GKS Tychy jeszcze się rozkręci

To nie był wielki mecz tyszan. Poza… Konradem Jałochą. Znów na Bukowej zagrał pan świetnie. Lubi pan ten stadion?

KONRAD JAŁOCHA: Jak jest okazja, by się wykazać, to to robię – obojętne gdzie. Szkoda, że po raz trzeci w tym sezonie otworzyliśmy wynik i po raz trzeci nie potrafiliśmy dowieźć prowadzenia do końca. Szkoda. Chciałbym wreszcie zagrać „na zero z tyłu”. I wtedy będę bardziej szczęśliwy niż po takim spotkaniu, jak to w Katowicach. Zresztą… tak naprawdę miałem może ze dwie dobre interwencje w piątek, to wszystko.

 

Było ich dużo więcej. Już w 45. sekundzie ocalił pan swój zespół od straty gola. Kojarzy pan?

KONRAD JAŁOCHA: Mówi pan o strzale Adiego Błąda? Chyba najtrudniejsza interwencja w całym meczu, „na rozgrzewkę”. Zasłonięty byłem, a piłka „falowała”. Na pewno nie chciałem odbić jej przed siebie i dobrze, że napastnik GKS-u nie zdołał jej dobić. Krótko mówiąc: muszę być tam, gdzie mnie drużyna potrzebuje. Nie będę się „pompować” takimi interwencjami. Chcę raczej z meczu na mecz pokazywać swoją jakość, bo – to moje zdanie – już sobie jakąś markę, przynajmniej w pierwszej lidze, wyrobiłem. Chciałbym ją podtrzymywać.

W poprzednich dwóch meczach traciliście gole i punkty w doliczonym czasie gry. Miał pan dreszczyk, gdy na zegarze wyświetliła się 90 minuta?

KONRAD JAŁOCHA: Gdybym miał dreszczyk, musiałbym zmienić dyscyplinę (śmiech).

Dwa punkty po trzech meczach to nie jest scenariusz, który przewidywaliście przed rozpoczęciem sezonu, prawda?

KONRAD JAŁOCHA: Nie. Ale może ten zimny prysznic da tego pozytywnego kopa. W tamtym sezonie chłopaki zaczęły sezon bodaj od trzech zwycięstw (w czterech meczach – dop. red.), a wiadomo, jak się dla nich skończyła pierwsza runda. Jestem spokojny o to, że się jeszcze rozkręcimy.