące zawody. Staram się więc pokazać, co mam najlepsze, by mieli powód kolejny raz znów przyjść na stadion.

Memoriał Janusza Kusocińskiego. Karolina Kołeczek skradła show na Stadionie Śląskim

Ale ubiegłoroczny rekord memoriału 5,91 Renaud Lavillenie się ostał…
Sam KENDRICKS: – Nie przyjechałem do Chorzowa, by bić rekord. Liczyłem na świetne zawody. Gdybyśmy postrzegali starty przez pryzmat bicia rekordów, to wszystkie byłyby porażką. Przecież nie da się robić tego w każdych zawodach. Nie trzeba bić rekordów, by być mistrzem świata i zarazem nie trzeba być mistrzem świata, by być rekordzistą.

W takim razie co pan wybiera: mistrzostwo olimpijskie czy rekord świata?
Sam KENDRICKS: – Wybieram medal. Rekord świata sprawia, że zapiszesz się w historii, ale możesz go stracić. Medalu nikt ci natomiast nie zabierze. Mogę się nim podzielić, zabrać go do rodzinnego miasta, pokazać najbliższym, przyjaciołom i fanom. Z rekordem jest natomiast jak z pomnikiem, nikomu nie da się go pokazać.

Podobało się panu w Chorzowie? Wróci pan tu we wrześniu, gdy na Śląskim odbędzie się Memoriał Kamili Skolimowskiej?
Sam KENDRICKS: – Muszę sprawdzić w swoim kalendarzu, czy czekają mnie wtedy jakieś starty. Ale chciałbym wrócić. Uwielbiam Polskę. Polska przypomina mi dom rodzinny. Ludzie są gościnni, sprawiedliwi i rozsądni. Stadion Śląski jest jest jak olimpijskie obiekty w Berlinie, Londynie czy Pekinie. Uwielbiam je. Czuję się na nich wspaniale, bo czuję wsparcie widzów.

Czy jest stadion, na którym lubi pan skakać najbardziej?
Sam KENDRICKS: – To nie stadion jest najważniejszy. Nie chodzi o to, gdzie startujesz, najważniejsze są oprawa, otoczenie i atmosfera. One sprawiają, że nie czujesz się jak na chodniku, gdy mijają cię kolejni przechodnie, ale czujesz bicie serc kibiców, którzy wiedzą, co się w tej chwili dzieje i cię wspierają. To coś wyjątkowego.

Czy pana zdaniem na Śląskim można przeprowadzić mistrzostwa świata?
Sam KENDRICKS: – Chorzów to bardzo dobre miejsce na zorganizowanie mistrzostw świata, ale wasi zawodnicy mieliby wtedy przewagę (śmiech).

Jest pan mistrzem świata z Londynu sprzed dwóch lat. Czy obrona tytułu jesienią w Dausze spędza już panu sen z powiek?
Sam KENDRICKS: – Nie jestem ukierunkowany na konkretne zawody. Do października i czempionatu w Katarze jeszcze bardzo daleko. Może znów zdobędę złoto, a może stracę tytuł, nie myślę na razie o tym. Najważniejsze dla mnie jest to, co tu i teraz.

Gdzie jest pana dom, gdy nie startuje w zawodach na całym świecie?
Sam KENDRICKS: – Mieszkam w Oxford w stanie Mississipi. Właśnie buduję tam swój dom. Mam nadzieję, że moi polscy koledzy, Piotrek Lisek i Paweł Wojciechowski, odwiedzą mnie tam w przyszłości.

 

Na zdjęciu: Sam Kendricks nie startuje dla rekordów – po prostu lubi rywalizację.

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