Kołecki: Zasypiam i budzę się z myślą o „Pudzianie”

Jak pan będzie wspominał miniony rok?
Szymon KOŁECKI: – Do pełnego sukcesu zabrakło zwycięstwa w Międzyzdrojach, ale walka z Michałem Bobrowskim bardzo wiele mi dała i pomogła na tyle, że będę się mógł podjąć dużego wyzwania, jakie czeka mnie w marcu. Gdyby nie ten sierpniowy pojedynek, gdyby nie te trzy rundy i – mimo wszystko – niezły występ na dystansie 15 minut, to na starcie z Mariuszem Pudzianowskim pewnie bym się nie zdecydował. Pod względem sportowym jestem zadowolony i w skali od 1 do 10 minione 12 miesięcy spokojnie mogę ocenić na 8.

Tak wysoka nota jest pochodną dwóch zwycięskich i zakończonych przed czasem pojedynków?
Szymon KOŁECKI: – Nie da się ukryć. Każdy z nich coś przełamywał. Ten z Łukaszem Borowskim był trudny, bo to dobrze bijący i kopiący zawodnik, więc z jego strony czułem duże zagrożenie. Ta walka wyszła mi jednak koncertowo. Pod względem realizacji założeń taktycznych był to mój najlepszy z dotychczasowych występów. Zakończyłem go w 1. rundzie serią ciosów łokciami w parterze. W pojedynku z Chorwatem Ivo Cukiem też wszystko wykonałem praktycznie w 100 procentach. Dość szybko sprowadziłem rywala do parteru, zasypując go uderzeniami pięściami. Do tych idealnych pojedynków doszło w marcu i czerwcu. Potem przyszedł sierpień, w którym zanotowałem małe obsunięcie.

Nie chciał pan rewanżu z Bobrowskim?
Szymon KOŁECKI: – Chciałem i zabiegałem o niego całą jesień. We wrześniu i październiku trenowałem pod tę walkę, bo liczyłem, że dojdzie do niej 15 grudnia. Przeciwnik jednak nie podejmował rękawicy, a jego menedżer odrzucał moje propozycje. Mówi się trudno, świat się na tym nie kończy, a ja jestem dziś w innym miejscu.

Choć mieszane sztuki walki uprawia pan od niedawana, to często zmienia pan federacje. Najpierw było PLMMA, potem Babilon MMA, a z początkiem grudnia związał się pan z KSW.
Szymon KOŁECKI: – Jego szefowie zabiegali o mnie od dawna, ale miałem umowę z Tomaszem Babilońskim, którego lojalnie informowałem o etapach negocjacji z KSW. Mieliśmy też ustalone granice finansowe, powyżej których będę mógł odejść, gdyż on nie będzie w stanie mi ich zapewnić. Tomek zachował się bardzo dobrze i takie też pozostają nasze relacje.

Co prawda dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, ale może pan zdradzić, o ile wzrosną pańskie zarobki?
Szymon KOŁECKI: – W Babilonie miałem nad wyraz dobre warunki i zarabiałem bardzo dużo. W KSW zarobię pewnie więcej, lecz będę walczył mniej, bo raptem dwa razy w roku i głównie na tym polega różnica. Podpisałem dwuletni kontrakt na cztery pojedynki. Jak na polskie warunki, jest on bardzo wysoki, choć – jak wspomniałem – w Babilonie również zarabiałem bardzo dobrze. Negocjacje trwały dość długo, ale nie miałem wielkiego ciśnienia, by zmienić federację.

Debiut w KSW rozpocznie pan z wysokiego C.
Szymon KOŁECKI: – To prawda. Nie będę też ukrywał, że w ostatnim czasie zasypiam i budzę się z myślą o „Pudzianie”. Co prawda nie myślę o tym pojedynku przez cały czas, bo mam również inne sprawy na głowie, ale gdy zostaję sam, to analizuję, rozgrywam tę walkę w głowie, myślę nad tym, co mogę zmienić, co poprawić, co udoskonalić. Oglądam poprzednie walki Mariusza i praktycznie uczę się ich na pamięć. Muszę znać każdą sekundę, każdy ruch, każdą akcję… W ten sposób przygotowuję się do tego, co mnie czeka 23 marca, kiedy staniemy naprzeciw siebie.

Fakt, iż znacie się od wielu lat i jesteście kolegami, będzie miał wpływ na to, co się wydarzy w łódzkim oktagonie?
Szymon KOŁECKI: – To rzeczywiście niezręczna sytuacja, ale gdy zamykają się drzwi klatki, liczy się tylko to, co tu i teraz. Poziom adrenaliny jest tak wysoki, że nie można myśleć o przyjaźni czy koleżeństwie, bo ktoś musi wygrać i myślę, że w tym wypadku będzie podobnie.

Ale z kolegą jeszcze się pan nie bił…
Szymon KOŁECKI: – Może nie kolegą, ale latem 2014 roku, gdy byłem prezesem PZPC – przy okazji olimpiady młodzieży w Obornikach Śląskich – miałem okazję poznać wspomnianego Łukasza Borowskiego, bo jego klub podczas ceremonii otwarcia tych zawodów organizował pokaz. Kto by wówczas pomyślał, że po niespełna czterech latach przyjdzie nam skrzyżować rękawice.

