Koszykówka. Generał na posterunku

Sześć turniejów w roli zawodnika i jeden ostatni, jako dyrektor sportowy reprezentacji. Łukasz Koszarek w kadrze jest osobą niezastąpioną.


Koszarek po raz pierwszy na mistrzostwa Europy pojechał w 2007 roku. Miał wówczas 23 lata. W kadrze byli wówczas m.in.: Andrzej Pluta, Adam Wójcik, Filip Dylewicz, Robert Skibniewski czy Szymon Szewczyk. Brakowało natomiast kontuzjowanego Michała Ignerskiego, a także Marcina Gortata i Macieja Lampego. Trenerem był Słoweniec, Andrej Urlep. Turniej odbywał się w Hiszpanii. Polacy furory nie zrobili. Przegrali trzy mecze i pożegnali się z zawodami.

– W Alicante mieliśmy skład budowany na kolanie, bo w kadrze było mnóstwo kontuzji. Wyniki spotkań sparingowych nie dawały dużych nadziei. Dla mnie ten turniej to było niesamowite przeżycie – jak dla dziecka pierwsza wizyta w Disneylandzie, bo dostaliśmy w grupie trzy bardzo silne drużyny: Francję, Słowenię i Włochy. Każda z nich miała gwiazdy. Francja Tony’ego Parkera i Borisa Diawa, Słowenia – Rasho Nesterovicia i Jakę Lakovicia, a debiutował w ich kadrze 21-letni Goran Dragić, Włosi – Gianlucę Basile i Marco Bellinellego.

Dla mnie było to pierwsze obcowanie z koszykarskimi sławami. Do tamtej pory grałem przecież tylko w polskiej lidze, nawet nie miałem za sobą występów w europejskich pucharach. Więc pierwszy EuroBasket – mimo że bardzo krótki, bo tylko trzy mecze – to było świetne przeżycie. Takie pierwsze spotkanie z gwiazdami – wspomina Łukasz Koszarek.

Pokonana Litwa

Koszykarz chrzest miał więc za sobą. Dwa lata później miał być już sukces. Gospodarzem zawodów była Polska. Trener Muri Katzurin dysponował bardzo mocną kadrą. Jej filarami byli: Wójcik, Ignerski, Gortat i Lampe. W zespole był też naturalizowany Amerykanin David Logan.

Polacy w grupie spisali się wybornie. Wygrali m.in. z Litwą. Mecz niezapomniany. O sukcesie przesądziły trzy „trójki” Ignerskiego w 61 sekund. W drugiej fazie było wyrównane spotkanie z Serbią, przegrane pięcioma punktami. Koszarek w ostatnich minutach rzucał za trzy na prowadzenie. Przestrzelił. Gdyby trafił…

– Mistrzostwa w Polsce to chyba najlepsze przeżycie dla zawodnika, jeśli chodzi o EuroBasket. Teraz wiem, co czuli Czesi, gdy przegrywali, grając u siebie. To na pewno wielkie przeżycie potęgowane w dwójnasób, bo graliśmy przed własną publicznością. W takich dniach cały kraj się łączy i chce tego samego, co czasami nie jest takie oczywiste. Super przeżycie – pełna Hala Stulecia. Zawsze to będę pamiętał, ale był to też turniej niewykorzystanych szans. Chociaż trzeba przyznać, że w drugiej fazie mieliśmy Serbów, którzy grali potem w finale, Hiszpanów z Pau Gasolem, którzy zdobyli złoto i Słoweńców, którym wiele razy stawaliśmy na drodze i tylko raz wygraliśmy – w Cejle dwa lata później.

Jak przyznał Koszarek, kluczowy był trzeci mecz w grupie we Wrocławiu, który biało-czerwoni przegraliśmy z Turcją. – Porażka spowodowała, że szanse awansu do ćwierćfinału zmalały, a i z meczu na mecz graliśmy coraz słabiej. Turniej zmarnowanych szans, niemniej jednak wspominam go bardzo dobrze, bo czuć było wtedy w Polsce miłość do koszykówki – ocenił Koszarek.

Słoweńska klęska

Największym rozczarowaniem zakończył się jednak EuroBasket 2013. Nowy, doświadczony trener Dirk Bauermann oraz polski Dream Team z Gortatem, Lampem, Ignerskim, młodymi Mateuszem Ponitką i Adamem Waczyńskim, i kapitanem Koszarkiem. To miał być przepis na sukces. Skończyło się katastrofą.

Gortat zapowiadał przed meczem, że zniszczy Marca Gasola, a tymczasem biało-czerwoni przegrali z Hiszpanią 36-punktową różnicą. Były też klęska z Gruzją i porażka po rzucie w ostatniej sekundzie z Czechami.

– Frustracja i zawód były ogromne. Spakowani byliśmy na dwa tygodnie, a po dwóch dniach w zasadzie było po wszystkim. Wszyscy czuliśmy, że zawiedliśmy. Zawiedliśmy nie tylko ludzi dookoła, ale siebie samych, bo mieliśmy naprawdę wielkie oczekiwania. Bauermann nas bardzo dobrze „napakował”. Wygrywaliśmy bardzo dużo meczów kontrolnych, naprawdę graliśmy dobrze. Od początku jednak zaczęła obowiązywać „zasada XX wieku”: tak jak zagrasz pierwszy mecz, tak daleko zajdziesz. Inauguracyjne spotkanie z Gruzją kompletnie zepsuliśmy. Popełniony został chyba błąd w ostatniej fazie przygotowań.

Byliśmy w bardzo dobrej formie, ale polecieliśmy na jeszcze jeden sparing z Turcją. Wszystko było załatwiane na ostatnią chwilę. Wracaliśmy odseparowani jako grupa – jedni przez Moskwę, drudzy innym lotem. Straciliśmy chyba ze trzy dni treningowe i na pierwszy mecz jakby fizycznie nie dojechaliśmy, nie zdążyliśmy wrócić do najlepszej formy – tłumaczył Koszarek. – Gruzja nas zabiła podwojeniami wysokich. Kompletnie nie byliśmy na to przygotowani. Żadna drużyna w meczach kontrolnych tak z nami nie grała. Nie potrafiliśmy sobie z tym poradzić. Pierwszy mecz katastrofalny. W drugim Lubos Barton, teraz asystent w kadrze Czech, trafił w ostatniej sekundzie i Czesi wygrali. Wtedy w zasadzie skończyły się marzenia o ósemce.

Na koniec wygrana ze Słowenią pokazała, że jak presja puściła, to reprezentacja ma bardzo duży potencjał, bo wygraliśmy z drużyną z fenomenalnym Dragiciem, która wchodziła na wyższą półkę w Europie. Większość zawodników w zespole była w najlepszych latach swojej kariery, a nic to niestety nie dało. Można powiedzieć, że najlepsza drużyna w historii, jaką udało się zbudować, nauczyła nas tego, że nigdy najwybitniejsi zawodnicy nie utworzą najlepszego teamu – przyznał Koszarek.

Kluczowa strata

W kolejnych turniejach Polacy grali w kratkę. Dobre mecze przeplatali wpadkami. Ani razu jednak nie udało im się przekroczyć 1/16 finału. Na długo zapamiętany zostanie występ z 2017 roku i porażka odniesiona w kuriozalnych okolicznościach z Finlandią. W jego końcówce Koszarek już przybijał „piątki” z Adamem Hrycaniukiem, ciesząc się ze zwycięstwa. Po dwóch dogrywkach wygrali tymczasem Finowie.

– Było dziewięć punktów przewagi i minuta do końca. Potem zbieg nieszczęśliwych okoliczności i moja strata w ostatnich sekundach przy wyprowadzaniu piłki zza bocznej linii. Chciałem podać do Ponitki, piłka poszybowała między niego a Waczyńskiego, przechwycił ją Lauri Markkanem i doprowadził do dogrywki. Katastrofalna strata, jedna z moich najgorszych, mimo że dużo ich miałem, w karierze.

Taki kluczowy moment i straszny skutek. W dodatku kontuzja A.J. Slaughtera i dramatyczne chwile w dwóch dogrywkach. Były jeszcze mecze z Francją i Grecją, ale rywale okazali się za mocni. To był dla nas turniej niewykorzystanych szans, które możemy teraz określić jako… dobry początek tego, co nastąpiło w 2019 roku w mistrzostwach świata. Bo myślę, że w Chinach odkupiliśmy winy – przyznał Koszarek.

W niedawno zakończonym EuroBaskecie 38-latek wystąpił już w nowej roli, dyrektora sportowego. – Dużo łatwiej patrzeć na turniej z boku niż ze środka drużyny, jako zawodnik. Analizuje się bardziej na zimno, z dystansem. Pierwsze wrażenie przed meczem z Czechami. Pełna hala, gramy przecież z gospodarzami. Jezu, jak nam brakowało tego EuroBasketu. Jaki to jest fajny turniej, jakie święto koszykówki, a trzeba było na niego czekać aż pięć lat. Wszyscy się stęskniliśmy. Fajnie, że tu jesteśmy, że jako Polacy dobrze zaprezentowaliśmy się.

W pierwszym meczu w zasadzie zaszokowaliśmy koszykarskie Czechy, a nawet może całe Czechy i trochę Europy, że zagraliśmy świetny mecz i pokonaliśmy gospodarzy, szóstą drużynę świata, uczestnika niedawnych igrzysk olimpijskich. Bardzo przyjemnie było oglądać fantastyczny mecz naszej reprezentacji.

– Czy na przestrzeni lat zmienia się podejście zawodników do gry reprezentacji? Myślę, że jest podobne. Każdy przeżywa, każdy chce grać dla Polski. Każdy uważa, że EuroBasket to specjalny czas, kiedy prawie wszyscy kibice koszykówki w kraju śledzą, kibicują. Teraz cała drużyna jest razem, walczymy o wspólny cel.

To specjalny czas, ale też bardzo duża presja – z tego względu, że tak naprawdę wszystko się rozgrywa w tydzień. W lidze nawet jeśli przegrasz w pierwszej, drugiej, trzeciej kolejce, to zawsze jest jeszcze te pozostałych 27 i cały niemal rok, żeby to poprawić, popracować nad niedoskonałościami. Tu nie ma czasu. Życie turniejowe toczy się bardzo szybko – podkreślił Koszarek.


Na zdjęciu: Łukasz Koszarek, wprawdzie już nie na parkiecie, wciąż jest ważną postacią biało-czerwonej kadry.

Fot. Adam Starszyński/PressFocus