Komu szkodzą kumulacje?

Liga jaka jest – każdy widzi. Poziom sportowy zweryfikowany w eliminacjach europejskich pucharów aktualnie plasuje Lotto Ekstraklasę między Kazachstanem i Azerbejdżanem – na 25 miejscu w rankingu krajowym UEFA. Z istotnym zastrzeżeniem, że klasyfikacja obejmuje wyniki z ostatnich pięciu lat. W ostatniej próbie podboju kontynentu było bowiem jeszcze gorzej. Polskie kluby uzbierały mniej punktów – oprócz 24 nacji, które plasują się przed nami – jeszcze także od goniących je azerskich, izraelskich, bułgarskich, rumuńskich, słowackich, słoweńskich, węgierskich, litewskich, a nawet luksemburskich.

Zastrzeżenie jest niezbędne, aby przy wystawianiu ocen po zakończonym sezonie zasadniczym zachować odpowiednie proporcje. Mistrz Polski – wyłoniony w 7-meczowej rundzie finałowej – zostanie bowiem królem wyłącznie własnego podwórka. Zaś zespoły, które uplasują się za jego plecami muszą się liczyć z tym, że – jak przed kilku laty stwierdził trener Michał Probierz – eliminacje europejskich pucharów okażą się dla nich pocałunkiem śmierci. I to nie tylko dlatego, że nasze kluby są biedne. Wydaje się bowiem, że skoro od trzech lat przedstawiciele Lotto Ekstraklasy kończą – niezmiennie frustracją – przygodę z międzynarodowymi rozgrywkami coraz szybciej, to być może przyczyn należy szukać również w kształcie i terminarzu krajowej ligi.

Brakuje myślenia do przodu

Żadnych wątpliwości w tej kwestii nie ma Zbigniew Boniek, a w każdym razie nie miał kilkanaście dni temu, kiedy rozmawiałem z nim na ten temat. Prezes PZPN stwierdził wówczas, że ekstraklasa to fajne rozgrywki, dobrze zorganizowane i promowane, na dodatek pokazywane w poważnych telewizjach. Jej problem polega jednak na tym, że choć pod wieloma względami nie mamy się czego wstydzić, jest słaba piłkarsko. A jest słaba, bo myśli się w niej na tu, i na teraz; nie zaś do przodu.

Tymczasem w ekstraklasie powinno występować 18 zespołów, i rywalizować w klasycznym systemie, bez sztucznych podziałów. Kumulacja przed 30. kolejką nic bowiem nie daje polskiej piłce. I jest nagrodą wyłącznie dla słabych. Z perspektywy każdego kibica to przecież żadna różnica, kto zajmie miejsce 7, 8, 9 czy 10. Zibi dodał także, że kumulacja emocji w rundzie finałowej trwającej raptem około miesiąca jest wręcz dewastująca dla naszego futbolu.

Trenerzy także generalnie nie są zwolennikami obecnego systemu, choć jeszcze bardziej narzekali wówczas, gdy po sezonie zasadniczym punkty były dzielone na pół. Może zatem warto zastanowić się nad tym, czy kumulacja wysiłku rzeczywiście nie jest za duża w maju i czy potem nie brakuje czasu na regenerację i właściwe przygotowanie przed szybko rozpoczynającymi się eliminacjami pucharów? Właściciele klubów, a także szefowie ligowej spółki i całego polskiego futbolu mają na takie przemyślenia już niespełna dwa lata – do kolejnego przetargu na prawa telewizyjne.

Stokowiec najbardziej wygrany

Największym wygranym sezonu zasadniczego jest Lechia Gdańsk. To jedyny klub, który zachował szansę na dublet. Na dodatek w sytuacji, gdy wypłaty nie zawsze terminowo wpływały na konta zawodników. Niedawno Ebi Smolarek – nowo wybrany prezes Polskiego Związku Piłkarzy – ocenił, że to sytuacja nie tylko patologiczna, ale i demotywująca. – Człowiek jest bardziej szczęśliwy, a co za tym idzie także bardziej efektywny, gdy wszystko wokół niego jest właściwie poukładane i nie ma problemów organizacyjnych. Tak jest w każdym zawodzie, dlatego nie ma sensu się dziwić, że piłkarz gra lepiej wówczas, gdy nie martwi się, kiedy zobaczy najbliższą wypłatą. To kwestia podstawowej psychologii – stwierdził Ebi.

