Kosmiczny szczyt w Gliwicach

Cóż to było za meczycho przy komplecie publiczności na Okrzei. Emocjami w starciu wicelidera z liderem Fortuna 1. Ligi można by obdzielić wiele innych spotkań. Skończyło się podziałem punktów, o czym zadecydował strzał Tomasza Foszmańczyka w dziesiątej minucie doliczonego czasu!


Na mecz wicelidera z liderem tabeli Fortuna 1. Ligi nie było biletów od ponad dwóch tygodni, do sprzedaży trafiały jedynie pojedyncze miejsca zwalniane przez karnetowiczów niemogących być tego dnia przy Okrzei. Atmosferę piłkarskiego święta można było poczuć już na… Drogowej Trasie Średnicowej, gdzie przy zjazdach do Gliwic tworzyły się spore korki już na dobrych kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem. Choć spiker Kuba Kurzela podczas spotkania niejednokrotnie wygłaszał przez mikrofon standardową prośbę o niezajmowanie ciągów komunikacyjnych, było to bardzo trudne.

Na trybunach panował wielki ścisk, lekkie luzy były tylko w narożnych sektorach, kibice stali i siedzieli na schodach czy przy strefach gastronomicznych oraz w okolicach wyłączonej strefy vip, szczelnie wypełniona była też „klatka”, w której mogli zasiąść sympatycy Ruchu, jako że (zgodnie z umową między nim a Piastem) mecze przy Okrzei klub organizuje bez kibiców przyjezdnych i kibice ŁKS-u nie mogli przyjechać do Gliwic. Mimo że oficjalna frekwencja tego pięknego marcowego popołudnia wynieść musiała niespełna 10 tysięcy widzów, to trudno było nie odnieść wrażenia, że jest ich więcej. Krótko po rozpoczęciu gry utworzono kartoniadę z wykorzystaniem trzech trybun dla podkreślenia – to oczywiście nie przypadek – „sztamy” między Ruchem a Widzewem, odpalono świece dymne, a gdy dym z nich opadł, gra zaczęła się na całego.

Trener Jarosław Skrobacz desygnował do gry tę samą jedenastkę, co 9 dni wcześniej na zwycięskie starcie w Chojnicach, by jako zespół mający na koncie najmniej straconych bramek stawić czoło najlepszej ofensywie i jednemu z dwóch rywali (obok Arki Gdynia), który w tym sezonie zdołał pokonać Ruch.

ŁKS, choć w jego obozie obawiano się o stan gliwickiej murawy (z której faktycznie nieraz wzbijał się piach i kurz) szybko dał dowód ogromnej jakości. Dwukrotnie w polu karnym Ruchu znajdował się Pirulo, ale zwlekał z decyzją o oddaniu strzału i chorzowianie byli w stanie go zatrzymać. Nie zatrzymali natomiast w 25. minucie, gdy Hiszpan wystąpił w roli asystenta. Akcja była bardzo ładna, zwieńczona skutecznym strzałem Piotra Janczukowicza z bliska i to trzeba przyznać – podobnie jak fakt, że na pewno Paweł Baranowski, gładko przegrywający pojedynek z łódzkim napastnikiem, a być może też „przyspawany” do linii Jakub Bielecki, mogli zrobić w tej sytuacji więcej.

Ruch odpowiedział najlepiej jak mógł. Do wyrównania doprowadził Tomasz Wójtowicz, który z zimną krwią trafił wewnątrzną częścią stopy w dolny róg. Miał w sobie spokój weterana ligowych boisk, a nie zawodnika tyle co powołanego do młodzieżowej reprezentacji Polski. Asystował mu Konrad Kasolik. Stoper, który przed pierwszym gwizdkiem odebrał pamiątkową koszulkę za 100 występów w chorzowskim klubie, przytomnie podłączył się do kontry. W 37. minucie zaś kibice „Niebieskich” mogli tyleż się cieszyć, co… łapać za głowy. Szymon Kobusiński i Daniel Szczepan pokazali liderowi, że Ruch też potrafi pięknie grać. Wymienili ze sobą szereg podań, aż wreszcie „Szczepek” kropnął nie do obrony pod poprzeczkę. Ruch wtedy prowadził 2:1 i wskakiwał na fotel lidera 1-ligowej tabeli!

Taki stan nie wytrwał jednak do przerwy. W doliczonym czasie pierwszej połowy Maciej Dąbrowski doprowadził do wyrównania po dośrodkowaniu Michała Mokrzyckiego z rzutu wolnego. „Mokry”, który z Ruchem świętował awanse do drugiej i pierwszej ligi, cieszył się na ten mecz. Nie miał łatwej przeprawy, w pierwszej połowie prócz asysty ujrzał też żółtą kartkę za faul na Wójtowiczu. Do przerwy to było przednie widowisko, a chorzowianie mogli żałować, że w tak prosty sposób tracili gole. Ruch był jakby zaprzeczeniem swoich cech – tym razem nie potrzebował wielu okazji na zdobycie dwóch bramek, ale za to w wyjątkowo prosty jak na siebie sposób je tracił. Tę na 2:2 poprzedziło niefrasobliwe zachowanie Kacpra Michalskiego, z czego wziął się rzut wolny, a przy dośrodkowaniu Mokrzyckiego bronili bardzo, bardzo biernie.

Na drugą połowę Ruch wyszedł z jedną korektą – miejsce Patryka Sikory zajął Łukasz Janoszka, który w tygodniu obchodził 36. urodziny. Nieco niżej zszedł Tomasz Swędrowski, a „Ecik” został ustawiony zaplecami napastników i szybko zasygnalizował swoją obecność, ale jego strzał sprzed pola karnego nie mógł zrobić krzywdy golkiperowi ŁKS-u. W ofensywie „Niebiescy” mieli problemy, popełniali proste błędy w wyprowadzeniu piłki, co tylko napędzało ŁKS, dlatego druga połowa toczyła się z jego wyraźną inicjatywą. Szaleństwo zaczęło się w ostatnich 10 minutach podstawowego czasu.

ŁKS udokumentował przewagę w 82. minucie. W zamieszaniu z kilku metrów uderzył Michał Trąbka i piłka ta nieco minęłaby słupek chorzowskiej bramki, ale po drodze odbiła się od Macieja Sadloka. Stoper, który wrócił do gry po kilkutygodniowym urazie żeber, zanotował „swojaka” raptem 7 minut po wejściu na boisko. Sędzia Paweł Raczkowski przez chwilę czekał jeszcze na sygnał z wozu VAR, czy wszystko odbyło się w zgodzie z przepisami i ostatecznie gola uznał.

Nie uznał za to kilka minut później, choć na trybunach fetowano już wyrównanie… Po rzucie rożnym z bliska piłkę pakowali w stronę bramki najpierw Konrad Kasolik, potem – Szymon Kobusiński i ostatecznie uczynił to ten drugi, ale arbiter oglądając na VAR-ze stwierdził, że napastnik Ruchu w tym zgiełku – dostał w rękę od wybijającego piłkę z bramki Mokrzyckiego. Na gorąco, była to bardzo kontrowersyjna sytuacja.

I to nie był wcale koniec tego typu emocji, bo po aucie Kacpra Michalskiego chorzowianie reklamowali rękę Macieja Śliwy. Znów VAR, znów Raczkowski przy monitorze – i tym razem decyzja korzystna dla Ruchu. Rzut karny, 99. minuta… Niektórzy kibice nawet nie patrzyli w stronę boiska, ale Tomasz Foszmańczyk – jak na inaugurację roku z Chrobrym – wytrzymał ciśnienie i doprowadził do remisu 3:3.

Chorzowianie pozostają niepokonani od 10 kolejek – gdy w połowie października jeszcze na Cichej ulegli Arce. Strata do ŁKS-u nadal wynosi 2 punkty, zaś przewaga nad kroczącą od zwycięstwa do zwycięstwa Wisłą stopniała do 4. Czai się jeszcze Nieciecza i to właśnie tam Ruch zagra pierwszy mecz po reprezentacyjnej przerwie.


Ruch Chorzów – ŁKS Łódź 3:3 (2:2)

0:1 – Janczukowicz, 25 min, 1:1 – Wójtowicz, 30 min, 2:1 – Szczepan, 37 min, 2:2 – Dąbrowski, 45+3 min (głową), 2:3 – Sadlok, 82 min (samobójcza), [3:3] – Foszmańczyk, 90+10 min (karny)

RUCH: Bielecki – Kasolik, Baranowski, Szur (75. Sadlok) – Michalski, Sedlak (83. Foszmańczyk), Sikora (46. Janoszka), Wójtowicz – Swędrowski (60. Piątek) – Kobusiński, Szczepan (83. Pląskowski). Trener Jarosław SKROBACZ.

ŁKS: Bobek – Dankowski, Dąbrowski, Marciniak, Spremo – Pirulo, Ochronczuk, Kowalczyk (33. Trąbka), Mokrzycki, Szeliga (75. Jurić) – Januczukowicz. Trener Kazimierz MOSKAL.

Sędziował Paweł Raczkowski (Warszawa). Widzów 9913. Żółte kartki: Baranowski, Swędrowski, Szczepan – Mokrzycki


Fot. Marcin Bulanda/PressFocus