Kochamy wspomnienia… Mistrzowski złoty tryptyk

W historii polskiego sportu było wiele wybitnych jednostek, które były multimedalistami mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich. Irena Szewińska, Robert Korzeniowski, Adam Małysz czy współcześnie Kamil Stoch, Anita Włodarczyk. Te i inne nazwiska zna każdy Polak, nawet ten, który sport ogląda wyłącznie okazjonalnie. Zdecydowanie uboższy dorobek mają drużyny narodowe. One mają jednak to do siebie, że zazwyczaj porywają tłumy i ich wyczynami żyją niemal wszyscy.

Medaliści mistrzostw świata w piłce nożnej za czasów Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka, mistrzynie Europy w koszykówce, piłkarze ręczni zwani „Orłami Wenty”,czy wreszcie „Złotka” Andrzeja Niemczyka. Wszystkie te zespoły zapisały piękne karty w historii naszego sportu, ale nikt nie jest w stanie dorównać siatkarzom. Męska reprezentacja tej dyscypliny jako jedyna sięgnęła po mistrzostwo świata i to aż trzykrotnie. Lepszym dorobkiem mogą się pochwalić jedynie żużlowcy, którzy drużynowe mistrzostwo/puchar świata zdobywali 13-krotnie, ale nie można wrzucać ich do jednego worka. W żużlu prym wiedzie jednak rywalizacja indywidualna o tytuł mistrza świata, podobnie jak w skokach narciarskich. I choć w obu dyscyplinach toczą się rywalizacje zespołowe, to z „klasycznych” sportów drużynowych prym wiedzie właśnie siatkówka.

W tym trudnym dla wszystkich czasie warto przypomnieć sobie historyczne chwile dla polskiej siatkówki, która dała Polakom tyle radości.

Obietnica „Kata”

– Byliśmy zaliczani do faworytów. Jednak mało kto widział w nas złotych medalistów – tak sytuację przed mistrzostwami świata w 1974 roku wspominał po latach Tomasz Wójtowicz, uczestnik pamiętnego mundialu i jeden z najlepszych zawodników w historii. Do Meksyku siatkarze jechali pod wodzą Huberta Wagnera, który kadrę przejął rok wcześniej w wieku zaledwie 32 lat. To spowodowało bunt niektórych starszych graczy, m.in. Edwarda Skorka, który był tylko o dwa lata młodszy od selekcjonera.

– Możecie mówić, że jestem ostatnim draniem i najgłupszym trenerem na świecie. To mnie nie obchodzi. Ale musicie nie tylko dokładnie słuchać, co mówię, ale i święcie wierzyć, że mam rację. A komu się nie podobają moje zasady, niech… – mawiał Hubert Wagner.

– Możemy działać na zasadach demokratycznych, ale rację będę miał zawsze ja. Drużyna dobrze przygotowana, świadoma swojej siły, potu i pracy włożonej przed decydującym starciem, rzadko bywa słaba psychicznie – mówił trener, który szybko dorobił się przezwiska „Kat”. Trudno zresztą o inne określenie, skoro kadrowicze w pierwszych dniach zgrupowań potrafili trenować po osiem godzin z wielkimi obciążeniami.

Przed wylotem do Meksyku „Kat” zapowiedział, że interesuje go tylko złoto, które jednocześnie oznaczałoby kwalifikację olimpijską na igrzyska w Montrealu. Hubert Wagner dotrzymał swojego słowa. Wrócił ze złotem i biletem do Montrealu, z którego dwa lata później przywiózł kolejny krążek z najcenniejszego kruszcu.

Z sombrero na Dworcu Gdańskim

Polacy przez turniej w Meksyku przeszli jak burza. System rozgrywek był bardzo rozbudowany i skomplikowany, ale biało-czerwoni nie patrzyli zupełnie na to co ich czeka w dalszej perspektywie. Szli od zwycięstwa do zwycięstwa. Krok po kroku do celu.

Zaczęło się od trzech zwycięstw w grupie, najpierw z Egiptem i USA, a potem w pierwszym „meczu przyjaźni” na tym turnieju z potęgą tamtych czasów – Związkiem Radzieckim. W drugiej fazie grupowej ekipa Wagnera pozostawiła w pokonanym polu NRD, Belgię i Meksyk. Dla gospodarzy był to mecz ostatniej szansy, dlatego chcieli przekupić naszych zawodników pieniędzmi i wakacjami w Acapulco.

– Nie muszę mówić, jaka to była atrakcyjna oferta dla osób z bloku komunistycznego – wspominał w jednej z rozmów Ryszard Bosek. Oczywiście, podobnie jak pozostali jego koledzy, nie przyjął tej propozycji, a Polacy w czterech setach pokonali Meksyk.

Polski zespół nie zwalniał również w rundzie finałowej. Zaczął od kolejnego zwycięstwa z ZSRR, a następnie pozostawił w pokonanym polu Czechosłowację, ponownie NRD, a po zwycięstwie z Rumunią był już pewny medalu. O jego kolorze decydowało ostatnie starcie z Japończykami – mistrzami olimpijskimi. Po dramatycznym spotkaniu to Polacy skakali z radości i w glorii chwały wrócili z Meksyku do Polski… pociągiem z Paryża. Na stołecznym Dworcu Gdańskim witały ich tłumy, a oni z kapeluszami sombrero na głowie święcili tytuł, po który ich następcy zdołali sięgnąć kilka dekad później.

Antiga niczym Wagner

Polacy przez lata nie potrafili powtórzyć tego sukcesu, który był dziełem „Kata” i spółki. Najbliżej było w 2006 roku w Japonii. Kierowana przez Raula Lozano kadra grała fantastyczne zawody i trafiła do finału. W nim jednak przegrała z Brazylią, która wówczas była praktycznie nie do pokonania. Osiem lat później wszystko się odwróciło. Obie drużyny ponownie spotkały się w finale, ale tym razem górą byli biało-czerwoni.

Przed mundialem, który po raz pierwszy odbywał się w Polsce były duże obawy. Oczywiście nie pod względem organizacyjnym, ale sportowym. Kilka miesięcy wcześniej władze Polskiego Związku Piłki Siatkowej wpadły na szatański pomysł i powierzyły funkcję selekcjonera czynnemu wówczas zawodnikowi – Francuzowi Stephane’owi Antidze, któremu miała pomagać legenda europejskiej siatkówki – jego rodak Philippe Blain. Na krytykę dziennikarzy prezes Mirosław Przedpełsk i odpowiadał ze spokojem. – Zobaczycie, że to dobry ruch. Po mistrzostwach świata przyznacie mi rację – mówił sternik polskiej siatkówki. I nie mylił się, przypominając historię z Hubertem Wagnerem sprzed czterdziestu lat.

Gdy gra reprezentacji zaczęła się układać, a kadra na MŚ powoli klarować, tuż przed mundialem wybuchła kolejna afera. Podczas Memoriału Huberta Wagnera w Krakowie w niewyjaśnionych okolicznościach z kadry wyleciał Bartosz Kurek – wydawałoby się filar reprezentacji. Na Antigę spadły gromy, ale po raz kolejny okazało się, że przedwcześnie.

Od stadionu do sali

Sam turniej był dla uczestników, kibiców i mediów jednym z najlepszych w historii. Zaczęło się wręcz magicznie, bo od meczu Polska – Serbia na Stadionie Narodowym, na którego trybunach zasiadło 60 tysięcy kibiców. Co więcej ci, którzy śledzili mecz Polska – Serbia oprócz efektownej ceremonii otwarcia i zabawy na trybunach mogli zobaczyć kolejny spektakl. Na boisku trwał występ jednego aktora, a biało-czerwoni w fantastyczny sposób poradzili sobie z Serbią. – To było coś magicznego. Mógłbym na Stadionie Narodowym grać codziennie. Teraz jednak przenosimy się do sali gimn… przepraszam, Hali Stulecia – mówił żartobliwie Michał Winiarski.

