Kolekcja meczów niezwykłych

Podczas redakcyjnych wyjazdów służbowych na imprezy sportowe nie zawsze jest czas na odwiedzanie turystycznych atrakcji.


Mistrzostwa świata to bardzo fajna impreza, tylko po co te mecze… – powiedział jeden z moich kolegów-dziennikarzy podczas wspólnej wędrówki po Stanach Zjednoczonych w 1994 roku. Faktycznie, tyle tam było do oglądania, a tu trzeba było krążyć między Nowym Jorkiem, Waszyngtonem, Bostonem, San Francisco i Los Angeles.

No bez przesady, coś tam – oprócz stadionów piłkarskich – udało jeszcze zobaczyć. Na przykład grób Kazimierza Deyny w San Diego czy stadion baseballowy klubu Boston Red Socks… Z kolei podczas prywatnych wyjazdów turystycznych nie zawsze jest czas na obejrzenie meczu czy stadionu. Powiem więcej – wręcz nie wypada, zwłaszcza gdy jest to wyjazd rodzinny.

Jak tu się wyrwać na stadion, gdy w planie jest zwiedzanie kolejnych wykopalisk, kościołów lub zamków, albo opalanie na plaży? Czasem jednak się udaje, a moja kolekcja meczów niezwykłych jest – jak mniemam – interesująca.

Spotkanie na plaży

Ostatnie święta Bożego Narodzenia spędziłem wraz z rodziną w Indiach, w miejscowości o swojskiej nazwie Varca w stanie Goa. Była to kiedyś kolonia portugalska, dopiero w latach 60. ubiegłego wieku włączona została do Indii. Portugalczycy pozostawili po sobie m.in. zamiłowanie miejscowej ludności do piłki nożnej.

Goa to jedyny stan w Indiach, gdzie lepiej grają w futbol niż w krykieta, a miejscowe drużyny są w czołówce ligowej rywalizacji. Już pierwszego dnia na plaży spotkałem małżeństwo Anglików-emerytów, spędzających od wielu lat zimę właśnie tam, od grudnia do kwietnia. „Wspaniałe miejsce do życia” – zachwycał się John, ale dodał: „Jedyne, czego mi brakuje, to angielska liga na żywo”.

Już wiedziałem, że będzie o czym z nim porozmawiać. John pochodził z Leeds, podekscytowany był walką tego zespołu o powrót – po wielu latach – do ekstraklasy, a ja przypomniałem sobie, że pierwszy mecz ligi angielskiej, jaki obejrzałem w życiu, to spotkanie Nottingham – Leeds w 1969 roku, podczas studenckiego wyjazdu na uniwersytet w Nottingham. „Ja też tam byłem!” – wykrzyknął John.

– „Miałem wtedy 25 lat i jeździłem na wszystkie mecze”. Ta plażowa znajomość połączyła mój pierwszy niezwykły mecz, z którego bilet przechowuję do tej pory, z ostatnim obecnie na liście, bo okazało się, że John zna jednego z braci Churchillów, tamtejszych biznesmenów i właścicieli klubu z Varki o nazwie Churchill Brothers, grającego w indyjskiej II lidze.

Nie było więc problemów z biletami i pewnego wieczoru, rezygnując z kolacji w hotelowej restauracji odbyliśmy pod kierunkiem Johna „męską wyprawę” z zięciem i wnuczkiem do pobliskiego Margao, gdzie na stadionie imienia Nehru „Bracia Churchillowie” rozgrywają swoje mecze. Kierowca taksówki, który miał nas zawieźć, podjechał pod hotel w klubowej koszulce.

Szczęścia gospodarzom nie przynieśliśmy, bo miejscowi przegrali 1:2 z Indian Arrows z Delhi.

