Koj śmiało może mówić o pechu

Ten sezon jest dla 25-letniego defensora z Rudy Śląskiej, jak rollercoaster. W meczu inaugurującym sezon z Koroną, pod nieobecność w wyjściowym składzie Szymona Matuszka i Igora Angulo, wyprowadzał zespół na murawę jako kapitan. Potem raz grał, a raz nie.

W końcu na początku października Koj nabawił się urazu w meczu przeciwko Unii Hrubieszów w I rundzie Pucharu Polski i przez kilka tygodni pauzował.

Teraz „wskoczył” do pierwszego składu, ale na krótko. Z Miedzią Koj zaliczył karnego, otrzymując przy tym czwartą żółtą kartkę, która eliminuje go z występu w najbliższym spotkaniu z Arką u siebie.

– Z Miedzią mogło być inaczej, ale nie dopisywało nam szczęście, w przeciwieństwie do przeciwnika. Już pierwsza bramka dla rywala padła w bardzo dla nich szczęśliwych okolicznościach. Po przerwie to my mieliśmy więcej okazji, ale nie chciało wpaść, a Miedź była bardzo skuteczna. Moja ręka? Zawodnik Miedzi główkował z bardzo bliskiej odległości. Z mojej strony ruchu ręką do piłki nie było; starałem się ją „schować”, nic więcej zrobić nie byłem w stanie.

Zepsuliśmy kibicom Barbórkę. Cóż, podziękować im trzeba za doping i walczyć dalej, bo sytuacja w tabeli nie jest ciekawa – mówi Koj.

 

Na zdjęciu: Michał Koj nie zagra w najbliższym meczu Górnika.

 

leś, zich