Kolorytu pod dostatkiem…

Przy Cichej trwa wycinka „świeczek”, mnożą się pytania dotyczące wniosku licencyjnego i kwestii infrastrukturalnych. Dobrą wiadomością jest transfer wychowanka Mateusza Bogusza z Leeds do Los Angeles, a już pojutrze mecz z Podbeskidziem.


Żartów nie ma. Ruch do 15 kwietnia ma czas, by złożyć w Komisji ds. Licencji Klubowych PZPN wniosek licencyjny na grę w ekstraklasie, do czego jest zobligowany jako przedstawiciel czołówki pierwszej ligi. O jego pozytywnym rozpatrzeniu będzie mógł jednak co najwyżej pomarzyć, jeśli nie zmieni się jego sytuacja infrastrukturalna, a ta ściśle związana jest z działaniami Urzędu Miasta.

To coś znacznie istotniejszego od tabeli, pojedynczych meczów. Jak doskonale wiadomo, stadion przy Cichej bez sztucznego oświetlenia nie spełnia dziś nawet wymogów pierwszoligowych. By móc ubiegać się o występy na obiekcie zastępczym – obecnie są nim Gliwice – trzeba przedstawić plan na powrót do swojego miasta, dostosowanie stadionu do ekstraklasowych realiów. W Chorzowie koszty oszacowano na około 25-30 mln (chodzi m.in. o oświetlenie, zadaszenie, modernizację szatni, system podgrzewania treningowego boiska), dlatego radni na poprzedniej sesji rady miasta byli zgodni, że nie ma sensu „reanimować trupa”, a takie środki lepiej przeznaczyć w nowy obiekt. Brakuje jednak konkretów.

W klubie panuje coraz większe zniecierpliwienie, niektórzy czują się wręcz zwodzeni, strony umówiły się, że sytuacja musi wyjaśnić się najpóźniej do końca tygodnia. Wcześniej liczono, że budowa stadionu zostanie przegłosowana do budżetu miasta już na ubiegłotygodniowej sesji, ale poza dyskusją – w której nie uczestniczył ani prezydent Andrzej Kotala, ani skarbnik miasta Małgorzata Kern – nie wydarzyło się nic więcej. Nic wiążącego. Przewodniczący rady miasta Waldemar Kołodziej kończąc czwartkową sesję powiedział, że trzeba czekać na odpowiedź prezydenta i skarbnik, czy chorzowski magistrat stać na udźwignięcie takiej inwestycji jak stadion. Jak zapowiedział wiceprezydent Marcin Michalik, gdyby miała być realizowana, to na bazie aktualizacji projektu ukończonego w 2018 roku, przewidującego budowę 16-tysięcznika. W miejskiej przestrzeni – określmy to plotkami – mówi się, że miasto na razie miałoby postawić trzy nowe trybuny, mające podobno pomieścić około 8 tys. widzów, a zostawiło póki co legendarną trybunę krytą.

To jednak pogłoski, a rzeczywistość stawia Ruch w poważnej sytuacji, w której mnożą się pytania. Czy rzeczywiście będzie można liczyć na 100 mln rządowej dotacji, jak zapowiedział radnym na sesji prezes Seweryn Siemianowski na podstawie rozmowy z ministrem Kamilem Bortniczukiem? I czy miasto stać, by dopłacić drugie tyle, aby zrealizować inwestycję? A co, jeśli nie stać nawet na połowę tej inwestycji, nie mówiąc o całości, szacowanej na 200 mln?

Czas biegnie szybko. Jeśli Ruch wskutek braku stadionu ani też konkretnych planów jego modernizacji nie otrzyma licencji na grę w ekstraklasie – podczas gdy sportowo walczy o awans, na 9 kolejek przed końcem zajmując miejsce premiowane bezpośrednią promocją – byłaby to sytuacja kuriozalna. Prezes Siemianowski powiedział zresztą radnym na czwartkowej sesji, że ma pojemną wyobraźnię, ale nie aż tak, by zwizualizować sobie taki bieg wydarzeń.

Fakty są takie, że dziś przy Cichej nie ma warunków ani do gry w ekstraklasie, ani nawet pierwszej lidze; od zimy, kiedy to powiatowy inspektor nadzoru budowlanego podjął decyzję o zamknięciu stadionu przez wzgląd na zły stan techniczny jednego z jupiterów. Ruch musiał wynająć stadion zastępczy w Gliwicach, za który płaci 135 tys. zł brutto co mecz (dlatego miasto podniesie o około 1,1 mln zł dotację dla klubu), a 31 stycznia chorzowski MORiS zawarł umowę z projektantem nowego oświetlenia. Prace projektowe mają dobiec końca 30 kwietnia i wtedy będzie można ogłosić przetarg na montaż nowych jupiterów.

Przy Cichej od piątku widać ciężki sprzęt, maszyny i żurawia – dlatego, że trwa wycinka starych masztów oświetleniowych, czyli legendarnych „świeczek”. W sobotę ścięto ten od strony sektora nr 10, w poniedziałek uporano się z częścią tego położonego przy DTŚ od strony Alei Bojowników o Wolność i Demokrację. Ostatnim będzie maszt przy Zajeździe Batory. W ten sposób legendarne „świeczki” dopełnią swego kilkudziesięcioletniego żywota i krajobraz Chorzowa ulegnie nieodwracalnej zmianie. Jakaś część „świeczek” ma znaleźć się w miejskim Muzeum Hutnictwa.

Na ubiegłotygodniowej sesji rady miasta dawano do zrozumienia – takie zdanie wyraził wiceprezydent Michalik czy przewodniczący Kołodziej – że środki, za które można postawić nowe jupitery, lepiej przeznaczyć już na budowę nowego stadionu. Mowa o około 5 milionach złotych. Trudno się z tym nie zgodzić, ale równie trudno przewidzieć, czy te deklaracje o modernizacji Cichej rzeczywiście znajdą rację bytu. A bez tego o ekstraklasie będzie można tylko pomarzyć. Czasu do deadline’u do złożenia w PZPN wniosku licencyjnego jest tak niewiele – ledwie 11 dni, a przecież przed nami święta – że sytuacja wkrótce musi się wyjaśnić.

Można zastanawiać się, czy wielowątkowe stadionowe zamieszanie wokół Ruchu będzie miało jakiś wpływ na drużynę. Ruch w przedświąteczny, krótki tydzień, który zwieńczy już w czwartkowy wieczór meczem z Podbeskidziem w Gliwicach, wchodzi w średnich nastrojach. W dwóch poprzednich konfrontacjach z rywalami w walce o awans, ŁKS-em Łódź (3:3) i Bruk-Betem Termaliką Nieciecza (1:2), był w stanie zdobyć tylko 1 punkt. W piątek na liczbie 10 zakończył trwającą od połowy października serię występów bez porażki.

– Nie musiało tak być, ale trzeba powiedzieć, że byliśmy o tę jedną bramkę gorsi. Trzeba oddać honor drużynie Termaliki, bo postawiła mocne warunki, grała bardzo dobrze, ale mimo tego mogliśmy ten mecz zremisować albo nawet wygrać – przekonuje Tomasz Foszmańczyk, kapitan „Niebieskich”, który kontaktowym golem z rzutu karnego w drugiej połowie dał nadzieję na odrobienie strat. Tego dnia jemu i kolegom było jednak bardzo trudno o wykreowanie dobrej sytuacji.

– Zaważyła na tym po pierwsze dobra dyspozycja Termaliki, a po drugie – nasze złe wejście w mecz. Po szybkiej stracie pierwszej bramki musieliśmy się otworzyć i nie kontrolowaliśmy w środku boiska gry tak, jak chcieliśmy. Trochę zagrożenia z naszej strony było, bo ruszyliśmy na koniec trochę mocniej, ale życzyłbym sobie, by było tego trochę więcej. Nawet z tego, co wypracowaliśmy, powinniśmy wyciągnąć coś jeszcze – ocenia kapitan Ruchu, który w ostatnich minutach pozostawał bezradny wobec broniących się i kradnących czas gospodarzy.