Na stadion trafiłbym zresztą sam, bo sześć lat temu już tam byłem. Akurat odbywały się wówczas w Goa Igrzyska Luzofońskie (Luzytania to dawna nazwa Portugalii), czyli impreza, w której rywalizują reprezentanci krajów i terytoriów, będących w przeszłości pod wpływem portugalskiej kultury i języka – od Brazylii na zachodzie po Timor na wschodzie mapy świata.

W turnieju piłkarskim dla zespołów do lat 20 Brazylia i sama Portugalia – ze zrozumiałych powodów – nie grały, ale za to mogłem akredytować się na finał Goa – Mozambik (3:2) i zobaczyć jeszcze kawałek spotkania o 3. miejsce: Sri Lanka – Makao (0:3).

Trasa szpiegów

Pewną część zawodowego życia spędziłem w Lipsku. Będąc tam jeszcze w czasach studenckich, poszedłem wraz z kolegami na mecz tamtejszej drużyny Chemie, wówczas II-ligowej, ale bardziej popularnej wśród kibiców niż faworyzowany przez władze FC Lok. „Tyle robimy dla socjalistycznego sportu, a ci niewdzięczni kibice wolą chodzić na mecze Chemie niż na oberligę” – skarżyli się tamtejsi działacze partyjni.

Też stałem się kibicem Chemie, na jej mecze chodziłem wielokrotnie, a przy okazji zwiedziłem też jeszcze parę innych stadionów NRD – od Schwerina po Aue i Zwickau. W 1990 roku, już po upadku muru, ale jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec, byłem w Poczdamie na meczu reprezentacji młodzieżowych Polski i NRD.

Znajomi dziennikarze z Berlina podwieźli mnie na dworzec na pociąg do Lipska nielegalną jeszcze dla posiadaczy polskich paszportów trasą przez Berlin Zachodni. Oni już mogli jeździć, nam potrzebne były wizy. „Nie martw się, samochodów z berlińskimi numerami nie sprawdzają” – uspokoili mnie koledzy.

Jechaliśmy „trasą szpiegów” przez most Glienicke, gdzie kiedyś wymieniono radzieckiego szpiega, pułkownika Abla na zestrzelonego podczas misji nad Uralem amerykańskiego pilota Gary Powersa, a potem Jerzego Pawłowskiego na Mariana Zacharskiego… Nie powiem, były emocje.

Jadąc kiedyś na wczasy do Tunezji wytropiłem wcześniej, że w tym samym czasie w Sousse będzie mecz afrykańskiej Ligi Mistrzów. Miejscowy Etoile Sahel w półfinale grał z innym znanym zespołem, Raja Casablanca z Maroka.

Faks z numerem dziennikarskiej legitymacji „Sportu” otworzył mi drogę aż do loży VIP na stadionie. W przerwie hostessy wniosły tace z napojami – konkretnie z wodą, bo w krajach arabskich alkoholu publicznie się nie pije. Trudno to sobie wyobrazić: 25 tysięcy ludzi na meczu i wszyscy trzeźwi!

Wspólna kąpiel

Mile wspominam natomiast trójkątny barek w rogu gabinetu prezesa klubu Stockport w Anglii, nawiasem mówiąc miejscowego pastora. To już był wyjazd w pełni służbowy – trafiłem tam wraz z ekipą Widzewa podczas pierwszego pucharowego wyjazdu do Anglii na mecz z Manchesterem City w 1977 roku.

Widzew miał tam trenować. Zawodnicy biegali po boisku, a oficjele degustowali whisky z barku prezesa. Widzewiacy mocno się zdziwili, gdy okazało się, że po treningu mają się wszyscy kąpać w niewielkim baseniku, bo pryszniców tam nie było.

Kto pamięta znany film Lindsaya Andersona „Sportowe życie” o lokalnej drużynie rugby z lat 60., ten wie, o czym mowa. Stadion Stockportu na przedmieściach Manchesteru był wtedy skansenem – brakowało tylko kufli z piwem na brzegu tej wspólnej wanny.

Stockport stał się późnej moim stałym punktem odwiedzin podczas następnych pobytów w Manchesterze – tamtejszy zespół, wówczas w IV lidze, teraz dopiero na szóstym poziomie w Anglii, akurat grał u siebie w przeddzień pucharowych meczów Manchesteru United z Widzewem w 1980 roku (pamiętam, że z Port Vale) i z ŁKS 18 lat później (tym razem z Hull). Czy jest w Polsce ktoś, kto trzykrotnie był na Edgeley Park w Stockport? Chętnie poznam.

Kolebka futbolu

Moje wizyty na angielskich stadionach to zresztą osobny rozdział. Dużym przeżyciem była pielgrzymka do Blackburn, przy okazji pucharowego meczu Legii z Manchesterem United w 1991 roku.

Tak, pielgrzymka, bo przecież Blackburn i okolice to kolebka angielskiego futbolu zawodowego. W „Netfliksie” obejrzeć można obecnie serial „Angielska gra”, który pokazuje, jak to się zaczęło.

My jednak (jechałem razem z kolegą ze „Sportu”, świętej pamięci Grzegorzem Stańskim) miasta Darwen, Accrington, Preston poznaliśmy już wtedy, a o ich – nie tylko sportowej – historii opowiadał nam po drodze kierowca autobusu, zaintrygowany tym, po co dwaj dżentelmeni tłuką się kilkadziesiąt kilometrów w sobotnie przedpołudnie.

A celem tej wyprawy był mecz Blackburn Rovers – West Ham (wówczas w II lidze) na stadionie Ewood Park, który – od powstania w 1890 roku do tego czasu – niewiele się zmienił. Tak samo jak Griffin Park w Brentford, stadion najmniej znanego ligowego klubu z Londynu, w którym kiedyś grał wypożyczony z Arsenalu Wojciech Szczęsny.

Trafiłem tam w drodze na Twickenham na mistrzostwa świata w rugby w 2015 roku. O tej samej porze był niedaleko mecz Chelsea – Arsenal, ja jednak wybrałem II ligę, bo Brentford grał z Preston, pierwszym mistrzem ligi angielskiej sezonu 1889/90.

Na żywo z Gibraltaru

Kto u nas słyszał o Island Games? „Igrzyska Wyspiarskie” to zawody minipaństw, głównie wysp, które nie mają szans rywalizacji nawet z takimi mocarstwami jak Andora, San Marino czy Wyspy Owcze. Gibraltar oczywiście nie jest wyspą, ale ponieważ oddzielony jest od kontynentu szczelnym murem hiszpańskiej granicy, mógł brać w nich udział, a w 1995 roku gościł nawet tę imprezę.

Pojechałem tam na wycieczkę z Malagi i… niechcący trafiłem na coś, czego nie można było przepuścić. Program dnia przewidywał wyścig kolarski na 100 kilometrów na cyplu o długości 5 kilometrów i szerokości nie przekraczającej kilometra, zawody lekkoatletyczne, a później mecz turnieju piłkarskiego Grenlandia – Wyspa Man (4:0).

To dopiero paradoks: największa wyspa na świecie ma tylko skrawek lądu nadający się do zamieszkania i dlatego może rywalizować w zawodach minipaństw. Opowiadałem o tym wieczorem przez telefon w radiowej „Kronice Sportowej”, a prowadzący audycję Marek Rudziński zapowiedział ją jako pierwszą w historii Polskiego Radia relację na żywo z Gibraltaru!

Nie tylko mecz może wywołać wspomnienia z podróży. Rok temu o tej porze byłem turystycznie w Lizbonie. Spacerując po dzielnicy Belem, natrafiłem na dom z tablicą: „Tu 28 lutego 1904 roku założono klub Sport Lisboa e Benfica”. Był już wieczór, pora posiłku.

Na parterze domu mieściła się restauracja, więc była okazja, by zjeść kolację i wypić lampkę wina za pomyślność Benfiki w tym samym zapewne miejscu, w którym założyciele klubu świętowali jego powstanie.