Kontrowersja. Poszkodowana Legia?

Po „wpadce”, jaką była ostatnia ligowa wygrana Legii z Jagiellonią Białystok, warszawska drużyna wróciła do tego, co robi w tym sezonie najczęściej – do przegrywania.


Warszawiacy może i przeważali w spotkaniu z Cracovią, szczególnie w pierwszej połowie, ale koniec końców zostali zneutralizowani i przegrali przez jedną jedyną bramkę, zdobytą przez Pelle van Amersfoorta w 20 minucie meczu. Holender mógł jednocześnie zostać bohaterem, jak i antybohaterem „Pasów”, ale… pomogli mu sędziowie.

W 39 minucie – gdy Cracovia prowadziła już 1:0 – doszło bowiem do zdarzenia w polu karnym krakowskiej drużyny. Van Amersfoort walczył o piłkę z Mateuszem Hołownią, ale zamiast strzału czy wybicia – obaj padli na ziemię. Arbiter Jarosław Przybył odgwizdał faul legionisty, który łokciem odepchnął rywala, napierając na jego plecy. Sęk w tym, że Hołownia… sam zebrał w twarz łokciem van Amersfoorta.

Najsłuszniejszą decyzją, jaką można było w tej sytuacji podjąć, był rzut karny dla „Wojskowych”. VAR jednak nie poprawił sędziego głównego, choć na powtórkach całe zdarzenie było widać wyraźnie. W związku z tym zaczęły pojawiać się dwa komentowane wątki. Pierwszy – mniej istotny – zakładał, że faul był oczywisty, a pytanie brzmiało, czy Holender powinien dostać żółtą kartkę za nierozważny atak łokciem, czy czerwoną za użycie go jako „broni”.



Drugi wątek podawał w wątpliwość to, kto w ogóle faulował. Sytuacja była bowiem mocno stykowa i można było próbować dopatrzyć się tego, że Hołownia minimalnie szybciej popycha van Amersfoorta, niż sam dostaje łokciem w twarz. Wydaje się jednak, że taka interpretacja nie jest słuszna, a Legia może mówić o tym, że została skrzywdzona. Rzut karny to rzecz jasna jeszcze nie gol, ale na pewno świetna sytuacja do tego, aby wyrównać wynik spotkania.


Fot. Adam Starszyński/PressFocus