Kapitan reprezentacji miał na myśli przeskok, jakiego musiała dokonać kadra. Ze stołecznego obiektu przeniosła się ona do hali, która mogła pomieścić dziesięciokrotnie mniej kibiców. Boisko jest jednak wszędzie takie samo, co potwierdzili nasi zawodnicy. Pewne zwycięstwa nad Australią, Wenezuelą, Kamerunem i Argentyną dały wszystkim sygnał, że reprezentacja na tym mundialu może zajść naprawdę daleko. Po pierwszej, stosunkowo łatwo przebrniętej fazie naszych siatkarzy czekało jednak zderzenie ze ścianą i cztery mecze z drużynami ze światowego topu.

Z Łodzi do Katowic

Z Wrocławia nasza kadra przeniosła się do Łodzi. Atlas Arena okazała się wyjątkowo szczęśliwym miejscem dla przyszłych mistrzów świata, choć zaczęło się źle. Polacy rozpoczęli drugą fazę mistrzostw od porażki z USA 1:3. Później przyszły jednak zwycięstwa z Włochami, Iranem i Francją. Ekipa Antigi dostała się do trzeciej rundy, ale w niej – po losowaniu – miała zmierzyć się z Brazylią i Rosją. – Jeśli chcemy zostać mistrzami świata, to musimy wygrać ze wszystkimi. I może lepiej, że z tymi najmocniejszymi drużynami zagramy wcześniej – twierdził Fabian Drzyzga, rozgrywający kadry. I także miał rację. Zwycięstwa 3:2 nad oboma zespołami dały awans do półfinału, co oznaczało podróż do Katowic, bowiem to Spodek był areną ostatecznych zmagań.

Ten wrześniowy weekend 2014 roku przeszedł do historii. W półfinale naszpikowanym emocjami naszym zawodnikom udało się pokonać Niemców i awansować do finału, gdzie znów czekała… Brazylia. W przeciwieństwie do jednostronnego finału mundialu w Japonii w 2006 roku, tym razem finałowe starcie w Katowicach było prawdziwym mistrzowskim spektaklem. Zaczęło się od wygranego seta przez Brazylię. Kolejne dwie partię padły łupem naszych zawodników, choć po ciężkiej walce. W czwartym secie wszystko wskazywało na to, że będziemy mieli tie-break, ale koncertowo rozegrana końcówka przez podopiecznych Antigi i Blaina na to nie pozwoliła. Potem była już tylko ekstaza. Spodek niemal odleciał, a 40 tysięcy kibiców zgromadzonych na placu przed nim wywołało prawdziwy wstrząs. Znów byliśmy mistrzami świata.

Słodycze na stole

Po sukcesie organizacyjnym, ale przede wszystkim sportowym, niektórzy malkontenci zaczęli snuć wizje, że na kolejne mistrzostwo znów przyjdzie czekać 40 lat. Mylili się. Prawdą jest, że kolejne lata nie były zbyt owocne w wykonaniu biało-czerwonych. W 2015 roku nie udało się zdobyć medalu mistrzostw Europy, a docelowa impreza czterolecia – igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro – znowu zakończyliśmy na ćwierćfinale. Kolejne dwa lata to prawdziwa telenowela rodem z meksykańskich seriali. Zwolnienie trenera Antigi, zatrudnienie Ferdinando De Giorgiego, klęska na mistrzostwach Europy w Polsce w 2017 roku, zwolnienie Włocha i wreszcie zatrudnienie Vitala Heynena przed którym wyznaczono tylko jeden cel – medal na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Jako potwierdzenie tego, Belg przywiózł członkom zarządu PZPS słodycze przywiezione ze swojego kraju, na których widniało logo igrzysk w 2020 roku. – To nasz wspólny cel. Nie oznacza to jednak, że będziemy odpuszczać imprezy, które są po drodze. Wręcz przeciwnie – one mają jak najlepiej nas przygotować do Tokio – powiedział Vital Heynen na konferencji prasowej po podpisaniu kontraktu.