Zatem trenerowi Piotrowi Stokowcowi należą się największe brawa nie tylko za właściwe poukładanie personaliów w drużynie i dobór adekwatnej do posiadanego potencjału taktyki. Także za utrzymanie dobrej – mimo opóźnień płacowych – atmosfery w szatni. Recepta na sukces teoretycznie była prosta.

Odsunięci od pierwszego zespołu zostali przede wszystkim ci, którzy – jak tłumaczył „Sportowi” pół-żartem, pół-serio jesienią szkoleniowiec Lechii – mieli trójkę z przodu wynikającą z PESEL-u lub… wysokości kontraktu. A kiedy 47-letni trener już posprzątał i przeludniło się w zespole, okazało się, że młodzi Polacy – Tomasz Makowski, Karol Fila, czy wymieniony z Legią za Pawła Stolarskiego Konrad Michalak – nie tylko mają niezbędną jakość, ale dodają też świeżości. Zaś obcokrajowcy, którzy zostali z mocno przerzedzonej grupy stranierich, Dusan Kuciak, Filip Mladenović, Lukas Haraslin i Marco Paixao, to ścisła ligowa czołówka.

Tercet showmanów na plusie

Co ciekawe, Stokowiec dołączył do grona trenerów którzy nie wahają się głośno mówić, co ich boli. Do klasyki gatunku przejdzie zapewne wypowiedź szkoleniowca Lechii, o tym, że „dziennikarze dobrze wykonają swoją pracę nie dopuszczając do wygłaszania opinii każdego głupka, który coś osiągnął w piłce i ma coś kontrowersyjnego do powiedzenia”. Zaś narzekający na poziom naszego futbolu „mogą skorzystać z tanich linii i polecieć do Rzymu lub Madrytu w poszukiwaniu dobrej piłki”. Co ciekawe, awangardę w tej materii tworzyli w sezonie zasadniczym oprócz Stokowca niezmiennie Michał Probierz i – premierowo – Waldemar Fornalik. Czyli również ludzie prowadzący zespoły, które bez wahania należy zaliczyć do grona największych wygranych podstawowej części rozgrywek.

Były selekcjoner bardzo się zmienił w ostatnim czasie. Podczas gdy niegdyś gryzł się w język, a każdy jego wywiad i tak był autoryzowany dwutorowo – również przez rzecznika reprezentacji Polski – jesienią potrafił wywalić prosto z mostu, że nie zgadza się z decyzjami sędziego Daniela Stefańskiego. I co sądzi o powtarzających się nominacjach tego mieszkańca Warszawy na mecze z udziałem Legii. Mógł sobie oczywiście na to pozwolić w sytuacji, gdy broniły go nie tylko wyniki, ale i bardzo poukładana, a przede wszystkim skuteczna gra Piasta Gliwice. Tym niemniej tak drastyczna zmiana u tak doświadczonego szkoleniowca zdarza się rzadko.

Trudno jednak nie dostrzec, że doniczka, z którą paradował na jednej z grudniowych konferencji w 2017 roku Probierz apelując o cierpliwość, bo zasiane tamtego dnia ziarno od razu nie wyrośnie, symbolizuje nie tylko pracę szkoleniowca Cracovii, ale i Fornalika. Obaj cenią się zresztą nawzajem bardzo wysoko, zapewne nieprzypadkowo. I walka o trzecie miejsce na podium, którą stoczą w drugiej połowie kwietnia i w maju zapewne nie zmieni relacji trenerów Piasta oraz Pasów.

Lech i nowi trenerzy najmocniej poturbowani

Niewątpliwie największym przegranym obecnego sezonu jest Lech. I to w sytuacji, gdy w Poznaniu dwukrotnie ogłaszano szkolenio-organizacyjny przełom. Najpierw przecież to Ivan Djurdjević – klubowa legenda – miał zostać trenerem na lata. A potem Adam Nawałka, który mimo nieudanego mundialu w Rosji, z reprezentacji odszedł z podniesioną głową.

Okazało się jednak, że Lotto Ekstraklasa jednakowo brutalnie wypluła zarówno Ivana jak i Adama. A i Dariusz Żuraw gaszący pożar w roli strażaka tłumacząc się na ostatnich pomeczowych konferencjach z niemocy Kolejorza jest bezradny jak dziecko. Z czego można wyciągnąć prosty wniosek, że wina nie leżała (tylko) w źle ocenionych szkoleniowcach, tylko również w personaliach zawodników i w strukturze klubu, która od lat jest niewydolna. A tytuł mistrzowski wywalczony w 2015 roku należy traktować – niestety – jako szczęśliwy splot okoliczności, a nie zasługę rozwiązań zastosowanych przy Bułgarskiej.

