Komentarz „Sportu”. Gwiazda śmierci

Miłośnicy „Gwiezdnych Wojen” wiedzą doskonale, co to była Gwiazda Śmierci. Niezorientowanym wyjaśniam, że była to jedna największych stacji bojowych Imperium, a jej siła ognia umożliwiała destrukcje całej planety.


Na pewnym etapie rozgrywek Fortuna 1. Ligi wydawało się, że taką niszczącą siłą będzie „Biała gwiazda”, czyli Wisła Kraków. Drużyna trenera Jerzego Brzęczka po 5. kolejce wysunęła się na czoło tabeli i wydawało się, że konkurenci skazani są na oglądanie jej pleców do końca rundy jesiennej.

Pozycję lidera krakowianie utrzymali jednak tylko po 6. kolejce, potem zespół z Reymonta zaczął spadać na łeb, na szyję. Cztery porażki z rzędu sprawiły, że „Biała gwiazda” w tej chwili balansuje na granicy strefy barażowej.

Nie mam żadnych wątpliwości, że gdyby w Wiśle obowiązywał inny układ właścicielski, trener Jerzy Brzęczek już byłby wolnym strzelcem. Nie ma jednak gwarancji, że w przypadku kolejnych niepowodzeń, może mimo wszystko usłyszeć: „Panu (wujku) już dziękujemy”.

I nie pomogą tłumaczenia w stylu „sześciu zawodników jest kontuzjowanych lub zawieszonych”. Krakowski klub ma swoje ambicje i renomę, więc na fuszerkę na zapleczu ekstraklasy nie może sobie po prostu pozwolić. Piłkarze Wisły nie błyszczą, no chyba, że posypią się brokatem. A zespół nie jest gwiazdą śmierci, tylko spadającą gwiazdą…


Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus