Komentarz „Sportu”. „Malina” na torcie

Nie wiem, jakie będą losy trenera Marcina Malinowskiego po zakończeniu bieżącego sezonu, czy zostanie w Zagłębiu Sosnowiec, czy też poszuka nowego wyzwania.


Na razie idzie mu lepiej niż dobrze, bo pod jego wodzą sosnowiczanie w trzech meczach zgarnęli siedem punktów i nie stracili jeszcze bramki! Oczywiście ta dobra passa w każdej chwili może się zakończyć, na przykład w najbliższym meczu wyjazdowym z Bruk-Betem Nieciecza.

Po rozstaniu Zagłębia z trenerem Dariuszem Dudkiem popularny „Malina” (pozwoliłem użyć sobie tej ksywki ze względu na wieloletnią znajomość ze szkoleniowcem) publicznie przyznał, że długo bił się z myślami, czy przejąć pałeczkę po nim. Nie wiemy, czy wygrał minimalnie, czy też walkowerem, grunt, że efekt jest zadowalający.

Nie ukrywam, że nie jestem zagorzałym sympatykiem zespołu z Sosnowca, ale ostatnie zwycięstwo w liderem I ligi sprawiło mi wyjątkową satysfakcję. Dlaczego? Bo tydzień wcześniej redakcyjny kolega relację z meczu ŁKS-u z Podbeskidziem opatrzył tytułem „Górale” stracili punkt”. Natychmiast na jego głowę wylano wiadra pomyj, nie brakowało wulgaryzmów. Moim zdaniem tytuł by trafny, bo skoro traci się gola w 94 minucie… Wrażenie artystyczne nie ma tu nic do rzeczy. W Sosnowcu okazało się, że ŁKS nie jest zespołem wybitnym, niepokonanym i Bóg wie jeszcze jakim.

Wracając zaś do trenera Malinowskiego. Jest wisienka na torcie, Tomasz Hajto „podmienił” ją truskawką, to dlaczego nie może być malina („Malina”)?


Na zdjęciu: Trener Marcin Malinowski w Sosnowcu ma mocne wejście…

Fot. zaglebie.eu/Mateusz Sobczak/zaglebiesosnowiec1906