Krajobraz po awansie

Promocję robi się u siebie, na wiosnę, ale każdy punkt jest ważny. Bielsko-Biała, po czterech latach przerwy, cieszy się z powrotu do ekstraklasy.


Po czteroletniej przerwie ekstraklasa wraca pod Klimczok. To najważniejsza wiadomość po środowym meczu z Odrą Opole, w którym emocji nie brakowało. Niecodziennie ogląda się bowiem spotkania, w których pada siedem bramek.

Łącznie piłka w siatce lądowała aż dziewięć razy, ale dwie bramki drużyny przyjezdnej uznane nie zostały. Swoją drogą okoliczności awansu „górali” na najwyższy poziom rozgrywkowy aż tak bardzo… dziwić nie mogą. Bo szósty raz w tym sezonie, w meczu na własnym boisku, bielszczanie zaaplikowali rywalowi aż cztery gole.

Podopieczni trenera Krzysztofa Bredego potwierdzili starą piłkarską prawdę, że awanse robi się u siebie. W 16 rozegranych do tej pory spotkaniach odnieśli 13 zwycięstw i ponieśli tylko jedną porażkę. Zdobyli u siebie 41 punktów, czyli 63 procent wszystkich wywalczonych w tym sezonie „oczek”.

Bardzo podobnie wyglądało to dziewięć lat temu, kiedy to „górale” pierwszy raz w historii awansowali do ekstraklasy. Wtedy u siebie nie przegrali, notując bilans: 13 zwycięstw i 4 remisy.

Chóralne śpiewy i klaksony

Środowy mecz kibice „górali” zapamiętają na długo. Kiedy Michał Rzuchowski, w 63 minucie spotkania, trafił na 4:1, na trybunach bielskiego stadionu rozpoczęła się fiesta, bo nikt o zdrowych zmysłach nie sądził, że coś złego może się Podbeskidziu stać.

Tymczasem Odra chciała grać choćby o bezcenny w walce o utrzymanie jeden punkt do samego końca. I gdy po trafieniu Jarosława Czernysza zrobiło się 4:3, a niedługo potem rywal miał nawet szansę na wyrównującego gola, kibice bielskiego zespołu prawie zamarli. Końcowe minuty regulaminowego czasu gry były na trybunach czasem pełnym napięcia.

Dopiero w doliczonym czasie kibice wstali z miejsc i wznowili świętowanie awansu. Wtedy wiedzieli już, że nic złego ich zespołowi stać się nie może. Swoją drogą warto zaznaczyć, że sympatycy klubu spod Klimczoka stanęli na wysokości zadania, bo wykupili wszystkie możliwie dostępne wejściówki na to spotkanie.

Radość po każdy strzelonym przez Podbeskidzie golu w meczu z Odrą Opole była coraz większa… Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocusus

Po końcowym gwizdku, na płycie Stadionu Miejskiego, było confetti i polał się szampan. Trener Brede pofruwał nieco ponad głowami swoich zawodników, a kibice nie opuszczali trybun przez ok. pół godziny. Później, pod bielskim stadionem i na długości niemal całej ulicy Żywieckiej rozległy się chóralne śpiewy i odezwały się klaksony samochodów kibiców, którzy – z pewnością – udali się na dalszy ciąg świętowania.

Nieco wcześniej spiker zawodów, Mateusz Stwora, zaprosił wszystkich fanów na wspólną fetę z okazji awansu do ekstraklasy. Odbędzie się ona 25 lipca po ostatnim spotkaniu sezonu, w którym Podbeskidzie zmierzy się u siebie z Chrobrym Głogów.

Remisy na… wagę awansu

Na szczegółową analizę awansu Podbeskidzia przyjdzie jeszcze czas. Choć pewne wnioski można i trzeba wyciągnąć już teraz. Świetna postawa w meczach domowych, to jedno. Drugie, to bardzo dobra forma „górali” na wiosnę. Podbeskidzie nie przegrało w tym roku ani jednego meczu o stawkę. Wygrało osiem spotkań i odnotowało 4 remisy.

– Uważam jednak, że nie jest tak, że od zakończenia przerwy w rozgrywkach jesteśmy lepszym zespołem – powiedział Kornel Osyra, obrońca Podbeskidzia. – Przez cały sezon, z każdą kolejką, udowadnialiśmy swoją wartość. Z pełną świadomością mówię, że cały sezon graliśmy poprawnie.

Uniknęliśmy nerwówki i to cieczy – podkreślił gracz bielskiego zespołu, który przyznał, że w trakcie przerwy niepewność była. – Cieszę się, że mogliśmy dograć ten sezon i udowodnić swoją wartość – zaznaczył Osyra.

