Komentarz „Sportu”. Szczyt niezłomności

Obtłuczone wielokrotnie jabłko powinno gnić, dlatego tak spoza logiki wymyka się to, co dzieje się w ostatnich kilku latach z Ruchem.


Nic to, że de facto nie jest klubem ani miejskim, ani prywatnym. Że nie ma nowego stadionu, a jakby tego było mało, musiał wyprowadzić się też ze starego. Można było zastanawiać się, jak na chorzowian i ich kibiców wpłynie przeprowadzka do Gliwic, ale dziś – po trzech odcinkach tej przymusowej emigracji – można zaryzykować już stwierdzenie, że sieroty po wyciętej „świeczce” cała ta sytuacja jeszcze wzmocniła. Scaliła środowisko. Pełnymi trybunami 20 kilometrów od domu mogą zawstydzać inne kluby, a boiskowym charakterem, któremu dowód dali w meczu na szczycie z ŁKS-em, imponują.

Wczoraj w końcówce wspięli się na szczyty tej niezłomności, doprowadzając do remisu w setnej minucie, mimo że jakością ustępowali nieco liderowi, a w wozie VAR nie wyświetlał się wcześniej żaden dobry dla nich seans. Mijając się po końcowym gwizdku z włodarzami, zarządem Ruchu, usłyszałem krótkie zdanie: „Właśnie takiej drużyny chcieliśmy”. Kibice żyją walką o powrót do wymarzonej ekstraklasy, ale też perspektywą meczu z Wisłą Kraków na Stadionie Śląskim. Czy do niego dojdzie?

Na niedzielny wieczór prawidłowa odpowiedź brzmiała: nie wiadomo. Projekt umowy wciąż krąży między Cichą a „Kotłem Czarownic”, a czas ucieka. Deadline to środa, kiedy trzeba złożyć wniosek na organizację imprezy masowej. Miesiąc do meczu. Serdecznie mało, by myśleć o biciu rekordów, ponad 40-tysięcznej frekwencji. Ale jeśli ktoś to może zrobić, to właśnie taki Ruch.


Fot. Marcin Bulanda/PressFocus