Przypadki Lecha to temat na zupełnie osobne opowiadanie, przy omawianiu najmocniej przegranych sezonu zasadniczego warto zwrócić bowiem uwagę na pewną prawidłowość. Taką mianowicie, że trenerzy cieszący się dobrą (lub bardzo dobrą) opinią w pierwszej lidze, w ekstraklasie mają pod górkę. Pytanie, czy Ireneusza Mamrota z Jagiellonii można stawiać na jednej szali ze Zbigniewem Smółką oraz Dominik Nowakiem, wcale nie jest bezzasadne.

W ubiegłym sezonie osiągnął z białostockim zespołem olbrzymi sukces, i to jest fakt bezsporny. Tyle że nie budował wszystkiego od nowa, mógł skorzystać z podwalin przygotowanych przez Probierza. Sytuacja drastycznie zmieniła się po ostatnim okienku transferowym. Okazało się bowiem, że uważany za prymusa trener ma spore problemy z radzeniem sobie z podwyższoną presją.

Energia i dynamika uleciały

– Znaczące transfery do Jagiellonii były robione po to, żeby powalczyć o tytuł mistrzowski. Pewnie, puchar także jest ważny, ale w Białystoku już znają jego smak, podobnie jak niższych miejsc na podium. Teraz wszyscy chcieli jeszcze więcej – diagnozował w rozmowie ze „Sportem” już kilka tygodni temu sytuację Jagi były reprezentant Polski. Marek Joźwiak. – Tymczasem okazało się, że drużyna jest fajna, ale tylko na papierze. Bo straciła białostocką tożsamość i zwykłą dla siebie energię, która gdzieś uleciała. A przecież nikt w Białystoku nie wyobraża sobie, żeby tego zespołu zabrakło w eliminacjach pucharów.

Być może Jagiellonia przebudzi się przed finałem Pucharu Polski i zrealizuje plan awansu do Europy, ale faworytem decydującego o tym trofeum starcia będzie z pewnością Lechia. – Do pewnego momentu drużyna z Białegostoku grała naprawdę bardzo dynamiczną, fajną dla oka piłkę. Od jakiegoś czasu sprawia jednak wrażenie zamulonej. Arvydas Novikovas był chyba najlepszym piłkarzem w lidze w ubiegłym sezonie, a teraz męczy się i biega w jednym tempie – ocenia legendarny trener Lechii, Jerzy Jastrzębowski. – A skoro Litwin nie jest w stanie napędzić zespołu, i Martin Pospisil także nie, to wychodzi na to, że zespół nie ma lidera na boisku. A z ławki trudno dać niezbędny impuls w trakcie meczu.

Liga tylko dla cwaniaków?

Cele Arki Gdynia, a zwłaszcza Miedzi Legnica, były inne niż Jagiellonii, co nie zmienia faktu, że władze klubu z Trójmiasta jeszcze zimą utrzymywały, że celem jest awans do grupy mistrzowskiej. Ku czemu zresztą były pewne podstawy, ale pod warunkiem zrealizowania ambitnych planów transferowych. Wzmocnienia nie nadeszły jednak w odpowiednim czasie, a mimo to filozofia gry Arki nie zmieniła się. Kibice nadal obserwowali gdyńską odmianę tiki-taki, która nie przynosiła żadnych zdobyczy punktowych. Efekt jest taki, że zespół z Wybrzeża sezon zasadniczy zakończył w strefie spadkowej. Co z pewnością stanowi policzek dla właścicieli klubu, który jeszcze niedawno sięgał po Puchar Polski i Superpuchary.

Teraz znacznie bliższa występu 2 maja na Stadionie Narodowym była Miedź – która także długo hołdowała efektownemu stylowi gry – ale w tabeli Lotto Ekstraklasy ma tylko trzy punkty więcej od Arki. Wychodzi na to, że zarówno Smółce jak i Nowakowi – niewątpliwie trenerom z wyobraźnią i chęcią prezentowania widowiskowego futbolu – w pierwszej kolejności zabrakło ekstraklasowego doświadczenia. I cwaniactwa, z którego wynika nastawienie na walkę o punkty (a nie na styl), którego brak w końcowym okresie współpracy Dariusz Mioduski zarzucił także Portugalczykowi Ricardo Sa Pinto.
Co oczywiście wcale nie jest pozytywnym wnioskiem, jeśli chodzi o odbiór 25. ligi w Europie…

Na zdjęciu: Piotr Stokowiec (z lewej) i Michał Probierz to trenerzy, którzy nie gryzą się w język. Łączy ich także gra o Europę…

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