Komentarz „Sportu”. Selekcjonerska ruletka

Wyobraźnia podpowiada mi wiele możliwych rozwiązań, według których Fernando Santos wytypuje grupę powołanych na jego pierwsze zgrupowanie w roli selekcjonera polskiej reprezentacji. Wszystkie, najwyraźniej nieprzypadkowo, przypominają mi albo gry, albo teleturniej z początku XXI wieku.


Najbardziej wyraźna jest wizja związana z „Rosyjską ruletką”. W niej to Santos, niczym niezwykle charyzmatyczny prowadzący o głosie powodującym gęsią skórkę Henryk Talar, ciągnie za dźwignię, która po kilku chwilach uruchamia jedną z zapadni, w którą w otchłań spada jeden z kandydatów na kadrowicza. Druga jest równie ciekawa. W niej selekcjoner wraz ze swoimi asystentami gra w statki, zgadując, pod którym polem kryje się nazwisko piłkarza, który za kilka dni założy reprezentacyjny dres i uda się na trening z resztą zespołu.

Wiem, te wizje są dość abstrakcyjne, a sam proces selekcji wyglądał zapewne zdecydowanie bardziej profesjonalnie. Niemniej coś w nich musi być. Santos po raz pierwszy w roli selekcjonera nasze reprezentacji będzie wysyłał (a w zasadzie już to zrobił) listy do klubów z informacją, że ich zawodnik trafi do kadry. Nie można jednak przyzwyczajać się do większości z nazwisk, które w piątek ogłosi Santos. Mimo wieloletniego doświadczenia nawet on może popełnić błąd.

Specjalnie spojrzałem na zawodników, jacy w ostatnich latach meldowali się na pierwszym zgrupowaniu nowego selekcjonera. Na mojej twarzy malował się uśmiech, widząc nazwiska choćby Rafała Leszczyńskiego, Tomasza Hołoty, Marcina Kowalczyka czy Adama Dźwigały. Łącznie nie zebrali nawet 10 meczów w reprezentacji. Nie zdziwię się więc, gdy w piątek moje oczy zobaczą jakieś szalone, z obecnej perspektywy nazwisko, przykładowo Bartosza Śpiączki. Nic nie ujmując napastnikowi Wisły Płock, ale przy takich zawodnikach jak Lewandowski, Zieliński czy Szczęsny wyglądałby jak ten biedny krewny, którego wypada zaprosić na wigilię, choć wszyscy zerkają na niego i śmieją się pod nosem.

Trzeba być jednak szczerym – z naszej ekstraklasy w kadrze narodowej pojawi się dwóch, może trzech zawodników. Ich rola będzie się raczej ograniczać do pozycji tyczki lub podawacza wody, niż dyrygenta, który będzie decydował o sposobie gry kadry. Jest jednak jeden zawodnik, którego powołania wzbudzały początkowo wielkie kontrowersje, a wręcz niedowierzanie. To Krzysztof Mączyński, ulubieniec Adama Nawałki.

Selekcjoner, który parę lat wstecz doprowadził naszą kadrę do najlepszego wyniku w mistrzostwach Europy, znalazł dla niego odpowiednie miejsce na murawie, a ten odwdzięczył się solidną postawą. Być może Santos także znajdzie wśród powołanych zawodników swojego Mączyńskiego. Życzę im tego. Każdy chciałby zostać takim nieoczywistym wyborem. Dla naszych ligowców byłaby to doskonała reklama, a zarazem szansa na zagraniczny transfer. To jednak bez znaczenia. Podobnie jak piątkowa lista powołanych. Nie jest ważne, jakie nazwiska się na niej pojawią. Kluczem jest to, by w konsekwencji tej selekcjonerskiej „ruletki” stworzyli zespół, który pokona Czechy i Albanię. To powinno dać nam powiew optymizmu, na jaki czekamy od dłuższego czasu po tygodniach afer i trenerskiej niepewności.


Fot. TimGroothuis/SIPA USA/PressFocus