„Koniar” wraca na stare śmieci

„Mamy 126 powodów, by Cię uwielbiać oraz 73 powody, by za Tobą tęsknić”. Transparent tej treści wywiesili kibice Widzewa, gdy Marek Koniarek zawitał w 2005 roku na stadion przy Alei Piłsudskiego jako trener Górnika Polkowice.

Dobrze na „zegar”

– Pamiętam, gdy wychodziliśmy z szatni razem z asystentem, Dominikiem Nowakiem, obecnie prowadzącym w ekstraklasie Miedź. Kibice zaczęli skandować moje nazwisko, rozwinęli też flagę z moją podobizną. „Domin” się śmiał, dla mnie ten widok był przeżyciem. Ale trudno się dziwić. Na bramkę „pod zegarem” zawsze dobrze mi szło! Do Polkowic wróciliśmy z punktem po remisie 1:1. Swego czasu przyjechałem też na Widzew z GieKSą. Przegraliśmy 0:2. Wygrać więc mi się tam nie udało. Ciężki teren. Zobaczymy, jak będzie w sobotę – przyznaje „Koniar”.

Przekonany o awansie

Dla kibiców Widzewa jest postacią wręcz ikoniczną. – Zostałem królem strzelców, zdobyłem mistrzostwo Polski, wszedłem do „klubu 100”… Największe wyróżnienie przyszło jednak po latach – gdy zostałem wybrany do jedenastki 100-lecia klubu. Była uroczysta gala w teatrze, atak tworzyłem z Włodzimierzem Smolarkiem. Jego i Bońka wyprzedziłem, bo strzeliłem dla Widzewa 65 goli w ekstraklasie. Bez fałszywej skromności – nie będzie to wynik łatwy do pobicia. Trzeba jednak pamiętać, że mieliśmy wtedy dobrą drużynę, która na mnie grała – wspomina były znakomity snajper.

Gdy w marcu 2017 roku był jednym z gości na otwarciu nowego stadionu Widzewa, przejście kilkudziesięciometrowego odcinka z parkingu do punktu, w którym odbierał zaproszenie, zajęło mu dobrych kilkanaście minut. Wiele osób chciało zrobić sobie z nim zdjęcie, zamienić dwa słowa, czy po prostu podziękować za przeżyte wspaniałe chwile. – Miejsce Widzewa nie jest w II czy III lidze. Taki klub, z takim stadionem, taką publicznością, tak zorganizowany, powinien grać w ekstraklasie. Jestem przekonany, że w najbliższych sezonach to nastąpi. To nie kurtuazja – tak po prostu będzie! – przekonuje Marek Koniarek.

Wynik ważny, ale…

Dzisiejszego wieczoru (19.10) prowadzony przez niego oraz Rafała Bosowskiego zespół Rozwoju będzie chciał sprawić niespodziankę. A w zasadzie – to sensację, za jaką uchodzić musiałoby rozstrzygnięcie inne niż wygrana gospodarzy. Widzew jest liderem, u siebie zanotował 7 zwycięstw i 2 remisy, a Rozwój plasuje się w strefie spadkowej. Obie drużyny w poprzednim tygodniu nie grały, mając przełożone spotkania (Widzew miał grać w Elblągu, Rozwój – u siebie z Elaną). Łodzianie ostatnie zwycięstwo odnieśli blisko miesiąc temu (3:1 w Chorzowie), potem remisując z GKS-em Bełchatów i ulegając po dramatycznym finiszu (od 2:0 do 2:3) Olimpii Grudziądz.

– Przyjdzie prawie 18 tysięcy ludzi, nie wiadomo, jak na taką publiczność chłopcy zareagują. To trzeba przeżyć. Do tego się nie przygotujesz. Fajnie, gdy zawodnik przyjdzie do pokoju trenerów i powie: „Spokojnie, dam radę!”. Dopiero jednak, gdy znajdziesz się w środku, usłyszysz te trybuny, to poczujesz na własnej skórze. Jedni to potrafią udźwignąć, drudzy mają większy problem. W naszej drużynie nie brakuje młodych chłopaków. Prócz Seweryna Gancarczyka, nikt nie uczestniczył w meczach z taką frekwencją. Wynik jest ważną sprawą, ale przede wszystkim życzyłbym sobie, by chłopcy wyszli na boisko z chęcią pokazania się przed taką publicznością z jak najlepszej strony – mówi „Koniar”.