Komentarz „Sportu”. Kto czwartym do brydża?

Przegrana walka o mistrzostwo czy puchary zmienia humor, przegrana walka o utrzymanie zmienia życie.


Dlatego życzylibyśmy sobie, by w rozpoczynającej się jutro wiosennej odsłonie ekstraklasowego sezonu emocji dostarczył nie tylko wyścig po koronę z udziałem Lecha, Pogoni i Rakowa, ale też batalia o uniknięcie degradacji. Pytanie tylko, czy to możliwe?

Przypomina się, jak dwa lata temu, gdy wznawiano rozgrywki po covidowej przerwie, trio spadkowiczów można było wytypować w ciemno. Tak jak wtedy nie dawało się już szans ŁKS-owi, Arce i Koronie, tak teraz pod „kreską” trudno mi wyobrazić sobie inny skład niż beniaminków z Niecieczy i Łęcznej dopełnionych Wartą Poznań.

Jej trener Dawid Szulczek, z którym rozmawiamy w czwartkowym wywiadzie, już jesienią dawał do zrozumienia, że „Legii do spadku nie liczymy”. Zgoda – zimę to ona, a nie Łęczna, spędziła w strefie spadkowej. To ona, a nie zespoły zamieszane w walkę o byt, może stracić wkrótce najlepszego zawodnika, czyli Luquinhasa, kuszonego przez amerykańską MLS. To jej – jak dowodzi matematyka i historia – brakuje dziś do utrzymania więcej niż zespołowi z Lubelszczyzny, bo co najmniej 20 punktów. Samo się nie zrobi, ale Legia to Legia. Przed nią jeszcze połowa meczów do rozegrania.

Sympatykom drużyn z Niecieczy, Łęcznej i Poznania zatem nie zazdrościmy. No bo jeśli nie Legię, to kogo tu jeszcze spoza własnego grona wyprzedzić? Kto może być tym czwartym do brydża? Wisła Kraków, która w kolejnym okienku postawiła na zaciąg niezweryfikowanych na polskim rynku obcokrajowców? Zagłębie Lubin, remontowane zimą przez Piotra Stokowca i Piotra Burlikowskiego? A może Jagiellonia, z wracającym na trenerską ławkę po długiej przerwie Piotrem Nowakiem i pozostająca póki co bez zimowych wzmocnień?

Z perspektywy kanapowego sympatyka ekstraklasowych zmagań trzymamy kciuki, by bitwa o byt trwała jak najdłużej. W końcówce rundy jesiennej miło patrzyło się na dobrze punktującą Wartę czy Łęczną. Nie było w grze tych zespołów fajerwerków, ale w każdej sekundzie czuło się, jak walczą o życie. I to ich przewaga nad tymi rywalami, których do tej walki mogą wkrótce zaprosić – a którzy takiej świadomości dziś nie mają.


Fot. Paweł Jaskółka / PressFocus