– Tak się gra. Prowadzili 2:1, nie mam absolutnie żadnych pretensji, bo my tez przy korzystnym i stykowym wyniku łapiemy czas, kradniemy minuty. Sędziowie swoje doliczają, ale i tak nigdy nie jest to adekwatne do tego, co dzieje się w trakcie meczu. To była mądrość Termaliki i jej cwaniactwo, a nie głupie zachowanie. Dlatego trzeba oddać jej szacunek, ale mam nadzieję, że na koniec sezonu to my będziemy się cieszyć – podkreśla „Fosa”.

Chorzowianie nadal plasują się na pozycji wicelidera, ale Bruk-Bet ma od nich już tylko 3 punkty mniej – a w perspektywie do rozegrania jeszcze zaległe starcie z Puszczą Niepołomice. Przewaga nad mknącą jak walec Wisłą Kraków stopniała zaś już tylko do 1 punktu.

– Jesteśmy w klubie, wokół którego jest mnóstwo emocji. Nie będziemy narzekać, że po 10 kolejkach przegraliśmy, bo dalej mamy drugie miejsce. Nie rozpaczamy, ale też nie przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Będziemy się starali jak najszybciej odkuć. Ta porażka w Niecieczy z pewnością doda kolorytu całej lidze. Większość drużyn chyba się z niej cieszy, my na pewno nie, dlatego wierzę, że na tej jednej porażce poprzestaniemy i zaczniemy śrubować nową serię – mówi pomocnik Ruchu, który w czwartkowy wieczór podejmie Podbeskidzie plasujące się tuż za czołową szóstką.

– Na pewno ta porażka w Niecieczy jakoś mocno nas nie złamie. Już w czwartek mamy kolejny najważniejszy mecz w sezonie – bo najbliższy. Mam nadzieję, że uda nam się odegrać i zdobędziemy 3 punkty – dodaje Foszmańczyk, który zaliczył w piątek kolejną w tej rundzie niezłą zmianę i patrząc na dyspozycję innych środkowych pomocników – Tomasza Swędrowskiego, Jakuba Piątka, dopiero wracającego do formy po kontuzji Mikołaja Kwietniewskiego – niespodzianką nie byłby fakt, gdyby przy okazji meczu z Podbeskidziem pierwszy raz w tym roku został desygnowany do wyjściowego składu. Analityczna platforma InStat wskazała, że to właśnie „Fosa” był najlepszym – i to zdecydowanie – graczem Ruchu w spotkaniu z Bruk-Betem.

Do Chorzowa w ostatnich dniach spłynęły jednak i jednoznacznie dobre informacje. Wychowanek klubowej akademii, Mateusz Bogusz, został sprzedany z Leeds United do Los Angeles FC. Środkowy pomocnik, który w Ruchu grał w pierwszej i drugiej lidze, imponując, zdobywając kilka pięknych bramek z dystansu, ostatnie 1,5 sezonu spędził na wypożyczeniu na Ibizie, rozgrywając 42 mecze i strzelając 6 goli w hiszpańskiej drugiej lidze. Wedle nieoficjalnych informacji, Ruch sprzedając go w 2019 roku do Leeds, zagwarantował sobie całkiem konkretny procent z dalszego transferu. Choć kwota 880 tysięcy funtów, krążąca w mediach w kontekście transferu rudzianina z Anglii do mistrza MLS, na pierwszy rzut oka i w realiach światowego futbolu nie robi większego wrażenia, to dla „Niebieskich” może oznaczać pokaźny – kilkusettysięczny, może nawet ponad półmilionowy – wpływ do budżetu, ale nim to się stanie, minie zapewne sporo czasu. Nieporównywalnie więcej niż zostało go do złożenia wniosku licencyjnego…


Na zdjęciu: Kwestie infrastrukturalne powodują, że obraz nawet najbliższej przyszłości Ruchu nie jest klarowny…
Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus