Koniec pajacowania i kryzysu?

Czy odwrócenie trendu można uznać za trwałe? Nawet w sytuacji, gdy zawodnicy Ricardo Sa Pinto w starciu z beniaminkiem wykonali o wiele większą pracę motoryczną niż we wcześniejszych tegorocznych spotkaniach, przebiegając niemal 119 kilometrów? A przede wszystkim – biorąc pod uwagę fakt, że wreszcie wypracowywali sytuacje podbramkowe, które zakończyli aż 6 celnymi (na 12 oddanych) strzałami? Słowo: aż, jest jak najbardziej na miejscu. We wcześniejszej kolejce, w Poznaniu, legionistów stać było na wykonanie tylko jednego uderzenia w światło bramki. Na dodatek – niegroźnego…

Bez śladu po falstarcie

– Oglądając z wysokości trybun mecz Legii z Miedzią, nie dostrzegłem, żeby stołeczny zespół zmagał się z kryzysem sportowym – ocenił Jacek Paszulewicz, były trener m.in. GKS Katowice, a wcześniej jako piłkarz mistrz Polski z Polonią Warszawa i Wisłą Kraków, który teraz pisze doktorat na temat współzależności natężeń na treningach i przebiegniętych przez piłkarzy kilometrów podczas meczów. – Atmosfera wokół zespołu i trenera, który skoncentrował się na konflikcie z byłym zawodnikiem była rzeczywiście słaba. Natomiast mecz w wykonaniu legionistów – bardzo solidny. Co prawda zawodnicy z Warszawy nie wykorzystywali jeszcze pełni potencjału, ale po falstarcie – a stawiam tezę, że po przygotowaniach znanego z ciężkiej ręki Sa Pinto zupełnie nie wstrzelili się z formą fizyczną na początek tegorocznej rywalizacji – byli już mobilni. Nie okazali się przy tym minimalistami. Przecież mimo pewnego prowadzenia do końca pracowali na dużej intensywności, przebiegając bodaj 11 kilometrów więcej niż w poprzednim meczu. Choć wówczas gonili wynik.

Na dywaniku u prezesa

Podobno ryba zawsze psuje się od głowy. W przypadku Legii naprawa także zaczęła się od najwyższego stanowiska, gdyż to właściciel klubu – i zarazem prezes – Dariusz Mioduski wezwał szkoleniowca na dywanik kilka dni przed meczem z Miedzią. Był zaniepokojony nie tylko brakiem stylu, kiepskimi wynikami, ale także notorycznymi wypowiedziami Sa Pinto, które – delikatnie określając – nie przysparzały Portugalczykowi sympatii. W kuluarach można było wówczas usłyszeć, że nikt nie spodziewał się tak stanowczego tonu po szefie Legii, i trener także był zaskoczony. Szkoleniowiec miał wtedy usłyszeć, iż wygrane w trzech następnych meczach z niżej notowanymi rywalami – oprócz Miedzi i Arki Gdynia w ekstraklasie, także z Rakowem Częstochowa w Pucharze Polski – to jego obowiązek. I nawet jeśli postulat właściciela klubu nie miał charakteru ultimatum, to właśnie tak zabrzmiał.

– Podczas spotkania rozmawialiśmy o wielu kwestiach. Była to zwykła rozmowa. To całkowicie normalne, że prezes spotyka się z trenerem – wyjaśniał w swoim stylu Sa Pinto. Dodał też jednak: – Mam ogromny szacunek do pracy sędziów, choć ich decyzje bywają dla mnie niezrozumiałe. Przed przyjściem do Legii powiedziałem, że jestem gotów umrzeć za ten klub. Ponieważ nie czuję zewnętrznego wsparcia w moich słowach, dopóki będę pracował w Legii, nie wypowiem się na temat pracy arbitrów.

Jeśli Portugalczyk się wyciszy…

Jak zapowiedział, tak zrobił, ale… Po zwycięstwie z Miedzią Sa Pinto wybrał sobie inną ofiarę. Mianowicie Krzysztofa Mączyńskiego, któremu uniemożliwił wypełnienie kontraktu z Legią, a w przededniu starcia z beniaminkiem z Legnicy toczył z nim wojnę na wywiady na łamach „Przeglądu Sportowego”. Inna sprawa, że po pewnej wygranej w miniony piątek Portugalczyk nie miał najmniejszych podstaw do krytykowania sędziów. Zatem pytanie, czy wytrwa w postanowieniu, jest jak najbardziej aktualne.

– Trener Legii długo robił z siebie pajaca, a ktoś mu na to pozwalał. Tymczasem nie powinien, bo żeby w ogóle pozwalać sobie na pajacowanie, najpierw trzeba osiągnąć gdzieś znaczące wyniki. Tymczasem trener Sa Pinto dotąd nie może się takimi pochwalić – uważa były właściciel Widzewa Łódź, Andrzej Grajewski. – Jeśli jednak Portugalczyk rzeczywiście się wyciszy – Legia powinna zostać mistrzem. Nawet w sytuacji, kiedy od początku 2019 roku gra słabo. Bo rywale wcale nie wyglądają lepiej. A na przykład w Lechu Poznań kapitanem zespołu jest Pedro Tiba, który jeśli chce pogadać na boisku z sędziami, to musi strasznie namachać się rękami. Taka nominacja to ewidentny błąd. Przecież z arbitrami, którzy – choćby decydując się na użycie technologii VAR lub nie – naprawdę mogą mieć duży wpływ na przebieg ligowej rywalizacji, trzeba teraz rozmawiać szybko i konkretnie. I najlepiej po polsku.

Tytuł wygrywa ławka

Co ciekawe, w optymistycznych barwach najbliższą przyszłość Legii widzi także trener-doktorant na gdańskiej AWF. I to nie tylko dlatego, że piłkarze Sa Pinto porzucili wreszcie grę na stojąco.

– Na małą intensywność we współczesnym futbolu może pozwolić sobie chyba wyłącznie FC Barcelona. Bo rewanż z Ajaksem jasno pokazał, że nawet Real Madryt już nie. Tym bardziej trudno myśleć o wygranych w polskiej ekstraklasie bez solidnego biegania – stwierdził Paszulewicz. – OK, spotkanie z Miedzią nie było fascynujące pod względem piłkarskim w wykonaniu obrońców tytułu mistrzowskiego, ale stołeczny zespół nie sprawiał już także wrażenia ospałego i ociężałego. Celem były trzy punkty, i to zostało zrealizowane.

Choć obiektywnie trzeba oddać legionistom, że byli również bardziej kreatywni niż w przegranych meczach z Cracovią i Lechem. Na piękne występy w ich wykonaniu przyjdzie pewnie dopiero czas, ale kibice drużyny z Łazienkowskiej mogą – w moim odczuciu – z optymizmem oczekiwać na rozwój wydarzeń. Przecież nawet po zejściu z boiska kontuzjowanego Sebastiana Szymańskiego, którego pozycja w zespole jest od poprzedniej rundy niepodważalna, tempo nie siadło. To dowód, iż Legia ma jakość nie tylko w wyjściowej jedenastce. A wiadomo, że o mistrzostwie – przy wyrównanym poziomie – decyduje wartość ławki rezerwowych.

 

Na zdjęciu: Czy koniec pajacowania trenera Ricardo Sa Pinto oznacza dla Legii początek fajnego grania?