Komentarz Sportu. GieKSa, czyli symbol niemożności

To jest jedna z najsmutniejszych piłkarskich jesieni w Katowicach. Minione miesiące – dobitnie spointowane sobotnim 0:4 w Tychach – umocniły mit o „ziemi przeklętej” przy Bukowej. Kiedyś wyrażał się on niemożnością sięgnięcia po tytuł mistrza Polski, dziś spadkobiercy tradycji klubu prezesów Bokackiego czy Dziurowicza zmagają się z niezrozumiałą impotencją futbolową, ogarniającą każdego piłkarza natychmiast po założeniu koszulki GKS-u.

W sobotę poziom frustracji zawodników własną niemocą był na takim poziomie, że właściwie bez żadnych nacisków koszulki owe zostawili po końcowym gwizdku swym fanom. Może faktycznie sposobem na obejście owej klątwy będzie trykot bez klubowego herbu na piersi, tak często w ostatniej dekadzie symbolizującego zawiedzione nadzieje kibiców i piłkarzy?

Swoją drogą – koniecznie zauważyć trzeba zarówno rekordową w tym sezonie frekwencję, jak i widowisko stworzone przez obie grupy kibicowskie. „Uprzejmości”, owszem, przekazywano głośno, nie wykraczały one jednak – zachowując odpowiednie proporcje, stosowne do środowisk, o których mowa. Poza stosowane przez tzw. elytę narodu z Wiejskiej określenia na poziomie „kanalii i mord zdradzieckich”. Piłka nożna dla kibiców? Zawsze – zwłaszcza taka, jaką widzieliśmy w sobotę w Tychach.

 

Rozmowa Adama Godlewskiego z Markiem Papszunem, trenerem lidera Fortuna I ligi