Powrót Kurka

Na efekty pracy ekscentrycznego belgijskiego szkoleniowca nie trzeba było długo czekać. Najpierw Liga Narodów, w której Polacy wywalczyli awans do Final Six, ale w nim zajęli piąte miejsce. Tym razem podczas selekcji na mistrzostwa świata do Włoch i Bułgraii nie było niespodzianek i gwałtownych ruchów, a na pokładzie znalazł się m.in. Bartosz Kurek, a także pięciu mistrzów świata sprzed czterech lat.

Przez fazę grupową Polacy przeszli jak burza. Wygrane nad Kubą, Portoryko i Finlandią miały być przedsmakiem przed starciami z Iranem i Bułgarią, ale mecze z tymi teoretycznie groźniejszymi zakończyły się wygraną Polaków odpowiednio 3:0 i 3:1. W drugiej rundzie miały miejsce jedyne porażki – z Argentyną i Francją, ale wygrana z Serbią zapewniła awans do trzeciej rundy. W niej po raz drugi w trzech setach ograliśmy Serbów, a jeden punkt w starciu z Włochami dawał nam awans do półfinału. To się stało po trzech setach gry. Rozprężenie kosztowało porażkę 2:3, ale nikt już nie był w stanie zabrać nam miejsca w czwórce.

Warto czekać

Półfinałowe starcie z drużyną USA to był kolejny dreszczowiec, który na zawsze wpisze się w historię siatkówki. Z Amerykanami zawsze grało nam się bardzo ciężko i nie inaczej było tym razem. Ostatecznie po pięciosetowym horrorze biało-czerwoni cieszyli się z awansu do finału, gdzie czekała już – a jakżeby inaczej – Brazylia. Tym razem finałowe starcie przypominało bardziej te z 2006 roku, tylko przebiegało w drugą stronę. Polacy od pierwszej do ostatniej piłki górowali nad rywalami i zdołali obronić tytuł wywalczony przed czterema laty. MVP turnieju został wybrany Bartosz Kurek, który cztery lata wcześniej nie znalazł miejsca w ekipie Stephane’a Antigi.

– Warto było czekać – w tych trzech słowach podsumował swój występ w Bułgarii i Włoszech najlepszy zawodnik turnieju.

Siatkarze zapisali więc mistrzowski złoty tryptyk, ale kolejny mundial już za dwa lata…

Polska droga do złota

Mistrzostwa świata 1974

Faza grupowa (Toluca): Polska – Egipt 3:0 (15:3, 15:6, 15:5), Polska – USA 3:1 (15:10, 13:15, 15:10, 15:6), Polska – ZSRR 3:1 (15:9, 6:15, 15:6, 15:11).

II faza (Meksyk): Polska – NRD 3:0 (15:4, 15:6, 15:2), Polska – Belgia 3:0 (15:9, 15:11, 15:9), Polska – Meksyk 3:1 (15:12, 15:11, 8:15, 17:15).

Runda finałowa (Meksyk): Polska – ZSRR 3:2 (16:14, 9:15, 15:6, 12:15, 15:7), Polska – Czechosłowacja 3:2 (13:15, 14:16, 15:6, 15:10 15:5), Polska – NRD 3:2 (15:7, 15:9, 13:15, 12:15, 15:5), Polska – Rumunia 3:0 (15:4, 15:10 15:9), Polska – Japonia 3:1 (13:15, 15:7, 15:11, 17:15).

MVP turnieju: Stanisław Gościniak.

