Komentarz „Sportu”. Familoki jeszcze stoją

 

Pewne jest to, że każda generacja urodzonych na Śląsku – a i w Zagłębiu Dąbrowskim, a i na Podbeskidziu, a i w Częstochowie i jej okolicach – musiała się zetknąć z fenomenem piłki nożnej, zafascynować nią, w wielu przypadkach rozwinąć aż do najwyższego poziomu międzynarodowego, a w sumie pokochać bezwarunkowo i dożywotnio.

To oczywiście stany – również uczuciowe – które można byłoby przypisać każdemu regionowi. No ale właściwie żaden przez lata ze Śląskiem (rozumianym szeroko, jak wyżej) nie mógł konkurować. Ani pod względem liczebności kopiących piłkę i klubów, ani pod względem sukcesów. Tu właśnie w naturalny sposób ilość przechodziła w jakość…

Było więc przez bardzo długie lata dużo lepiej niż gdzie indziej i to głównie dzięki tym, którzy tutaj się urodzili, wychowali i piłkarsko wykształcili. Dzisiaj, kiedy raz po raz wyrażana jest tęsknota za ówczesną – z lat 30., 60., 70 i 80. ubiegłego wieku – dominacją, często pada pytanie, dlaczego wtedy piłka mogła się toczyć pod śląskie dyktando, a dzisiaj na jej drodze jest tutaj tak wiele wybojów, by nie wspominać o wpadkach, upadkach, bankructwach…

Owszem, za sprawą głównie górnictwa śląskie kluby były przez lata swoistą oazą dobrobytu, ale przecież ich sportowa siła opierała się na piłkarskich zasobach ukształtowanych nie za morzami, za górami, za lasami, ale za familokiem, blokowiskiem, hałdą; pięć, dziesięć czy dwadzieścia kilometrów od klubu. Mało tego, duża część tu wychowanych zasilała inne kluby, o czym najwięcej do powiedzenia mogłaby mieć na przykład Legia Warszawa – ta z lat 50. i czy 60.

Mamy więc czas niewypowiedzianej tęsknoty za przeszłością, za tym, co dokonały w swojej historii mistrzowskie zespoły Ruchu Chorzów, Górnika Zabrze, a także Polonii Bytom i Szombierek Bytom, z którymi na dodatek na ogół jak równy z równym ścigały się Zagłębie Sosnowiec, GKS Katowice, GKS Tychy, Raków Częstochowa (można by jeszcze dłużej wymieniać), a od pewnego czasu z wielkim – na miarę mistrzostwa – powodzeniem czyni to Piast Gliwice; i jeszcze za tym, jak w ekstraklasie grało po sześć czy siedem drużyn „stąd”.

Ale też – stulecie Śląskiego Związku Piłki Nożnej to okazja ku temu w sam raz – mamy czas refleksji, dlaczego w którymś momencie tej olbrzymi potencjał przestał wydawać wymarzone owoce i dlaczego tak łatwo daliśmy się wyprzedzić innym ośrodkom. Naprawdę tylko o pieniądze chodzi?

Familoki wciąż jeszcze są, blokowisk nawet przybywa, a i gdzieniegdzie hałdy się uchowały… Czy – ujmując rzecz symbolicznie – nie ma tam tysięcy dzieci, które można byłoby zagarnąć dla piłki nożnej? I na tej m.in. bazie budować przyszłość śląskiej piłki, oczywiście uwzględniając w dalszej przyszłości wyższy etap, zwany dzisiaj akademiami?

Ale najważniejsze jest to, by sprawić, by dzieci się w piłce zakochały i życia poza nią nie widziały. Tak jak generacje urodzone 100, 50 czy 25 lat temu – z korzyścią dla śląskiej i polskiej piłki.

 

Na zdjęciu: Rok 1953 – Ruch po raz ósmy mistrzem Polski. Królem strzelców z 24 golami został Gerard Cieślik (pierwszy z lewej).