Kolar lubi takie mecze
Tej wiosny w krakowskim klubie mogą liczyć na Marko Kolara. Chorwat okrzepł, utrzymuje mocne miejsce w podstawowym składzie, a wiosną strzelił trzy gole. Trafiał w trzech kolejnych spotkaniach – przeciwko Cracovii, Legii i Zagłębiu Sosnowiec. Zatrzymał się dopiero na Piaście.
– Fajnie, jak tak idzie, bo bramki budują pewność siebie napastnika. Dzięki temu czujesz się znacznie lepiej w sytuacjach bramkowych. W meczu z Piastem miałem przerwę w strzelaniu goli, ale liczę, że szybko wrócę do tego. Najlepiej już w sobotę – mówi.
Gdy fetował gola w derbach Krakowa pobiegł za bramkę Cracovii, a tam stał… prezes Wisły Rafał Wisłocki. Kolar wpadł wprost w jego objęcia. – Nie wiem co on tam robił, chyba czekał na mnie – mówi Kolar ze śmiechem. – Wcześniej prezes powtarzał mi, żebym nie przejmował się brakiem bramek, bo przyjdą w najważniejszych meczach i tak właśnie było – dodaje.
500 widzów na trybunach
W zimie, gdy Wisła rozpadała się jak domek z kart, Kolar rozwiązał kontrakt z winy klubu, ale potem wrócił i podpisał nową umowę. – Można zażartować, że mój drugi pobyt w Wiśle jest lepszy od poprzedniego, ale ja tak naprawdę czuję się, jakbym nigdy nie odszedł – mówi. – W pierwszym sezonie nie grałem dużo, były problemy z wypłatami, teraz wszystko się zmieniło na lepsze. Ale to jest piłka nożna, nigdy nie wiesz, co będzie jutro. Teraz nie musimy myśleć o tych sprawach, mam nadzieję, że do końca sezonu będzie z tej strony wszystko w porządku. To faktycznie historia na film. Jakbyśmy byli w Ameryce już dawno trwałaby produkcja – mówi.
Cieszy się, że gra w ekstraklasie z której coraz łatwiej trafić do dużego zagranicznego klubu. – W polskiej lidze jest bardzo dużo skautów zagranicznych klubów, m.in. dlatego, że ta cała otoczka jest profesjonalna. W Chorwacji rzadko zdarzają się takie mecze jak ten nasz z Legią na którym pojawiło się ponad 30 tysięcy widzów. Niedawno Dinamo Zagrzeb grało z NK Rudes i na trybunach było 500 osób! Tak nie powinno być. W takich sytuacjach nie czujesz się jak profesjonalny piłkarz. Wisła sprzedała prawie prawie 16 tysięcy karnetów i to jest niesamowite – podkreśla Chorwat.
Zaskoczona mama
Wyniki Wisły w dwóch ostatnich meczach mocno skomplikowały sytuację „Białej gwiazdy” w walce o górną ósemkę. Krakowianie muszą wygrać w Lubinie. Remis daje im awans tylko w przypadku spełnienia kilku innych warunków. – Lubię mecze o dużą stawkę, takie jak spotkania z Cracovią, Legią, Piastem, czy nadchodzący mecz z Zagłębiem. Wiem, że remis w Lubinie też może dać nam awans, ale my musimy mieć w głowie, że trzeba to wygrać. Wtedy nie będzie kalkulacji i zagramy na całość – zapewnia Kolar, który popracował ostatnio sporo na siłowni i efekty są widoczne gołym okiem.
– Popracowałem ostatnio trochę na siłowni. Nawet mama to ostatnio zauważyła, jak złapała mnie za ramię. To efekt pracy i dobrej, odpowiedniej diet. Rodzice przyjechali na mecz z Legią. Lepiej trafić nie mogli. Mam nadzieję, że będą częściej przyjeżdżać – mówi z uśmiechem.
Kontrakt dla Wasyla
Wiele wskazuje na to, że w Lubinie Kolar będzie mógł liczyć na wsparcie Jakuba Błaszczykowskiego, który z powodu urazu nie zagrał w dwóch ostatnich spotkaniach. – Jedzie z nami do Lubina, ale wciąż zmaga się z urazem – mówi trener Wisły, Maciej Stolarczyk. – Lekarze dają Kubie 90 procent szans na występ, ja – 100. Myślę, że damy radę. Kuba jest zdeterminowany, by pomóc zespołowi – dodaje z przekonaniem.
106-krotny reprezentant Polski zmaga się nie tylko z kontuzją, na kilka dni dopadła go też choroba. – Ale to nie jest przyczyna jego nieobecności w ostatnich meczach. Dopadł nas jakiś wirus, ale dość delikatnie przeszedł przez naszą szatnię – opisuje Stolarczyk.
Trener Wisły nie będzie mógł w sobotę skorzystać z Marcina Wasilewskiego, który jest po zabiegu. W czerwcu kończy się kontrakt doświadczonego obrońcy, ale trener chciałby zatrzymać go w Krakowie.
– Najpierw ja sam muszę podpisać kontrakt. Jeśli to się stanie to chciałbym mieć Marcina w drużynie w najbliższym sezonie. Jest to bardzo wartościowy zawodnik, który dodatkowo wnosi sporo charyzmy do naszej szatni – podkreśla.
Na zdjęciu: Marko Kolar (z prawej) cieszy się z gola strzelonego Legii. Czy podobna radość będzie po meczu w Lubinie?