Krajobraz przed debiutem

To niewiele, zważywszy, że w tym czasie piłkarze lizali rany po nieudanym mundialu w Rosji i wykorzystywali urlopy, a w poważnych ligach zaczęli grać od niedawna.

47-letni selekcjoner nie jest nowicjuszem w zawodzie szkoleniowca, ale w CV nie ma sukcesów, nie tylko spektakularnych. Choć dość szybko dostał szansę na poziomie ekstraklasy – zapewne także dzięki koneksjom z menedżerem Volfgangiem Voege – od niemieckiego właściciela Lechii Gdańsk, ligi przed objęciem kadry nie zawojował. Co prawda wstydu sobie nigdzie nie przyniósł, a po udanym poprzednim sezonie w Wiśle Płock chciały Brzęczka zatrudnić zarówno Lech Poznań, jak i Legia Warszawa – kolejność według chronologii składania propozycji, nie tylko alfabetyczna – ale jako trener znalazł się całkiem niedawno na krzywej wznoszącej, być może prowadzącej dopiero do znaczących wyników. Ostatecznie przejął kadrę, gdyż na przeprowadzkę do Poznania nie dostał zgody, a właściciel Legii także nie porozumiał się z władzami Nafciarzy w kwestii wykupu kontrakt coraz lepiej rokującego fachowca, Brzęczek miał wpisaną w umowę kwotę odstępnego, wynoszącą 250 tysięcy euro, a to kwota dla bogatego PZPN śmieszna. Ile jednak ostatecznie związek zapłacił za ten transfer – nie wiadomo. Publicznie nie podano bowiem kwoty odstępnego.

Lech i Legia chciały Nawałkę i Brzęczka

Wiadomo jedynie, że – niejako w rozliczeniu – do Płocka z krajowej federacji przeniósł się Dariusz Dźwigała, na którego w instytucji mającej siedzibę przy ulicy Bitwy Warszawskiej 1920 roku w stolicy nie było już jednak pomysłu; nie rzucił bowiem na kolana – a to bardzo łagodne określenie – jako szkoleniowiec juniorskich reprezentacji kraju, Wygląda więc na to, że prezes Zbigniew Boniek upiekł dwie pieczenie na jednym rożnie. Czy zrobił dobry interes, i ile to naprawdę kosztowało, zapewne dopiero się dowiemy. Bo na pytanie, czy PZPN zapłacił Wiśle równowartość miliona złotych, selekcjoner-elekt odpowiedział udzielając wywiadu „Sportowi” dokładnie tak: – To są ustalenia między związkiem a Wisłą Płock, a ja w kwestię rozliczeń nawet nie wnikałem – bynajmniej nie sugerując nawet, że pracodawcę zmienił bezgotówkowo, na zasadzie barteru przy udziale Dźwigały.

Wykupywanie kontraktu przyszłego selekcjonera przez PZPN z ekstraklasowego klubu ma już pewną tradycję. którą Zapoczątkowaną zatrudnieniem w reprezentacji Polski Waldemara Fornalika – ówczesnego trenera Ruchu Chorzów – gdy związkiem rządził jeszcze Grzegorz Lato. Wówczas także szeptano o kwocie sięgającej miliona złotych, ale wydaje się, że więcej wspólnego Brzęczek ma jednak z wyłowionym z Górnika Zabrze Adamem Nawałką niż z Fornalikiem. I to nie tylko dlatego, że jako piłkarz zapisał co najmniej przyzwoitą kartę w reprezentacji Polski i również był – choć w roli zawodnika, a zatem odmiennej niż poprzedni selekcjoner – związany z klubem z Roosevelta. Wspólny mianownik stanowią także… Legia i Lech, które nie mogąc wiosną i latem zatrudnić Brzęczka, próbowały sięgnąć po Nawałkę. Do Warszawy były szkoleniowiec drużyny narodowej – przy obecnych zawirowaniach organizacyjnych i finansowych w klubie z Łazienkowskiej – nie chciał w tym momencie się przeprowadzić. Natomiast zapytanie Kolejorza – podobno całkiem niedawne, wedle źródeł „Sportu” – miało dotyczyć okresu od grudnia bieżącego roku. I na wstępnym zapytaniu się skończyło, ponieważ kandydat spogląda obecnie w kierunku Bliskiego i Dalekiego Wschodu, więc do Wielkopolski zupełnie mu obecnie nie po drodze.

Poluzowane zwyczaje

Nawałka to już oczywiście coraz bardziej odległa historia w kontekście reprezentacji Polski, ale nie do końca przebrzmiała, skoro Brzęczek sięgnął po większość etatowych kadrowiczów poprzednika. A nawet obserwacje pod kątem selekcyjnym oparł na bazie – upublicznionej w (nie)sławnym raporcie przez PZPN – pozostawionej przez byłego trenera kadry. Tak naprawdę spoza kręgu zainteresowań poprzedniego sztabu w szerokim składzie ogłoszonym na mecze z Włochami i Irlandią zaleźli się tylko Adam Dźwigała, Rafał Pietrzak i Arkadiusz Reca. A zatem piłkarze – przy całym dla nich szacunku – od których jeszcze długo nie będzie zaczynać się ustalanie wyjściowej jedenastki biało-czerwonych.

Po mundialu w Rosji zostało jednak więcej kłopotów w reprezentacji niż punktów zaczepienia dla następcy. Grupa jest od dawna podzielona na tyle, że wedle diagnozy Nawałki jedynie dobre wyniki w kwalifikacjach mistrzostw Europy, podczas Euro 2016, a także w eliminacjach mistrzostw świata w Rosji pozwalały na rozładowywanie napięcia. Podczas mundialu nabrzmiały jednak ze zdwojoną siłą. Na czym polega trudność zaistniałej sytuacji, Brzęczek wie doskonale. Na dodatek – jak przyznał – nie tylko od swego kuzyna Kuby Błaszczykowskiego. Dlatego nowy selekcjoner z góry założył, że na dzień dobry postara się odbudować właściwe relacje w kadrze. Mają temu służyć nie tylko indywidualne, ale i przeprowadzane w podgrupach rozmowy. A także poluzowanie atmosfery na zgrupowaniu i integracja podczas posiłków. Zniknęły podziały na stoliki starszyzny i reszty, jest jeden wspólny duży mebel, do którego można się dosiąść i wstać nie na komendę, jak to było u poprzednika. Nie ma też wynikających z przesądów Nawałki jednakowych kolorów koszulek na poszczególne dni obozu, ani przystrajania stolika pietruszką. Należy więc założyć, iż nie będzie również sztucznego kłopotu z cofaniem autokaru wiozącego biało-czerwoną ekipę, który u poprzednika urósł do rangi gigantycznego problemu.

Mental z GetBackiem w tle

Słowem – ciśnienie jest mniejsze. Co jednak nie znaczy – jak podkreślają zawodnicy – że zapanowała wolna amerykanka i nie obowiązują żadne zasady. Są po prostu nowe, nieco mniej restrykcyjne, a powyższa uwaga dotyczy także sztabu współpracowników. Skończyło się bowiem składanie nocnych raportów; jest czas na pracę, ale – przynajmniej na razie – pracoholizm został odłożony ad akta. Trudno przy tym nie zauważyć, że również presja wywierana na kadrowiczów przez kibiców jest mniej odczuwalna. Na przykład przedmundialowej gorączki na zgrupowaniu w Arłamowie nie sposób w ogóle porównać z tym, co działo się w ostatnich dniach przed Double Tree by Hilton w stołecznym Wawrze. Obecność fanów była teraz bardzo dyskretna, hordy łowców autografów okazały się sezonowe – występowały jedynie w porze sukcesów.

Klimat na pierwszym zgrupowaniu był więc właśnie taki, o jaki Brzęczkowi najbardziej chodziło, czemu służyć miało temu także medialne wycofanie sztabowców, którzy otrzymali – na ten czas – zakaz udzielania wywiadów. Hasło: mniej gadania, więcej pracy, zaczęło obowiązywać jeszcze zanim piłkarze zdążyli przyjechać do Warszawy. Zostało wprowadzone z pełną premedytacją, ponieważ zawodnicy stawili się w rozmaitych humorach. Na co wpływ miała być może nie tylko nie tylko klęska poniesiona w Rosji oraz różnice zdań – które ujawniły się bardzo wyraźnie – w ocenie raportu Nawałki. Właściwie od początku lipca w środowisku piłkarskim krążą pogłoski, że afera GetBacku dotknęła także członków reprezentacji Polski. To znaczy, że ulokowali tam duże środki, których w całości – a nawet w połowie – teraz nie ma już szans odzyskać. Nietrafna inwestycja miała stać się udziałem naszych najlepiej zarabiających w klubach zawodników, jednego ze szkoleniowców, a dotknąć miała także pracownika sztabu organizacyjnego. Kogo jednak konkretnie – dowodów nie ma żadnych. Dziennikarze śledczy – badający sprawę GetBacku – pytali, jak udało się ustalić „Sportowi”, o tę sprawę doradców najlepiej sytuowanego reprezentanta. I podobno bardzo szybko otrzymali zaprzeczenie, że miał być w ogóle aktywny na tym obszarze rynku finansowego. Sumy, które miały zostać zainwestowane przez zawodników przed mundialem, niejednego mogą wprawić w oszołomienie. Miało bowiem chodzić o kwoty od 10 do aż – uwaga – 80 milionów złotych. Na szczęście – to nadal bardziej nawet plotki niż niepotwierdzone informacje (choć oczywiście padły w tym kontekście konkretne nazwiska). Być może zatem jest to tylko legenda wymyślona podczas narodowych poszukiwań wytłumaczenia klęski w mundialu. Co jednak nie oznacza, że selekcjoner Brzęczek nie powinien mieć wspomnianych doniesień z tyłu głowy. I pewnie zresztą ma, skoro zdecydował się na zatrudnienie w kadrze psychologa sportowego Damiana Salwina; podobno mistrza w dziedzinie odbudowy formy mentalnej.

Kadra snajperami stoi!

Główne działania – niezależnie od pogłosek o nieudanych inwestycjach, informacji z raportu Nawałki o napięciach w kadrze – nowego selekcjonera były jednak, bo musiały, przez prawie dwa minione miesiące skierowane na sportowy aspekt funkcjonowania reprezentacji. Robert Lewandowski, co zresztą Brzęczek przewidywał powierzając opaskę napastnikowi Bayernu Monachium, błyskawicznie odbudował się w klubie, od początku nowego sezonu ponownie imponuje skutecznością. Podobnie zresztą jak Krzysztof Piątek, który – w przeciwieństwie do większości polskich piłkarzy – po przeprowadzce do Genui nie tylko nie przeżywa trudności związanych z aklimatyzacją, ale jeszcze nabrał wiatru w żagle. I w Serie A strzela jak na zawołanie. A jeśli do tego dodamy, że Carlo Ancelotti zamierza docenić Arkadiusza Milika nowym kontraktem w SSC Napoli, wyjdzie na to, że u progu kadencji nowego selekcjonera biało-czerwona kadra – co jeszcze podczas mundialu wydawało się mrzonką – snajperami stoi!

Niestety, równie dobra sytuacja jest jedynie wśród bramkarzy, gdzie hierarchia nie zmieniła się w ostatnich tygodniach. To znaczy o miano golkipera numer jeden walczą Łukasz Fabiański i Wojciech Szczęsny, natomiast obecny na zgrupowaniu Łukasz Skorupski znajduje się na czele grupy bardzo przyzwoitych specjalistów od gry między słupkami, którzy jednak nie mają żadnych szans na występy w drużynie narodowej. Dopóty, dopóki ktoś z duetu liderów nie zakończy reprezentacyjnej kariery.

Skuś baba na dziada

Swoją drogą, Andrzej Woźniak – o którego obecność w sztabie, mimo wyroku skazującego za udział w aferze korupcyjnej – Brzęczek tak bardzo zabiegał – powinien podpowiedzieć selekcjonerowi, że kadra powinna mieć bramkarza numer jeden. Zawsze, kiedy biało-czerwoni osiągali sukcesy – w finałach Weltmeisterschaft 1974, Espana’82 , IO’72, czy IO’92 – mieliśmy wskazanego zdecydowania pierwszego golkipera. Kiedy natomiast Maciej Szczęsny, prywatnie ojciec Wojtka, rywalizował o miejsce w drużynie narodowej z Woźniakiem, obaj na zmianę siedząc na ławce szeptali: „Skuś baba na dziada”, to nic dobrego z tego nie wynikało. Z rywalizacji Szczęsnego-juniora z Fabianem przeciągniętej w czerwcu do granic wytrzymałości przed mundialem w Rosji także zresztą nie było żadnego pożytku. Cała energia zawodnika Juventusu poszła bowiem na walkę z konkurentem, zaś w turnieju – skończyło się na wielkim niewypale. Szczęsny był jednym z najsłabszych punktów kiepskiej drużyny, miał duży udział przy utracie kluczowych goli w starciach z Senegalem i Kolumbią. Z tych przykrych doświadczeń także warto wreszcie wyciągnąć wnioski.

Tym bardziej, że z góry można założyć, że golkiper numer 1 będzie narażony na wiele ciężkich prób w jesiennych meczach Ligi Narodów i towarzyskich potyczkach z Irlandią oraz Czechami, bowiem nasza linia defensywna w poprzednim kształcie przestała istnieć. A nowa – jest dopiero w powijakach. Owszem, Kamil Glik jest klasą dla siebie, i z prawej strony będzie miał jakościowe wsparcie. Niezależnie bowiem od tego, kto wystąpi na tej flance – faworyzowany Bartosz Bereszyński, czy Tomasz Kędziora – powinien sobie poradzić. Może jeszcze nie na poziomie Łukasza Piszczka, który zakończył po MŚ reprezentacyjną karierę, ale z pewnością zbliżony. Zapowiadają się za to olbrzymie problemy ze skompletowaniem drugiej połowy defensywy.

Lewi tylko do przodu?

Trzech kandydatów do gry obok Glika na pozycji stopera – Jan Bednarek, Dźwigała i Marcin Kamiński – rozegrało dotąd w reprezentacji Polski 11 (słownie: jedenaście) meczów, przy czym wymieniony jako defensor Wisły Płock nigdy wcześniej nie był nawet w sferze zainteresowania selekcjonerów. On akurat gra regularnie w barwach Nafciarzy w Lotto Ekstraklasie, tyle że to mała pociecha, bowiem płocki zespół traci – obok beniaminka z Sosnowca – najwięcej goli w naszej lidze. Z kolei Bednarek i Kamiński rozegrali dotąd po zaledwie jednym meczu w klubach, zatem ich forma – jest wielką niewiadomą. A przecież jeszcze większą stanowi, pod nieobecność kontuzjowanego Macieja Rybusa, obsada lewej obrony.

Absolutni debiutanci, Reca i Pietrzak, lepiej atakują niż bronią, obaj wyróżnili się – jeden wiosną, drugi jesienią – w naszej najwyższej klasie, ale wyłącznie w ofensywie. Dość jednoznaczna opinia szkoleniowców niedawnych rywali Wisły Płock jest taka, że Reca gry w destrukcji musi się dopiero nauczyć. I to właśnie z tego względu, a nie z uwagi na kłopoty komunikacyjne wynikające z bariery językowej, na razie w Atalancie Bergamo specjalizuje się w grzaniu ławy. Defensywne predyspozycje Pietrzaka są oceniane jako porównywalne, nikt nie powinien się zatem zdziwić, jeśli w trakcie meczu przeciw Włochom selekcjoner Brzęczek zdecyduje się na przestawienie na tę pozycję – bo zapowiedział już, że w wyjściowej jedenastce da szansę debiutantowi – Bereszyńskiego. Gracz Sampdorii ma już wprawę w występach na lewej flance w reprezentacji Polski. Zaś w Genua uchodzi za niezwykle zdyscyplinowanego taktycznie. Dobrze zatem, że jest chociaż kim załatać dziurę, na którą się zanosi…

Kłopot bogactwa na środku pomocy

Konikiem Brzęczka – we wszystkich klubach, które dotąd prowadził – była druga linia. Jako piłkarz był rozgrywającym, więc w sumie zrozumiałe, że najbliżej mu właśnie do pomocników. Selekcjoner zapowiadał, iż najbliżej mu do ustawienia 1-4-4-2, ewentualnie delikatnej mutacji w postaci 1-4-2-3-1. Pytanie jednak, czy pod nieobecność Kamila Grosickiego znajdzie odpowiednią liczbę klasowych skrzydłowych, aby pozostać konsekwentnym i zagrać właśnie w takim ustawieniu? Co prawda w reprezentacji trener ma ten komfort, że może dobrać piłkarzy pod wymyślony schemat, ale po kontuzji Macieja Makuszewskiego do dyspozycji selekcjonera pozostał niegrający w klubie Kuba Błaszczykowski, mający niewiele więcej minut na koncie w tym sezonie w Amiens Rafała Kurzawa, a także Damian Kądzior, który jeszcze nie zadebiutował w kadrze oraz 1-krotny reprezentant Przemysław Frankowski.
Tymczasem wśród 25 zawodników, którzy po kontuzjach ostali się do dyspozycji Brzęczka z pierwotnie powołanej kadry jest dość środkowych, których można ustawić w schemacie 1-4-3-1-2. Pozycja Grzegorza Krychowiaka na pozycji numer sześć wydaje się przecież niepodważalna. Z kolei najbardziej niespełniony dotąd piłkarz kadry Piotr Zieliński ma wreszcie – to ambicja Brzęczka, ale także Ancelottiego w Napoli – pozbyć się wrodzonej nieśmiałości i stać się liderem z prawdziwego zdarzenia. Zaś Karol Linetty – który w meczu ligowym z potentatem z Neapolu zanotował aż 10 odbiorów – w Serie A przeżywa renesans formy. I aż kipi chęcią udowodnienia wszystkim, z Nawałką na czele, że niesłusznie jako jedyny zawodnik z pola nie dostał nawet minuty podczas nieudanego turnieju w Rosji. A do tego zestawu dochodzi jeszcze odradzający się pod kierunkiem słynnego Marcelo Bielsy w Leeds United Mateusz Klich. Aż prosi się zatem, aby skorzystać z takiego bogactwa właśnie kosztem skrzydłowych, którzy u progu sezonu są tak naprawdę w zaniku.

Będzie lepszym selekcjonerem niż trenerem…

Brzęczek niczym mantrę powtarzał od kilku tygodni, że trzeba odzyskać mocno nadwątlone katastrofą w Rosji zaufanie kibiców. Piłkarze chętnie podchwycili tę śpiewkę i wtórowali aż za często selekcjonerowi. Recepta jest teoretycznie nieskomplikowana, trzeba ponownie zacząć wygrywać. Tylko czy w Rosji pewność siebie naszych czołowych piłkarzy nie została zachwiana tak bardzo, żeby już teraz oczekiwać zwycięstw? Przysłuchując się uważnie Brzęczkowi – zwłaszcza w nieoficjalnych rozmowach – trudno było przegapić pewność siebie nowego selekcjonera. Posuniętą posuniętej do tego stopnia, że można skwitować ją zdaniem: – Będę lepszym selekcjonerem niż byłem trenerem, od pierwszego dnia poczułem się w tej roli jak w naturalnym środowisku.

Nam, kibicom, nie pozostaje nic innego, jak tylko życzyć – a nawet mocno ściskać kciuki – aby selekcjoner nie pomylił się we własnej samoocenie.