Drużyna Mistrzów: Stanisław Gościniak, Wiesław Gawłowski, Wiesław Czaja, Edward Skorek, Tomasz Wójtowicz, Ryszard Bosek, Marek Karbarz, Mirosław Rybaczewski, Włodzimierz Sadalski, Aleksander Skiba Włodzimkierz Stefański, Zbigniew Zarzycki. Trener: Hubert Wagner.

Mistrzostwa świata 2014

Faza grupowa (Warszawa i Wrocław): Polska – Serbia 3:0 (25:19, 25:18, 25:18), Polska – Australia 3:0 (25:17, 25:19, 25:22), Polska – Wenezuela 3:0 (25:20, 25:13, 25:14), Polska – Kamerun 3:1 (25:27, 25:23, 25:16, 25:22), Polska – Argentyna 3:0 (25:20, 25:20, 25:23).

II faza (Łódź): Polska – USA 1:3 (27:29, 22:25, 27:25, 23:25), Polska – Włochy 3:1 (19:25, 25:18, 25:20, 26:24), Polska – Iran 3:2 (25:17, 25:16, 24:26, 19:25, 16:14), Polska – Francja 3:2 (25:18, 21:25, 25:23, 22:25, 15:12).

III faza (Łódź): Polska – Brazylia 3:2 (25:22, 22:25, 14:25, 25:18, 17:15), Polska – Rosja 3:2 (25:22, 25:22, 21:25, 22:25, 15:11).

Faza finałowa (Katowice) – półfinał: Polska – Niemcy 3:1 (26:24, 28:26, 23:25, 25:21). Finał: Polska – Brazylia 3:1 (18:25, 25:22, 25:23, 25:22).

MVP turnieju: Mariusz Wlazły.

Drużyna Mistrzów: Paweł Zagumny, Fabian Drzyzga, Piotr Nowakowski, Karol Kłos, Andrzej Wrona, Marcin Możdżonek, Dawid Konarski, Mariusz Wlazły, Michał Winiarski, Michał Kubiak, Mateusz Mika, Rafał Buszek, Krzysztof Ignaczak, Paweł Zatorski. Trener: Stephane Antiga.

Mistrzostwa świata 2018

Faza grupowa (Warna): Polska – Kuba 3:1 (25:18, 25:19, 21:25, 25:14), Polska – Portoryko 3:0 (25:14, 25:12, 25:15), Polska – Finlandia 3:1 (25:20, 26:28, 25:16, 25:15), Polska – Iran 3:0 (25:21 25:20, 25:22), Polska – Bułgaria 3:1 (25:14, 23:25, 25:22, 25:23).

II faza (Warna): Polska – Argentyna 2:3 (25:16, 19:25, 23:25, 25:23, 14:16), Polska – Francja 1:3 (15:25, 18:25, 25:23, 18:25), Polska – Serbia 3:0 (25:17, 25:16, 25:14).

III faza (Turyn): Polska – Serbia 3:0 (28:26, 28:26, 25:22), Polska – Włochy 2:3 (25:14, 21:25, 25:18, 17:25, 11:15).

Faza finałowa (Turyn) – półfinał: Polska – USA 3:2 (25:22, 20:25, 23:25, 25:20, 15:11). Finał: Polska – Brazylia 3:0 (28:26, 25:20, 25:23).

MVP turnieju: Bartosz Kurek.

Drużyna Mistrzów: Grzegorz Łomacz, Fabian Drzyzga, Piotr Nowakowski, Jakub Kochanowski, Mateusz Bieniek, Dawid Konarski, Bartosz Kurek, Damian Schulz, Michał Kubiak, Artur Szalpuk, Aleksander Śliwka, Bartosz Kwolek, Damian Wojtaszek, Paweł Zatorski. Trener: Vital Heynen.

Na zdjęciu: Biało-czerwoni mają na koncie trzy tytuły mistrzów świata, w tym dwa z rzędu.