Komentarz „Sportu”. Organizacyjnie Puchar Polski to porażka

Mam jakieś wyjątkowe szczęście do finałów Pucharu Polski. Druga wizyta w Warszawie na tym wyjątkowym wydarzeniu kończy się skandalem kibicowskim.


Ponownie, tak jak w 2019 roku więcej emocji wzbudzały we mnie wydarzenia przed stadionem. Kilka dni przed finałem decyzją władz Warszawy (choć tu odpowiedzialność jest zrzucana przez każdego na innych), na Stadion Narodowy nie można było wnieść oprawy, zazwyczaj przygotowywanej na takie wydarzenie przez miesiąc. Mimo to kibice Lecha chcieli ją wnieść, a gdy okazało się to niemożliwe, zdecydowali się zaprotestować i nie wejść na stadion.

Równało się to ze stypą. Jedna trybuna była praktycznie całkowicie pusta. Atmosfera piłkarskiego święta została zniszczona. W przyszłości może pociągnąć to za sobą dalsze konsekwencje w postaci zmiany miejsca rozgrywania finału, aby piłkarski piknik się już więcej nie powtórzył. Mimo to pozostaje duży niesmak…

Strony są trzy – władze miasta, policja i kibice Lecha. Pierwsza z nich najwyraźniej zbyt nadgorliwie podeszła do meczu zabraniając praktycznie wszystkiego. W wielu elementach można się zgodzić, że pewne ograniczenia powinny zostać wprowadzone, tym bardziej mając w pamięci rakietnice sprzed kilku lat. Co jednak zrobiły im oprawy? Tego nie wie nikt.

Zachowanie policji, to już zupełnie inna „bajka”. W sieci można znaleźć nagrania, jak funkcjonariusze wręcz pacyfikują kibiców Lecha, a jeden z policjantów na koniu wpada w grupę z pałką w dłoni. Pojawiły się też informacje, że użyto gazu łzawiącego, jednak rzecznik stołecznej komendy temu zaprzecza. Zdecydowanie nie jest to najlepsza reklama dla mundurowych, tym bardziej że i tak środowisko kibicowskie, mówiąc delikatnie jest na nich cięte.

W całej sprawie szkoda jedynie kibiców, którzy przyjechali kilkaset kilometrów by wspierać swój klub… Choć nie do końca. Decyzja władz miasta była znana od kilku dni. Wiadomo było, że z oprawą nie wejdą na stadion. Skoro tak, to dlaczego z nią przyjechali? Liczyli na to, że wszyscy zmiękną i pod ich naporem decyzja zostanie zmieniona? Wolne żarty.

W mediach społecznościowych można przeczytać, że kibice Rakowa wchodząc na stadion okryli się „hańbą”, choć to najłagodniejsze z określeń, jakie można było przeczytać. Najwyraźniej dla fanów częstochowian ważniejsze było wspieranie swojego zespołu w arcyważnym spotkaniu, niż szacunek ludzi, którzy wyrywali im szaliki i koszulki, a następnie ostentacyjnie deptali w busie.

Ukłony za to należą się klubowi z Częstochowy. Raków po raz trzeci grał z Lechem, a po raz drugi w kluczowym momencie sezonu pokazał swoją wyższość taktyczną. Poznaniacy, poza okazją Jakuba Kamińskiego, który uderzył w słupek nie stworzyli sobie klarownej okazji bramkowej. Nawet przy golu mieli trochę szczęścia.

Częstochowianie wykorzystali z kolei prawie każdy błąd rywala i zasłużenie obronili Puchar Polski. Raków wykonał swój plan minimum, jednak dostał tak pozytywny bodziec, że dublet mają na wyciągnięcie ręki. Coś, co wydawało się science fiction jeszcze 4-5 lat temu teraz staje się realne, a postawa częstochowian wskazuje, że to może być dla nich „ten sezon”.


Fot. Adam Starszyński/Pressfocus