Jego zdaniem kluczem do sukcesu było unikanie porażek. – Każdy punkt przyczynił się do tego, że dziś świętujemy – słusznie zaznaczył defensor „górali”, a wszystkim – w tym momencie – przypominają się niedawne przecież mecze, w których Podbeskidzie odrabiało straty i remisowało.

Takich spotkań było aż cztery, a w dwóch z nich do wyrównania udawało się doprowadzić bielszczanom w doliczonym czasie gry. Łatwo policzyć, że gdyby nie 3 z 4 zdobytych w ten sposób punktów, to Podbeskidzie nie byłoby jeszcze pewne awansu do ekstraklasy.

– Jeżeli nie da się meczu wygrać, to trzeba zremisować – powtarzał w niedawnej rozmowie ze „Sportem”, Bogdan Kłys, prezes Podbeskidzia.


Awans w liczbach

11
Tyle bramek
na Stadionie Miejskim, spośród 13 zdobytych w tym sezonie łącznie, strzelił Karol Danielak, najskuteczniejszy piłkarz Podbeskidzia. W meczu z Odrą Opole również trafił do siatki.

1525
Tyle dni temu
Podbeskidzie rozegrało ostatni mecz w ekstraklasie. 14 maja 2016 roku przegrało… 3:4 z Wisłą Kraków. Na kolejne spotkanie na najwyższym poziomie rozgrywkowym kibicom pod Klimczokiem przyjdzie poczekać zaledwie do przedostatniego weekendu sierpnia.

66
Po tylu ligowych
spotkaniach w roli trenera Podbeskidzia, Krzysztof Brede cieszył się z awansu do ekstraklasy. Zespół zdobył w tych meczach 107 puntów. Strzelił 115 bramek.


Na zdjęciu: Krzysztof Brede może być szczęśliwy, bo jako drugi człowiek w historii wprowadził Podbeskidzie do ekstralasy.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocus


Komentarz „Sportu”. Koniec traumy

Każdy kibic pamięta, co wydarzyło się – z udziałem zespołu Podbeskidzia Bielsko-Biała – w końcówce sezonu 2015/16. „Górale” mieli grać w grupie mistrzowskiej ale pewne „decyzje” z zewnątrz spowodowały, że drużyna znalazła się w grupie spadkowej.

Fatalnie podziałało to na zespół, bo „górale” zaczęli przegrywać mecz za meczem. Robert Podoliński, ówczesny trener zespołu, zupełnie się pogubił i na mecz przedostatniej kolejki – do Łęcznej – drużyna jechała, jak na ścięcie. Porażka 1:5 z Górnikiem oznaczała spadek z ekstraklasy.

Niemal wszyscy pod Klimczokiem zastanawiali się wówczas, co będzie dalej? Może nie obawiano się tego, że Podbeskidzie może podzielić losy innych klubów z województwa śląskiego, jak np. Odry Wodzisław czy Polonii Bytom, bo „górale” ciągle mogli liczyć na mocne wsparcie miasta. Ale ówczesne władze klubu ewidentnie przeszarżowały, mówiąc o natychmiastowym powrocie do ekstraklasy.

Dwa pierwsze sezony po spadku były pod Klimczokiem pełne frustracji. Do tego doszło do zawirowań trenerskich (sprawa Jana Kociana), a także organizacyjnych. W listopadzie 2018 roku okazało się, że klub ma poważne problemy, które były skutkiem działalności poprzedniego zarządu. Wówczas Edward Łukosz, współwłaściciel klubu, który objął funkcję p.o. prezesa, wraz z miejskimi radnymi, uratowali Podbeskidzie.

Nowym prezesem na stałe został Bogdan Kłys, który podjął szereg szybkich i ważnych decyzji. Gdy obejmował klub, to tak naprawdę Podbeskidzie nie miało wielkich szans na awans do ekstraklasy w sezonie 2018/19 i do niej nie awansowało. Ale jeszcze w trakcie ubiegłych rozgrywek rozpoczęto organizację czegoś, co teraz zakończyło się sukcesem. Co najważniejsze nigdy, nawet wobec słabszych wyników, nie było mowy w Bielsku-Białej o wymianie trenera.

Krzysztof Brede, po trzech latach pracy w I lidze, bo wcześniej był trenerem Chojniczanki, niebawem samodzielnie zadebiutuje w ekstraklasie. Na razie jego największym sukcesem jest to, że zakończył trwającą cztery lata, po pamiętnym meczu w Łęcznej, traumę. O ile wówczas wysoka porażka, a wcześniej pozaboiskowe kombinacje, odebrały Podbeskidziu ekstraklasę, o tyle teraz Bielsku-Białej najwyższym poziom rozgrywkowy dała efektowna gra, przynosząca kibicom mnóstwo bramek i wiele radości.