Komentarz „Sportu”. Euforia i potępienie

Przed mistrzostwami świata w Katarze jak mantrę powtarzano, że najwyższy czas przełamać złą tradycję naszej reprezentacji w XXI wieku.


Bo trzykrotnie w nich grała i ani razu nie zdołała wyjść z grupy. Po losowaniu mówiło się o naszym sporym szczęściu, bo można było trafić znacznie gorzej. Po pierwszej rundzie mundialowych gier nastroje były już trochę inne, bo remis z Meksykiem – po kiepskiej postawie drużyny Czesława Michniewicza – przy wygranej Arabii Saudyjskiej z Argentyną dawały podstawy do obaw. Nie rozwiało ich nawet zwycięstwo z Saudami, bo wciąż całkiem realny był wariant, że Polacy z grupy C nie wyjdą. I w środę nasi piłkarze, poza znakomitym Wojtkiem Szczęsnym, wiele zrobili, żeby tak się stało. Pomogli im do spółki Meksykanie i Saudowie, kończąc swój mecz wynikiem, który dał awans biało-czerwonym. Czekaliśmy na niego 36 lat i dla wielu był to powód do radości, wręcz nawet euforii. Dla innych, wściekłych na to, co pokazał zespół Michniewicza, do czegoś przeciwnego – zmasowanej krytyki i potępienia.

Po raz kolejny mogliśmy się przekonać, jak bardzo Polacy są podzieleni, niczym w swoich preferencjach politycznych. Tak na marginesie – ciekawe byłyby badania socjologiczne, które dałyby odpowiedź na pytanie: czy czasem nie cieszyli się w większości wyborcy Prawa i Sprawiedliwości, a wśród krytyków nie przeważali zwolennicy opozycji….

Ogólna krytyka spotkała też naszą reprezentację w światowych mediach, które bardzo negatywnie oceniły styl gry i sposób w jaki awansowała do 1/8 finału. OK, można to zrozumieć, bo rzeczywiście oglądanie meczów Polaków nie było dużym przeżyciem estetycznym. Tyle, że osiągnęli po prostu swój cel i grają dalej w mistrzostwach świata; ba, mogą marzyć o czymś więcej. Co nie udało się chociażby zaliczanym do wielkich faworytów Belgom i Duńczykom. Dlatego przychylam się mimo wszystko do słów selekcjonera Michniewicza i prezesa PZPN, Cezarego Kuleszy, żeby cieszyć się tą chwilą. I dodam tylko – oby trwała jak najdłużej.

Przed nami niedzielny mecz z Francją. Czy będzie znów wyglądał tak samo jak z Argentyną? Być może, bo różnica potencjału obu reprezentacji jest duża i na papierze faworyt jest jeden. Co znów daje powody sceptykom do wyrażania opinii, że na pewno skończy się to blamażem. Pamiętajmy jednak, co podkreślał Michniewicz, w rywalizacji grupowej liczyły się punkty potrzebne do awansu. Tych jego zespół zdobył tyle, że do tego wystarczyły.

W niedzielę, w 1/8 finału liczy się wynik jednego meczu, nie ma już miejsca na kalkulacje – do ćwierćfinału awansuje tylko zwycięzca! Ileż razy w historii mieliśmy przypadków, że wielcy faworyci przegrywali? I czy naszej reprezentacji – zapomnijmy o dotychczasowych występach – nie stać na rozegranie dobrego spotkania? Przecież było takich całkiem sporo i może kolejne takie będzie w niedzielne popołudnie. Czego wszystkim życzę – pesymistom i optymistom.


Fot. Grzegorz Wajda