Kompania Piszczków pije szampana!

Największy sukces w 60-letniej historii klubu z Goczałkowic. Dwa gole Piotra Ćwielonga rzuciły na deski bytomskie Szombierki w sobotnim barażu o awans do III ligi.



Trzecia liga, trzecia liga, LKS! – po końcowym gwizdku barażowego meczu o awans do III ligi w szatni goczałkowiczan trwały już zabarwione słodką wonią szampana chóralne śpiewy, większość zdążyła już ubrać specjalne okolicznościowe koszulki, gdy do pomieszczenia wszedł Kazimierz Piszczek. Na telefonie wiceprezesa klubu można było dostrzec roześmianą twarz Łukasza.

Pani wójt na murawie

Piszczek-junior kilka godzin wcześniej zakończył swój mecz w Bundeslidze, a potem pilnie śledził wieści z Łazisk Górnych. Internetowa transmisja obrazków z szatni oczywiście już nie obejmowała, ale ta feta nie mogła się obejść bez choćby i zdalnej obecności największego ambasadora LKS-u i całych Goczałkowic, o które obrońca Borussi Dortmund dba tak, jak powinno się dbać o swoją małą ojczyznę. Rozkręca w niej akademię BVB, wspiera rozbudowę infrastruktury, a także drużynę seniorów, która jeszcze w 2017 roku rywalizowała w „okręgówce”, a od sierpnia walczyć będzie o punkty z Ruchem Chorzów czy Polonią Bytom.

O tym, ile znaczy to dla 6-tysięcznej miejscowości, niech świadczy fakt, że pani wójt Gabriela Placha zdążyła osobiście złożyć gratulacje zespołowi jeszcze na… murawie, „zmęczonej” ulewą i 120-minutową walką goczałkowiczan z Szombierkami. W powstałym przed kilkoma laty budynku klubowym w Łaziskach Górnych na eksponowanym miejscu wisi oprawiona koszulka Łukasza Piszczka z autografem. Teraz „Piszczowi” ta miejscowość będzie kojarzyła się z największym dotąd sukcesem piłkarskim, ale odniesionym już nie w roli piłkarza, a działacza.

„Pepe” zrobił różnicę

LKS wywiązał się z roli faworyta. Co prawda wygrał swoją grupę IV ligi z mniejszą liczbą punktów niż Szombierki, ale to on ma w swoich szeregach zawodników z doświadczeniem ze szczebla centralnego – Damiana Furczyka, Kamila Łączka, Dawida Ogrockiego, Bartosza Marchewkę – czy ekstraklasy, jak Łukasz Hanzel i przede wszystkim Piotr Ćwielong.

Choć niektórzy związani z „Goczałami” obserwatorzy dumali w czasie meczu, że może trzeba postawić na młodszych zawodników, to właśnie „Pepe” zrobił w sobotę różnicę. W dogrywce strzelił oba gole. O ile ten drugi był tylko dopełnieniem formalności i dobiciem rywala, o tyle o tym pierwszym można powiedzieć, że okazał się na miarę awansu. Był tyleż ważny, co piękny. 34-latek przymierzył prawą nogą, nad murem, z rzutu wolnego. Bytomianie mieli prawo być niepocieszeni – tym bardziej, że stworzyli goczałkowiczanom tę okazję zupełnie niepotrzebnie, bo Tomasz Balul sfaulował Filipa Matuszczyka w niegroźnej sytuacji, gdy ten był tyłem do bramki.

– Biegłem i zahaczyłem go o sznurówkę – kręcił głową doświadczony stoper.

Teraz to już tylko bezsensowne gdybanie, zwłaszcza że Leszek Lewandowski generalnie stanął na wysokości zadania. Co prawda gdy zabrzański arbiter w I połowie nie dał żółtej kartki Danielowi Pietrzysze za faul na Hanzelu, można było mieć obawy, że będzie zbyt ostro, ale nie było. A gdy Ćwielong wykończył dogranie Bartosza Kiełbasy i podwyższył na 2:0, sędzia wykazał się wyczuciem, bo nie katował już wszystkich dwiema doliczonymi wcześniej minutami i zakończył mecz, dając sygnał prezesowi Śląskiego ZPN do udekorowania zwycięzców i wręczenia pucharu na ręce kapitana LKS-u Damiana Furczyka.

Namiot się uginał


Bo tak – ten mecz miał w sobie coś z katorgi. Baraże o III ligę wieńczą zwykle sezon na Śląsku, kojarzą się  z emocjami w meczach nr 1 i rewanżach, no i z… czerwcowym słońcem. Tym razem nie było ani rewanżu – tak w dobie pandemii ustaliły to kluby – ani słońca. W sobotni wieczór w Łaziskach lało, co jeszcze bardziej zwiększyło czynnik przypadku w tym jednym spotkaniu, do którego sprowadzał się cały sezon IV ligi. Jednym spotkaniu, które drużyny rozegrały po… trwającej de facto od listopada przerwie. Trudno było oczekiwać fajerwerków, oba zespoły dokonały łącznie 11 zmian, a trudów meczu nie wytrzymali choćby – po zwycięskiej stronie – Kamil Łączek czy… grający trener Damian Baron, który w dogrywce dyrygował już LKS-em z ławki, a na środku obrony godnie zastąpił go 39-letni Piotr Maroszek.


