Komentarz „Sportu”. Pizza o ekstraklasowym posmaku

Ile w życiu zależy od przypadku? Choć pewnie każdy z nas dba o to, by jak najmniej, to bywa, że całkiem sporo. Dziś, gdy częstochowski klub stoi u bram upragnionej ekstraklasy, można trochę powspominać. Na przykład to, skąd wzięły się słowa tego znajomego. W 2014 roku w drugiej lidze doszło do istnej rzezi. Reformowano ją, redukując z dwóch do jednej grupy, dlatego połowa klubów spadała. W tej połowie znalazł się też Raków, prowadzony wtedy przez Brzęczka. Napisać, że utrzymał się przy zielonym stoliku, to naprawdę mało. Ratunkiem okazało się to, że wysypało się aż dwóch sklasyfikowanych nad nim rywali – Warta Poznań i Polonia Bytom.

Jak potoczyłoby się to wszystko, gdyby nie tamten proces licencyjny, pewnie już się nie dowiemy. I jak poradziliby sobie częstochowianie w piekielnie niewdzięcznej trzeciej lidze śląsko-opolskiej, w której grano wtedy 38 kolejek? Przecież tam nawet wygrana w lidze nie dawała awansu, bo jeszcze trzeba było dać radę w barażu. Czy nie przepadliby, mając za rywali silne ekipy Polonii, Odry Opole, Ruchu Zdzieszowice? Czy zainwestować w klub z czwartego poziomu rozgrywkowego zdecydowałby się Michał Świerczewski?

To jednak scenariusz alternatywny, który w życie nie wszedł. Raków wystartował w nowej drugiej lidze, Świerczewski przejął go kilka miesięcy później – na początku 2015 roku – a ciąg dalszy znamy… Droga na salony bywała jednak kręta. Już po kilku miesiącach rządów Świerczewskiego drużyna walczyła o pierwszą ligę, ale w dramatycznych okolicznościach przegrała dwumecz z Pogonią Siedlce (1:1 na wyjeździe, 2:2 u siebie). Szef X-Komu stał wtedy oparty o ścianę obskurnego budynku klubowego w towarzystwie Krzysztofa Kołaczyka i z niedowierzania milczał. W kolejnym sezonie częstochowianie byli wręcz skazani na awans, a hamulec ręczny brutalnie zaciągnął im GKS Tychy, który wygrał przy Limanowskiego 8:1. To był punkt zwrotny. Patrząc krótkofalowo – dla Rakowa dramatyczny, bo drużyna już do końca rozgrywek nie potrafiła się pozbierać. Długofalowo – było to zaś błogosławieństwo. Zespół przejął trener Marek Papszun, rozgonił część towarzystwa w cztery strony świata. Dziś miną dokładnie trzy lata, odkąd pojawił się pod Jasną Górą. Ta mała rocznica zapewne zostanie zwieńczona awansem. Już drugim.

Raków Częstochowa. Wreszcie coś się ruszyło!

Ale ważniejszy był chyba nawet ten pierwszy, z 2017 roku, bo przełamujący klątwę trzeciego szczebla rozgrywkowego. Raków wyrwał się z niego po 12 latach. To było jak przekleństwo, okres naznaczony problemami, walką nawet nie tyle o wynik sportowy, co o byt. Czy ktoś jeszcze pamięta, w jakich okolicznościach dekadę temu żegnano się z Leszkiem Ojrzyńskim? Kością niezgody była… pizza. Kibice Rakowa pozyskali drobnego sponsora, pizzerię. Trener na własną rękę też skaperował pizzerię, tyle że konkurencyjną, co sprawiło, że ta załatwiona przez kibiców wycofała się ze współpracy. Ojrzyńskiemu ubliżano wtedy z trybun. Takie to były realia. Dziś życzę częstochowianom, by po meczu zajadali się pizzą wyjątkową. O ekstraklasowym posmaku. Mając takiego „szefa kuchni”, jak Michał Świerczewski, można być pewnym, że firma będzie się rozkręcać. Zwłaszcza jeśli miasto – o czym się mówi – wreszcie zadba o lokal.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