Kołyska dla bliźniaków

Krzysztof Wołkowicz zadedykował swoją bramkę w Łodzi Filipowi i Kacprowi.


Wywalczony w męczarniach punkt za remis 1:1 coraz bardziej smakuje tyszanom. Na stadionie lidera drużyna Dominika Nowaka z jednej strony nie zachwyciła swoją grą, ale z drugiej była skuteczna w poczynaniach obronnych. ŁKS Łódź, choć może się pochwalić najskuteczniejszym atakiem na zapleczu ekstraklasy, do 83. minuty był bezradny wobec działań defensywnych gości. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie kontrowersyjny rzut karny, podyktowany przez Grzegorza Kawałkę, gospodarze zeszliby z boiska pokonani.

Duża w tym zasługa Krzysztofa Wołkowicza, który wychodząc na mecz w Łodzi miał podwójną motywację. Po pierwsze 28-letni obrońca GKS-u Tychy chciał dobrze rozpocząć rundę wiosenną, w której trójkolorowi planują pościg za czołówką. Po drugie pamiętał, że urodzeni w trakcie zimowego okresu przygotowawczego synowie-bliźniacy starszy Filip i młodszy Kacper czekają na piłkarskie powitanie.

Wybił piłkę z linii bramkowej

Zanim jednak w 73. minucie „Wołek” w towarzystwie kolegów z drużyny wykonał tradycyjny gest świętując w ten sposób wykorzystanie czwartego już w tym sezonie rzutu karnego to wcześniej cieszył się z udanych interwencji pod swoją bramką. Szczególnie interwencja z 12. minuty, kiedy to stojąc na linii bramkowej szpagatem wybił piłkę zmierzającą do siatki była godna podkreślenia, bo uratowała tyski zespół od straty gola. Jeszcze kilka razy w tym meczu jego wślizgi i pewne interwencje, zresztą kwitowane gestami radości, także godne były podkreślenia i docenienia.

Strzelił i wpadło

– Przy rzucie karnym mogę powiedzieć, że strzał w okolice okienka był konsekwencją wyrobionych nawyków i koncentracji – stwierdził strzelec pierwszego wiosną ligowego gola dla tyszan. – Obrałem sobie róg, strzeliłem i wpadło, a ja mogłem się cieszyć z piłkarskiego powitania dla Filipa. Kacprowi zadedykuję kolejnego gola, bo wierzę, że wiosną będziemy grać ofensywnie i następne bramki przyjdą. Jesteśmy jednak świadomi tego, że w Łodzi głównie się broniliśmy. ŁKS wymusił na nas taką grę. Rywale mieli ofensywny plan na ten mecz i musieliśmy się do tego przystosować. Przeciwstawiliśmy się jednak skutecznie.

Czuł niedosyt

Po meczu, w którym łodzianie przez 70 procent gry mieli piłkę pod kontrolą, tyszanie ze zdobytego punktu nie do końca byli jednak zadowoleni.

– Brakowało nam w pierwszej połowie trochę spokoju, a swoje zrobiła też adaptacja do naturalnej murawy, z którą mieliśmy w tym roku pierwszą styczność – dodał obrońca tyszan. – Tak to już jest, że gdy się przechodzi ze sztucznej nawierzchni na trawę to naprawdę trzeba się do niej przyzwyczaić. Mimo to schodząc z boiska w Łodzi czułem niedosyt. Mimo wszystko bowiem byliśmy bliżsi zwycięstwa niż ŁKS, który prowadził grę. Podkreślę mimo wszystko. To jednak my prowadziliśmy do 83. minuty i to my w ostatnich sekundach mieliśmy piłkę meczową. Po moim dośrodkowaniu z rzutu wolnego Daniel Rumin celnie główkował z 5. metra, ale bramkarz łodzian popisał się znakomitą interwencją i uratował gospodarzy. Mogliśmy zdobyć gola na 2:1 i wrócić do domu z trzema punktami.

Najbliższa okazja do wykonania „kołyski” dla Kacpra oraz zwycięstwa GKS-u Tychy już jutro, bo o godzinie 18.00 tyszanie gościć będą będących w strefie barażowej niecieczan, mających 6 punktów przewagi.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus