Komentarz „Sportu”. Punkty z kolcami

Choć można być pewnym, że musiał on odczuwać swego rodzaju bezradność albo i bezsilność. Bo przecież w ciągu tych kilku dni zgrupowania coś piłkarzom przekazywał, jakieś taktyczne ustalenia wpajał, bez wątpienia również motywował. I co? I nic? Taka – jak to jeszcze w latach 60. ubiegłego stulecia mówiono – kopanka. W dodatku bez serca, bez ducha, bez pomysłu…

A trudno nie pamiętać, jak bardzo ten właśnie element – motywacyjny – podkreślał w przedmeczowych wywiadach Robert Lewandowski. Pięknie mówił o tym, że w kadrze są bardzo dobrzy piłkarze, którzy jednak swoją klasę są w stanie udokumentować wyłącznie wtedy, kiedy pracuje głowa. To taki elementarny warunek zwycięstwa.

Dlatego właśnie o Brzęczku trzeba było w przerwie myśleć, bo to on w ciągu 15 minut miał za najbardziej elementarne zadanie potrząsnąć zespołem. Na coś zwrócić uwagę, podpowiedzieć, zasugerować, nakrzyczeć, nakląć… Doprawdy, powodów ku temu było bardzo wiele, podobnie jak adresatów. Nie siląc się na szczególne złośliwości, trzeba byłoby zadać pytanie o całą drugą linię, a zwłaszcza tę jej część, która teoretycznie była odpowiedzialna za konstruowanie akcji. Czy był na boisku Zieliński? Czy był Klich? Co robił Frankowski? Pytania łatwe, odpowiedzi chyba… też. W sumie nasza gra opierała się jakby na oczekiwaniu, że może w końcu Lewy się wnerwi i coś sam zrobi. Owszem, wnerwiał się, ale nie był w stanie nic zrobić. Tymczasem po drugiej stronie, pod bramką Łukasza Fabiańskiego, coś nieustannie się działo, a efektem tego pośrednim były żółte kartki dla obu naszych stoperów. Bo Macedończycy organizowali, zagrażali, strzelali…

Zwycięzców się nie sądzi

Zmiana w przerwie była więc potrzebą chwili. Zmiana wszechstronna. Czyli i w personaliach, i – zwłaszcza – w głowach. Jeszcze nie wiedzieliśmy, czy ta psychiczna istotnie nastąpiła, a już prowadziliśmy w następstwie zmiany personalnej: „narozrabiał” Piątek wprowadzony za Frankowskiego, ponownie zmuszając do zastanowienia się, czy pozostawienie go na ławce rezerwowych było słuszne czy niesłuszne. Co dotyczy nie tylko wczorajszego meczu.

Upływające minuty pokazały, że polskie głowy się odblokowały, ale tylko częściowo. Stwarzaliśmy sobie sytuacje, ale trudno było mówić, że atak już nie kulał. No i często – im bliżej końca, tym częściej – przeżywaliśmy nerwowe chwile za sprawą tego, co działo się pod naszą bramką.
Szczęśliwie przetrwaliśmy je i tym sposobem po trzech meczach mamy 9 punktów i oczywiście w dalszym ciągu prowadzenie w grupie. Ale też wciąż trzeba przypominać, że każdy z tych punktów był okupiony cierpieniem i piłkarzy, i wszystkich bez wyjątku obserwatorów, bo w żadnym przypadku nie było łatwo, przyjemnie i ładnie. Przeciwnie – to wszystko miało ostre kolce.

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