Oficjalnie w tym wydarzeniu – zgodnie z obowiązującymi obecnie państwowymi przepisami – mogło brać udział 150 osób. Zawodnicy, trenerzy, członkowie sztabów, osoby funkcyjne, przedstawiciele obu klubów, działacze Śląskiego ZPN, pracownicy mediów. Zamiast celebrować barażowe emocje, wypatrywano raczej końca meczu. Stadion w Łaziskach nie dysponuje zadaszeniem. Uginał się od wody namiot, pod którym kryła się (ale i tak sukcesywnie przyjmująca kolejne krople deszczu) aparatura do internetowej transmisji, przeprowadzanej przez portal Silesia24.pl. Odwiedziło ją na portalu YouTube około 10 tysięcy osób. Gdy spiker Jerzy Janecki – jak zwykle w charakterystyczny i barwny sposób czyniący na „PolArenie” swoją powinność – przejęzyczył się i po zakończeniu II połowy zapowiedział dogrywkę „2×30 minut”, to po zebranych przeszedł raczej jęk niż śmiech.

Zdjęcie na pamiątkę


Można było nieco dziwić się, że w tych warunkach drużyny tak rzadko decydują się na uderzenia z dystansu. Ha – w zasadzie, to na jakiekolwiek uderzenia… Choć kultura gry była po stronie LKS-u, to w II połowie bliżsi objęcia prowadzenia byli goście. Można tylko domyślać się, jaka euforia wybuchłaby, gdyby w 73 minucie Kamil Moritz trafił do siatki, a nie w słupek goczałkowickiej bramki. Piszemy euforia – bo krótko po rozpoczęciu meczu, od zalesionej strony, na trybuny dostało się… kilkudziesięciu kibiców Szombierek.

„To jest ściema, nas tu nie ma” – zakrzyknęli, wywieszając transparent „Jesteśmy z wami” i dopingując „Zielonych” w walce o awans. Spiker kilka razy poprosił ich o opuszczenie stadionu – no bo     musiał. Skończyło się tym, że po barażu bytomscy fani przybili „piątki” z piłkarzami, podziękowali za walkę i sezon, a następnie… każdy z nich został spisany i sfotografowany przez policję. Skłonność do kompromisu kibice „Szombrów” zaznaczyli, gdy spiker stanowczym tonem – z powodzeniem – zażądał zdjęcia transparentu „Precz z komuną”. 

Miliony usłyszały


Skoro oficjalnie kibiców być nie mogło, to nie było też stoisk cateringowych. Woń kiełbasy z grilla zastępowała woń… perspektywy konkursu rzutów karnych. Nie doszło do niej, bo sprawy wziął w swoje ręce Ćwielong. Bytomianie próbowali odwrócić losy meczu, w II połowie dogrywki oddelegowali nawet swego przedstawiciela za bramkę LKS-u (nie było chłopców do podawania piłek), ale to już zdało się na nic. Mogli poczuć się jak sąsiedzi – Polonia, „Cidry” czy nawet tarnogórski Gwarek – którzy w ostatnich latach też przegrywali baraże, a bramy III ligi forsowali dopiero za drugim podejściem. Goczałkowice dokonały tego za pierwszym. No, ale nie za każdym stoi ktoś pokroju Łukasza Piszczka. „Awans jest nasz!” – napisał na swoim Facebooku, śledzonym przez ponad 1,5 miliona osób.


Zobacz jeszcze: Na łączach z Piszczkiem


Szombierki Bytom – LKS Goczałkowice 0:2 (0:0; 0:1, 0:1)

0:1 – Ćwielong, 93 min (wolny),

0:2 – Ćwielong, 120+2 min.

Sędziował Leszek Lewandowski (Zabrze).

SZOMBIERKI: Latka – Cichecki, Balul (114. Szubert), Wagner, Curyło – Moritz (97. Terbalyan), Pietrycha (71. Pstuś), Gwiaździński, Kaiser – Hołoś (97. Malicki), Rybak (83. Juraszczyk). [Trener] Janusz KLUGE.

LKS: Kubina – Dragon, Baron (87. Maroszek), Zięba, Łączek (98. Jendryczko) – Ogrocki (73. Matuszczyk), Jonda (62. Rączka), Hanzel, Furczyk (113. Grygier), Ćwielong – Marchewka (70. Kiełbasa). [Trener] Damian BARON. [Żółte kartki]: Jonda, Moritz, Pstuś – Łączek, Dragon, Maroszek.