Koncert ŁKS-u w Tychach. Jałocha jak Doktor Jekyll i Pan Hyde

Takie wydarzenia – gdy spotykają się drużyny, których kibice od lat żyją w komitywie – zwykło się nazywać meczami przyjaźni. Zdarzali się i tacy tyscy fanatycy, którzy wręcz obawiali się, że GKS skomplikuje braciom z Łodzi drogę ku wymarzonej Lotto Ekstraklasie. Już dawno przy Edukacji nie było tak nabitego „młyna”, w czym spora zasługa fanów przyjezdnych, na których ciąży co prawda zakaz wyjazdowy, ale nie mogło oczywiście zabraknąć ich na trybunach. Zasiedli ramię w ramię z miejscowymi, a w końcówce pierwszej połowy zaprezentowali wspólną oprawę z użyciem pirotechniki.

Można ironicznie napisać, że ta przyjacielska atmosfera… udzieliła się Konradowi Jałosze. Bramkarz gospodarzy w 7. minucie sprezentował wiceliderowi gola. Fakt faktem, że Łukasz Bogusławski swoim podaniem wrzucił go trochę „na konia”, ale Jałocha zamiast wyekspediować piłkę – jak to się mówi w piłkarskim żargonie – w pokrzywy, wszedł w drybling z Patrykiem Bryłą. Stracił futbolówkę i skrzydłowy ŁKS-u zdobył kuriozalną bramkę. Pewnie jedną z łatwiejszych w swojej karierze.

Sęk w tym, że potem… Jałocha należał do czołowych postaci tego widowiska! Tak, widowiska, bo oba zespoły stawiały na ofensywę i mecz ten oglądało się bardzo przyjemnie. ŁKS, dyrygowany przez hiszpańskiego playmakera Daniego Ramireza, to najładniej grająca drużyna w Fortuna 1 Lidze i z łatwością stwarzała sobie sytuacje, korzystając, że tyski blok obronny był przemeblowany. Za kartki pauzował stoper Marcin Biernat, a na rozgrzewce urazu doznał Mateusz Grzybek i awaryjnie zastąpić go musiał na prawym boku Maciej Mańka. Koledzy dali Jałosze mnóstwo okazji do rehabilitacji i wykazania się. Ten skorzystał, broniąc naprawdę mnóstwo strzałów.

Tyszanie też próbowali, ale klarownej okazji wypracować de facto nie zdołali. Kilkukrotnie uderzali nad poprzeczką bramki Michała Kołby, kilkukrotnie próbowali z dystansu – jak w 62. minucie Dawid Abramowicz, który przymierzył nietypowo dla siebie prawą nogą, a bramkarz ŁKS-u sparował piłkę do boku.

W 82. minucie łodzianie przypieczętowali zwycięstwo. Znakomicie dysponowany Ramirez z łatwością ograł Bogusławskiego i w sytuacji sam na sam posłał piłkę obok bezradnego tym razem Jałochy.  „Bójcie się chamy, do ekstraklasy wracamy” – triumfowali łódzcy kibice.

W obliczu wczorajszych wieści z Jastrzębia, gdzie tamtejszy GKS pokonał Stal Mielec, przewaga ŁKS-u nad goniącymi ich rywalami z Podkarpacia wzrosła do 7 punktów. Do końca sezonu tylko sześć kolejek. Podopiecznym Kazimierza Moskala nie powinno już stać się nic złego. Dla tyszan zaś była to pierwsza domowa porażka od 2 listopada i znów muszą lekko spojrzeć na to, co dzieje się za ich plecami – zaliczka nad strefą spadkową stopniała do pięciu punktów.

 

GKS Tychy – ŁKS Łódź 0:2 (0:1)

0:1 – Bryła, 7 min,
0:2 – Ramirez, 82 min
GKS: Jałocha – Mańka, Bogusławski, Sołowiej, Abramowicz – Daniel, Steblecki – Siemaszko (74. Monterde), Grzeszczyk, Adamczyk – Piątkowski. [Trener] Ryszard TARASIEWICZ.
ŁKS: Kołba – Grzesik, Juraszek, Sobociński, Klimczak – Ł. Piątek, Łuczak (89. Pyrdoł) – Ramirez, Bielak, Bryła (75. M. Wolski) – Sekulski (68. Kujawa). [Trener] Kazimierz MOSKAL.
Sędziował Sebastian Krasny (Kraków). Widzów 4632.
Żółte kartki: Bogusławski, Abramowicz, Daniel

GKS Tychy - ŁKS Łódź
FOT. GRZEGORZ LYKO / 400mm.pl