Komentarz „Sportu”. Zgrzyty intencyjne

Równie dobrze jednak, mogliby ogłosić… odwieszenie bojkotu, który zawiesili niecały miesiąc temu. Powrót na trybuny przypieczętowali wtedy publikacją listu intencyjnego spisanego z dwoma największymi prywatnymi udziałowcami spółki.

Jeden z nich, Zdzisław Bik, zadeklarował w tymże liście, że do 30 października dokona konwersji na akcje 2-milionowej pożyczki, jakiej powiązana z nim spółka Carbonex udzieliła klubowi. Nie dokonał tego, a w projektach uchwał na listopadowe nadzwyczajne walne zgromadzenie akcjonariuszy również nie znajdujemy nic, co pozwalałoby domniemywać, że nagle się to stanie. Brak komunikatu grup kibicowskich w tym zakresie też może wskazywać, że sytuacja raczej nie jest pod pełną kontrolą.

Z biznesowego punktu widzenia, trudno oczywiście dziwić się Bikowi. 2 miliony Ruchowi pożyczyło również miasto, termin spłaty dobiega z końcem roku, a pożyczkę tę zabezpiecza… hipoteka Bika. W skrajnym scenariuszu, mógłby więc zostać bez pieniędzy (bo skonwertował pożyczkę Carbonexu na akcje) i bez hipoteki (bo zabezpieczała pożyczkę z miasta, z której spłaty Ruch może nie być w stanie się wywiązać).

Nasuwa się pytanie, po co Zdzisław Bik podpisywał z kibicami dokument zawierający taki punkt o konwersji? Skoro w momencie składania parafki wiedział, że to i tak nierealne? Jak to wszystko wygląda to w oczach kibiców? I jak tu wierzyć, że ten list intencyjny – mający przecież wymiar nie prawny, a tylko wizerunkowy – to faktycznie symboliczne nowe otwarcie, skoro nie minął nawet miesiąc, a już mogą rodzić się wątpliwości?
W liście zapisano też, że zaległości wobec pracowników, zawodników czy trenerów Ruchu, począwszy od listopada, nie mogą wynosić więcej niż miesiąc. Sobotnie zwycięstwo w Zielonej Górze zawodnicy odnieśli, mając w „plecy” pensję wrześniową (termin wypłaty przypadał na 20 października, co spełnia zatem warunek listu intencyjnego), a pracownicy mogli się z niego cieszyć, mając w „plecy” dwie pensje – sierpniową i wrześniową (10 listopada wybije termin wypłaty październikowej).

„10 miesięcy rozmów, spotkań i pracy, której gołym okiem nie widać przyniosło efekt” – tymi słowami grupy kibicowskie ogłaszały zakończenie bojkotu. Teraz, po ledwie trzech tygodniach, już brzmi to trochę dziwnie. Oczywiście – tylu lat chorzowskich zaniedbań nie da się wymazać na pstryknięcie palcem, ale już w pierwszych tygodniach po osiągnięciu porozumienia są pewne zgrzyty. Czekamy, co dalej.

Z końcem roku dobiegnie końca umowa na promocję miasta przez sport. Kolejna, wedle deklaracji prezydenta Kotali (a z nimi bywa różnie), ma być o połowę niższa (już nie 4, a 2 mln zł). Do tego wróci obowiązek spłat rat układu sądowego z wierzycielami, w tym momencie zawieszony (około 300-400 tys. zł co kwartał).

Zdzisław Bik zadeklarował, że będzie łożył na Ruch milion rocznie, ale wiemy, jak to z deklaracjami bywa. Znów może się zacząć walka z przykrótkawą kołdrą, choć tak naprawdę ona nigdy się nie skończyła. Zza chorzowskiego dywanu, jak można nazywać wzorową murawę przy Cichej, nadal wyłażą brudy, które powodują, że co bardziej zorientowanym kibicom trudno w pełni cieszyć się ze zwycięstw zespołu.