Komentarz „Sportu”. Awans z serca, nie portfela

Chorzów barażami stoi! Szwecja – na żółto, bez gola, pokonana przez Polaków. Radunia – na żółto, bez gola, pokonana przez Ruch. Motor – na żółto, bez gola, pokonany przez Ruch. Na przestrzeni kwartału odbyły się w mieście trzy piłkarskie wieczory, które przejdą do historii – bo przecież Ruch pierwszy raz w dziejach wywalczył awans z trzeciego na drugi poziom rozgrywkowy.


W ten niedzielny opuszczało się Cichą i kończyło II-ligowy sezon z poczuciem sprawiedliwości. Byłoby coś nielogicznego w tym, gdyby to Motor świętował awans. To nie on, a Ruch, długo plasował się przez ostatni rok na miejscach oznaczających bezpośrednią promocję. To nie on, a Ruch, bił się o tę bezpośrednią promocję, a nie tkwił w strefie barażowej. To wokół Ruchu, nie Motoru, był bardzo pozytywny klimat, brak pretensji, rozczarowań. To Ruch grał lepszy, atrakcyjniejszy futbol. Cudu nie było – nie można zagrać sezonu poniżej oczekiwań, poniżej potencjału spółki należącej do kogoś takiego jak miliarder Zbigniew Jakubas, a potem dać dwa koncerty w barażach. Paliwa w baku Motorowi wystarczyło na półfinał w Suwałkach, wygrany 4:0. A że w futbolu musi być równowaga, to w niedzielę skończyło się, jak skończyło. Mój serdeczny kolega stwierdził przed play offem, że Ruch pokazał w 2. lidze dwa oblicza i żadne nie uprawniało go do udziału w barażu. Albo był za mocny, albo za słaby. Częściej – to pierwsze. I tak też było przez ostatni tydzień.


W piłce czas płynie niezwykle szybko, dlatego w ustach masz szampana, a w głowie już myśli o tym, co dalej. Wszystkim tym, którzy w przypływie euforii wieszczą, że skoro Ruch mógł zaliczyć trzy z rzędu spadki, to teraz może trzy z rzędu awanse, zalecam wyjęcie ze dwóch kostek lodu z drinka i przyłożenie ich do czoła.

Myśląc o Ruchu w kontekście tak silnej 1. ligi, na jaką od lipca się zanosi, chyba tylko szaleniec nie miałby żadnych obaw. Będzie się mierzył z klubami prywatnymi, jak Nieciecza, Wisła, Arka, Stal Rzeszów, z miejskimi spółkami dotowanymi milionami, jak Podbeskidzie, Zagłębie, Odra, Tychy, czekają go dwa klasyki z sąsiadami z Katowic. A tam prawie tyle pieniędzy, ile w Chorzowie na Ruch, przeznacza się na sekcję kobiet, którą interesuje tak wiele osób, że zapewne zmieściłyby się w jednym budynku i to niekoniecznie najbardziej okazałych blokowisk, jak „Gwiazdy” czy „Tauzen”. Ale kto bogatemu zabroni.


Ruch nie jest tak naprawdę ani publiczny, ani prywatny, nie ma też nowoczesnej infrastruktury, która pozwalałaby przynajmniej marzyć o inwestorze i uporządkowaniu struktury akcjonariatu. Walcząc z rywalami o większych możliwościach, będzie dźwigał garb historii, oczekiwań (ale i długów…) z niej wynikających, będąc jednocześnie ograniczony realiami. Ruch w obecnej formule musi przebijać głową sufit. Dziś wydaje się nim utrzymanie w 1. lidze, a przecież już ten awans został zrobiony trochę wbrew rzeczywistości, a na pewno budżetowi, który wynosił około 4 milionów złotych i był o 1/3 niższy niż choćby ten, którym dysponował Motor.

To się mogło udać tylko dzięki takim zwykłym-niezwykłym ludziom jak Seweryn Siemianowski, Marek Godziński, Marcin Stokłosa, którzy czują ten klub. To jest awans z serca, nie z portfela. Nie wynik korporacyjnego ładu krawaciarzy oderwanych od rzeczywistości, zmanierowanych pieniędzmi, stanowiskami. To ludzie stąd, a trener Jarosław Skrobacz – choć wcześniej bez związków z Ruchem – idealnie wpasował się w ten klimat, nie mówiąc już o jego najbliższych współpracownikach, byłych piłkarzach „Niebieskich”, Wojciechu Grzybie czy Janie Wosiu. Myśląc o nowym sezonie, już na „dzień dobry” będzie im trudniej, skoro ze środka pola Wisła Płock zabiera Michała Mokrzyckiego, a PESEL – chcąc nie chcąc – po kawałku będzie zabierać profesorów, Łukasza Janoszkę i Tomasza Foszmańczyka.

Ale o wyrozumiałość ze strony chorzowskiej publiki w tym pierwszoligowym znoju jakoś się nie boję. Ten Ruch zapracował na zaufanie, a jego kibicom żyje się łatwiej, bo mają to do siebie, że potrafią cieszyć się małymi rzeczami. W odróżnieniu od fanów niektórych drużyn, choćby i z województwa śląskiego, rzadko kiedy zadowolonych, sfrustrowanych, choć historia ich klubów do tej chorzowskiej nawet się nie umywa, a możliwości i perspektywy dziś mają większe.


Gdy niecałe 3 lata temu, w 3. lidze, Ruch jechał do Bielska-Białej na mecz z Rekordem, napisałem w zapowiedzi w „Sporcie”, że to pojedynek gołej dupy z batem. Był wtedy na ostatnim miejscu, bez zwycięstwa, miał ujemny dorobek punktowy. Wygrał tam 3:0, a w szatni zawodnicy puścili „Polę” Muńka Staszczyka, która stała się w tamtym czasie małym hymnem zespołu. Fragmenty „Pola, błagam obudź się. Sen o potędze skończył się. W swojej iluzji nie możesz trwać tak długo” albo „Pola, ty musisz z kolan wstać, bo tu już nie ma z czego brać, w pociągach czujesz swąd domowej wojny” idealnie oddawały wtedy sytuację przy Cichej. Dziś, gdy po 4 latach Ruch wrócił na zaplecze ekstraklasy, w zamożniejsze towarzystwo, w Chorzowie mogą po prostu dośpiewać: „O Pola nie daj się im. Dasz radę, wierzę w ciebie!”


Fot. Marcin Bulanda / PressFocus