Komentarz „Sportu”. Historia (nie)dziejowa

Za wydarzenie weekendu w I lidze należy uznać nie emocjonujące derby Łodzi, a to, co się po nich zdarzyło. Wojciech Stawowy traci posadę i dzisiejszy trening ŁKS-u po raz pierwszy poprowadzić dziś ma Ireneusz Mamrot.


Ciekawe, jakie myśli krążyły po głowach decydentów klubu z Alei Unii, gdy – skoro decyzja o zmianie była już ponoć podjęta – obserwowali w sobotę, jak drużyna odrabia straty i robi wszystko, by rzutem na taśmę wrzucić jeszcze Widzewowi trzeciego gola. Stracić pracę tuż po derbach, w których wyciągnęło się wynik z 0:2 na 3:2… To zapisałoby się w dziejach piłkarskiej Łodzi. A tak?

Stawowy pożegnany zostanie bez większego żalu, jako trener, który sensacyjnie przywrócony na ekstraklasową karuzelę nie dał przed rokiem łodzianom cienia nadziei na uniknięcie spadku z elity, a na jej zapleczu ruszył świetnie, lecz później coś się zacięło. Z ostatnich 9 meczów ŁKS wygrał 1, tracąc aż 22 gole.

Jego następca pierwszy raz w życiu został zatrudniony w I lidze, bo Chrobrego Głogów wprowadził na ten poziom sam, a z Arką Gdynia doń spadł i trudno oprzeć się wrażeniu, że za tamtą decyzję dziś płaci. Tak jak Stawowy, rok temu przejął ekstraklasowicza niemalże pogodzonego z degradacją, przy czym nie jako trener od lat bezrobotny, a ten, który całkiem niedawno dał Jagiellonii Białystok wicemistrzostwo i finał Pucharu Polski.

Teraz staje przed szansą dokończenia tego, co nie było mu dane w Gdyni, czyli pierwszego awansu do ekstraklasy. I nie będzie mu łatwo wrócić do niej inną drogą niż poprzez awans z ŁKS-em.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus