Kotlorz: Tylko charakter się liczy…

To już pański jedenasty play-off w karierze. Czy był najtrudniejszy?
Michał KOTLORZ: – Może rywalizacja finałowa nie należała do najtrudniejszych, bo w przeszłości bywały zdecydowanie trudniejsze. Jednak droga do finału była kręta, wyboista, by nie określić koszmarna. Jeżeli przegrywa się w serii 2-3 i jedziesz do rywala, to tego nikt nie może sobie wyobrazić, co się działo w naszych głowach. Wielu już nas skreśliło, a tymczasem potrafiliśmy wyjść z tych niesłychanych opresji. Zadecydowało przygotowanie mentalne. Byliśmy silni psychicznie i to sprawiło, że w końcu złamaliśmy rywala. Charakter drużyny odegrał główną rolę. Wiedziałem, że zespół pod względem fizycznym da sobie radę, bo przecież wiem, ile trenowaliśmy w okresie przygotowawczym. Gdy ktoś się teraz uśmiecha i nie wierzy w moje słowa, to zapraszam na jeden z treningów podczas letnich przygotowań. Ponadto ten zespół był dobrze zbilansowany i to również kolejne nasze źródło powodzenia.

Zdobył pan z drużyną po raz trzeci złoto. Można znaleźć wspólny mianownik dla tych tytułów mistrzowskich?
Michał KOTLORZ: – Każde smakowało inaczej. Nie ukrywam, że z tego ostatniego cieszę się najbardziej, bo przełamaliśmy serię 6. przegranych z Cracovią. Gdy zaczynał się play-off, to jedni mówili głośno, obyśmy zmierzyli się w finale z Cracovią, a inni tylko o tym myśleli. Kiedy w końcu udało się wygrać, to chyba większość z nas odetchnęła z ulgą. Oczywiście, że „Pasy” to już inna drużyna, z która graliśmy w poprzednich sezonach, ale ten sam trener Rudolf Rohaczek (śmiech). Wpisaliśmy się w historię klubu, bo drugi raz z rzędu zdobyliśmy mistrzostwo. Ten złoty medal dedykuję mojej córce, która niebawem pojawi się na świecie i pewnie wszystko będzie się kręciło wokół niej.

Michał Kotlorz
Michał Kotlorz. Fot. Michał Chwieduk/400 mm

Co się dzieje w szatni, gdy przegrywa się w play-offie na własnym lodzie i w serii 2-3?
Michał KOTLORZ: – To strasznie boli, gdy przegrywa się przed własną publicznością. Grobowa cisza, w głowie przetaczają się różne sytuacje, jakie miały miejsce na lodzie. Czasami tak bywa, że jeżeli jest się prze motywowanym wówczas wychodzi wręcz przeciwnie. Po takiej porażce każdy z nas ucieka jak najszybciej do domu i znów rozpamiętuje sytuacje. Dlaczego uderzyłem krążek po bandzie, a przecież mogłem go oddać koledze wychodzącemu na pozycję? – takich pytań zapewne każdy z nas zadawał sobie dziesiątki. A potem przychodził kolejny dzień, trening i zabieraliśmy się do pracy z myślą o wygranej. No i nam się udało.

Nie było skakania sobie do oczu? Trener nie psioczył?
Michał KOTLORZ: – Nie, nie było żadnego skakania do oczu ani też utarczek słownych. Gdyby miały miejsce bylibyśmy zgubieni i na pewno teraz nie rozmawialibyśmy o mistrzostwie. Każdy z nas szukały winy w sobie i sam analizował to co zrobił źle. W takich trudnych momentach trzymaliśmy się razem jako drużyna – to kolejne źródło naszego sukcesu. A trener? Po wielu meczach skierował wiele ostrych słów pod naszym adresem, ale takie jego prawo. I nikt co do tego nie ma wątpliwości. Po przegranych meczach musi reagować, bo samym głaskaniem daleko byśmy nie doszli. Teraz to może się klepać po plecach, bo już wszystkie trudne momenty za nami (śmiech).

Jak się wytrzymuje 2,5 miesiąca życia pod napięciem?
Michał KOTLORZ: – Ten play-off trwał stanowczo za długo, niepotrzebnie był rozciągnięty w czasie. Dla nas nie ma nic gorszego niż porażka i wówczas najlepiej byłoby grać w kolejnym dniu lub też po 2 dniach przerwy. W naszym przypadku meczów było dużo, ale Cracovia szybko wygrała ćwierćfinał i czekała, a do finału rozegrała „tylko” 10. Najgorsze jest oczekiwanie na kolejne spotkanie, a to trwało.

Trudno być kapitana mistrzowskiej drużyny?
Michał KOTLORZ: – Jestem nim już trzeci sezon i do dla mnie zaszczyt. Jestem wychowankiem klubu i dla mnie bodziec do jeszcze większej pracy. To również odpowiedzialność, bo przecież reprezentuje siebie i kolegów w rozmowach z trenerami czy działaczami. Mogę tylko zdradzić, że mieliśmy kilka spotkań i z każdego z nich wychodziłem z kompromisem. Mam nadzieję, że wywiązałem się z tej roli właściwie. Z oceną się zapoznam podczas nowych wyborów przed sezonem (śmiech).

W 58 meczach 13 punktów za 4 gole i 9 asyst. Jest pan zadowolony z tego dorobku?
Michał KOTLORZ: – Na pewno nie rzuca on na kolana (śmiech). To nie jest dużo. Przez lata gry nauczyłem się nie przywiązywać uwagi do statystyk, acz są one ważne. Liczy się dobro drużyny i akurat w tym sezonie zmieniła się moja rola w zespole. Więcej miałem zadań defensywnych, więcej grałem w osłabieniach. Szczerze: wolę mniej zdobyć punktów i świętować mistrzostwo Polski i niż chełpić się ilością zdobytych goli. Przed play-offami trener nam przypomniał, że indywidualnymi statystykami nie wygrywa się meczów, bo liczy się przydatność zawodników do drużyny.

GKS Tychy w mistrzowskiej koronie. Feta pod Wawelem

Za zespołem debiut w Lidze Mistrzów i przed nim kolejna przygoda w tych rozgrywkach. Ten start miał wpływ na postawę w ciągu sezonu?
Michał KOTLORZ: – Na pewno się zdobywa doświadczenie, bo przecież gramy z rywalami z wyższej półki. Ponadto przed trenerami i zawodnikami poważne wyzwanie, bo wówczas zaczyna się sezon wcześnie i od razu z wysokiego pułapu. Wówczas musimy być już w dobrej formie. Oczywiście, w trakcie sezonu ligowego odczuwamy zmęczenie, zdarzają się słabsze momenty, ale w końcowym rozrachunku wychodzi to na plus drużynie oraz każdemu z nas indywidualnie. Cieszymy się na kolejną przygodę z Ligą Mistrzów i nie ma większego znaczenia, na kogo trafimy, bo to rywale nas przerastają.

Czy pokusi się pan krótkie podsumowanie sezonu? Największe rozczarowanie i najmilsza niespodzianka?
Michał KOTLORZ: – Brak zespołu z Katowic w finale to na pewno niespodzianka, a dla nich samych mocne rozczarowanie, bo przecież w sezonie dyktowali warunki. Huśtawka nastrojów w zespole Jastrzębia. Świetna gra w Pucharze Polski, a po nim seria przegranych i blady występ w play-offie. Cracovia nie błyszczała, ale przed play-offami dokonała wzmocnień. Mnie taka budowa zespołu nie przekonuje, bo nie ma w nim więzi, odpowiedniej chemii. Tym razem się „Pasom” się powiodło i zdobyły wicemistrzostwo, ale inny razem mogą się na tym oszukać.

Dla mnie najmilszą niespodziankę sprawił nasz obrońca, 19-latek Olaf Bizacki. Doznał kontuzji barku i chyba nawet nie marzył o grze w play-offach. A tymczasem z oblepionym taśmami barkiem zaprezentował się rewelacyjnie i grał jak rutyniarz. Gdy go obserwowałem, to od razu przypomniałem, jak wchodziłem do zespołu i grałem u boku doświadczonego Tomasa Jakesza. Wydaje się to tak niedawno, a to już prawie 12 lat mija. Olfa Bizacki, Mateusz Gościński czy Bartek Jeziorski – to przyszłość nie tylko GKS-u, ale również ligi oraz reprezentacji. A tymczasem chcą zrobić ligę otwartą dla obcokrajowców. Gdyby tak było już w minionym sezonie, to teraz nie mówilibyśmy o postępach Olafa czy skoku jakościowym Mateusza, czy Bartka. To tylko moje zdanie, bo rządzą inni!

 

Na zdjęciu: Michał Kotlorz swój trzeci złoty medal zadedykował swojej córce, która niebawem pojawi się na świecie.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