Komentarz Sportu. GKS Tychy gwarantuje skoki ciśnienia. I to nie z powodu kawy

Robi nam się ta pierwsza liga zakręcona niczym ruski termos. Jak grzyby po deszczu sypią się kolejne mecze, o których wynikach decydują dosłownie ostatnie sekundy. Bramka, końcowy gwizdek, euforia jednych i rozpacz drugich – taki scenariusz wchodzi w życie zaskakująco często.

To takie nasze pierwszoligowe „golden goal”. Prym w tego typu widowiskach wiedzie ostatnio GKS Tychy. Wygrana z Wigrami, remis z Podbeskidziem, porażka z Olimpią – wszystko dokonywało się równo z końcowym gwizdkiem. W sobotę kibice w Tychach mogli poczuć namiastkę tego, co fani Legii w 1997 roku, widzący, jak ich drużyna przegrywa mistrzostwo Polski z Widzewem.

Powodów takich zwariowanych końcówek, jakich jesteśmy świadkami na zapleczu elity, pewnie można by wymienić kilka. Najważniejsze, że można narzekać na poziom, ale na pewno nie na nudę. Martwi jedynie, że główni zainteresowani tracą zdrowie. Klub z Tychów nawiązał niedawno współpracę z palarnią kawy ze Skoczowa, dlatego na konferencji prasowej dla obu trenerów przygotowano po gustownej filiżance małej czarnej. Ryszard Tarasiewicz bez słowa ją od siebie odsunął, natomiast Jacek Trzeciak uśmiechnął się zdziwiony. – Kawa po takim meczu? Co wy, ludzie, chcecie mnie zabić?

Zobacz jeszcze: Kilka słów o gorących stołkach w Fortuna I lidze



ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