Komentarz „Sportu”. Okłady z lodu

Do meczu z ŁKS-em Łódź wydawało się, że GKS Katowice dysponuje najsolidniejszą defensywą na zapleczu ekstraklasy.


W piątek na Bukowej okazało się, że „król” jest nagi. Nieważne, czy we wcześniejszych potyczkach ligowych „GieKSa” miała furę szczęścia, czy napastnicy przeciwnika partaczyli stuprocentowe okazje do zdobycia gola, czy fenomenalnie bronił Dawid Kudła itp. W piątek na głowy piłkarzy GKS-u Katowice, a także ich sympatyków (nawet tych nieobecnych na trybunach) spadł nie zimny, a lodowaty prysznic. Wcześniejsze zasługi nie mają w tym przypadku najmniejszego znaczenia.

Pluć w brodę powinni sobie piłkarze Arki Gdynia i Ruchu Chorzów. Zespół Ryszarda Tarasiewicza w pierwszej połowie meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała dzielił i rządził na boisku, ale widać piłkarze z Trójmiasta zapomnieli, że mecz trwa 90 minut, a nie tylko połowę tego czas. To zresztą nie pierwszy mecz ligowy, w którym drużyna z Gdyni wypuszcza z rąk komplet punktów. Ta rozrzutność może mieć przykre konsekwencje w rundzie rewanżowej, jeden punkt może bowiem decydować o miejscu w strefie barażowej.

Nie wiem, czy piłkarze Ruchu Chorzów już przed meczem ze Skrą doliczali sobie punkty, ale na ich głowy także spłynął zimny prysznic. Byłyby lodowaty, gdyby w doliczonym czasie gry Daniel Szczepan nie wykorzystał rzutu karnego, a „Niebiescy” zeszli z boiska pokonani.


Na zdjęciu: Bramkarz GKS-u Katowice Aleksander Bobek miał wyjątkowego pecha, że jego koledzy z obrony grali jak faceci z anoreksją.

Fot. Tomasz Kudala/PressFocus