Czy przejście do nowej federacji wiąże się też ze zmianą sztabu szkoleniowego?
Szymon KOŁECKI: – Nie. Podpisałem kontrakt na walki, a to, kto będzie stał w moim narożniku, organizatora nie interesuje. Federacja nie ingeruje w przygotowania, nie opłaca trenerów, bo to należy do obowiązków zawodnika. Nadal więc współpracuję z Mirosławem Oknińskim, Jackiem Kucharczykiem i Robertem Roszkiewiczem.

Mariusz Pudzianowski ma za sobą blisko 10-letnie doświadczenie w MMA, 19 walk na koncie, a przede wszystkim jest od pana znacznie cięższy…
Szymon KOŁECKI: – Z tego, co mi wiadomo, waży obecnie 125, ale do dnia walki zejdzie poniżej 120 kg. Ja natomiast na wagę planuję wnieść około 100 kg. Gdybym na przygotowania miał 7 miesięcy, to pewnie bym przybrał kilka kilogramów, a następnie je „przerobił”, ale do pojedynku zostało 2,5 miesiąca i na tego typu działania zwyczajnie nie mam czasu. Nie zdążę zrobić wagi, a później szybkości i wydolności.

Przed tak poważnym wyzwaniem czeka pana pewnie sporo pojedynków kontrolnych…
Szymon KOŁECKI: – Mam świetnych i bardzo wymagających sparingpartnerów. Wszyscy są ciężsi ode mnie; najlżejszy waży 112, a pozostali powyżej 120 kg.

W zeszłym roku – poza oktagonem i salą treningową – można było pana też zobaczyć w kuchni. Wspólnie z Pauliną Chylewską prowadził pan bowiem w Polsacie program „Makaronowy zawrót głowy”…
Szymon KOŁECKI: – Ten cykl został już zakończony, ale gościem jednego z odcinków był… Mariusz Pudzianowski, który opowiedział, co najbardziej lubi jeść, zgniatał orzechy i czosnek, a także dolewał oliwę do makaronu. Na koniec zjadł przygotowaną potrawę i nawet pochwalił moje umiejętności kulinarne. W marcu znów się przyjdzie nam się spotkać, ale już w zupełnie innym miejscu.

Śledzi pan jeszcze to, co się dzieje w polskich ciężarach?
Szymon KOŁECKI: – Oczywiście. Miniony rok należy uznać za dobry, choć sprzyjało nam szczęście. Na mistrzostwach świata oraz Europy seniorów zdobyliśmy medale i to było najważniejsze. Mam nadzieję, że przychylność władz do dyscypliny będzie wracać, bo mocno na to pracuje.

Czyj medal najbardziej pana zaskoczył?
Szymon KOŁECKI: – Żaden mnie nie zaskoczył, bo wiem – mniej więcej – kogo na co stać. Najbardziej ucieszył brąz Arka Michalskiego na mistrzostwach świata w Aszchabadzie. To była najistotniejsza i przez to najwyżej oceniana przez Ministerstwo Sportu impreza roku.

Od jakiegoś czasu ciężary dźwiga pański syn. Robi postępy?
Szymon KOŁECKI: – Robi, robi, ale czy będzie z niego klasowy sztangista, zależy tylko od niego, a przede wszystkim od jego głowy. Pod względem fizycznym Daniel ma wszelkie predyspozycje, by osiągać sukcesy.

Ma 17 lat, waży prawie 90 kg, rwie 125, podrzuca 166 kg… Pan w jego wieku miał nieco lepsze życiówki.
Szymon KOŁECKI: – Zgadza się, ale gdy jeszcze nie skończyłem wieku juniora, byłem kierowany na operację kręgosłupa. Nie ma więc znaczenia, kto w jakim wieku ile dźwiga.

Córki też łapią za sztangę?
Szymon KOŁECKI: – Nie, co nie znaczy, że stronią od sportu. Ola, Agata i Ania uczęszczają na zajęcia grupy taneczno-akrobatycznej i na tę chwilę w tym kierunku planują się rozwijać.

Znalazł pan czas dla rodziny w okresie świąteczno-noworocznym?
Szymon KOŁECKI: – Tak, choć nie ukrywam, że sporo tego czasu spędziłem na sali treningowej. Nie mogę niczego zaniedbać. Nieustannie żyję walką i przygotowaniami do niej. Świętować będę po 23 marca. W kwietniu z kolei z żoną Magdą i kilkoma przyjaciółmi wybieramy się do Gruzji na ciężarowe mistrzostwa Europy.

W zeszłym roku też pan dopingował biało-czerwonych…
Szymon KOŁECKI: – To prawda. W czerwcu byłem w Kazaniu na meczu piłkarzy z Kolumbią, a we wrześniu w Turynie, by podczas drugiego spotkania z Serbią poczuć atmosferę siatkarskich mistrzostw świata, tak udanych dla naszej reprezentacji. Jestem fanem sportu, więc jeśli tylko czas mi pozwala, to z przyjemnością go oglądam.

 

Na zdjęciu: Siła Szymona Kołeckiego jest tak olbrzymia, że jego rywale często tracą głowę…