Królewicz i żebrak

Przyjechali na mistrzostwa świata po 46 latach przerwy, po latach trudnych dla kraju i dla peruwiańskiej piłki również. Ostatni mecz wygrali z Australią 2:0, mają się więc z czego cieszyć, choć nie wyszli z grupy.

Pamiętam doskonale swój pobyt w Peru (byłem tam pod koniec lat osiemdziesiątych) żyjącym wspomnieniami awansu do ćwierćfinału MŚ 1970 w Meksyku i wspaniałego, choć przegranego 2:4 meczu z najwspanialszą Brazylią w dziejach. Później były mistrzostwa w Argentynie i Hiszpanii, gdzie Peruwiańczycy przegrywali z Polakami. W 1978 roku 0:1, a w 1982 roku 1:5. Szczególnie ta druga porażka zabolała ich mocno Ale jak nas za to szanowali.
Nazwiska Grzegorza Laty i Zbigniewa Bońka otwierały wszystkie drzwi, wywoływały uśmiech na twarzach spotykanych ludzi. Pewnej nocy w Pisco miejscowi policjanci, gdy usłyszeli że jestem z Polski szukali wraz ze mną i moimi kompanami najlepszego (czyli najtańszego) miejsca do spania. I znaleźli, w opustoszałym więzieniu, po dolarze od łebka.

W Limie poznałem wtedy kilku piłkarzy Alianzy, najlepszego peruwiańskiego klubu. Poznałem historię Teofilo Cubillasa (jego osobiście) i Hugo „Cholo” Sotila, najlepszych peruwiańskich graczy. Ten pierwszy, nazywany peruwiańskim Pele takiej klubowej kariery jak „Cholo” który grał w Barcelonie u boku Johanna Cruyffa wprawdzie nie zrobił, ale dla reprezentacji to on strzelał więcej bramek. Nie był utracjuszem jak Sotil, zarobione na Florydzie w Fort Lauderdale dolary mądrze zainwestował, a „Cholo” swoje z Hiszpanii przepuścił.
W Barrio Gitanos, mrocznej dzielnicy Limy byłem w knajpie, gdzie obcy wchodzą tylko z dobrze uzbrojoną obstawą. To tam właśnie „Cholo” Sotil zapłacił rachunek koszulką w barwach Barcelony z nr 10. Pieniędzy już nie miał, przepił i przehulał wszystkie, a było tego dobrych kilka milionów dolarów.
Dlatego już wtedy pisali o nich „Królewicz i żebrak”, dwaj serdeczni przyjaciele (obaj rocznik 1949), genialni piłkarze, których losy potoczyły się tak odmiennie.

O piłce peruwiańskiej i brazylijskiej również, miałem wówczas okazję długo porozmawiać ze słynnym Brazylijczykiem Didim (Valdirem Pereirą), dwukrotnym mistrzem świata, który w Szwecji (1958) jako kapitan opiekował się 17 letnim wówczas Pele. Jak mi wtedy powiedział, Pele od tamtej chwili nigdy nie przestał do niego mówić: Wujku.

I to właśnie Didi był tym, który poprowadził reprezentację Peru do największego sukcesu podczas pamiętnych MŚ w Meksyku. Nigdy mu tego w Krainie Inków nie zapomniano.

Ja też nie zapomniałem tamtych spotkań i rozmów. Niespełna rok po moim wyjeździe w katastrofie samolotowej zginęła prawie cała drużyna Alianzy Lima w której roiło się od reprezentantów Peru. Wiele lat później zmarł Didi, piłkarz i trener wyjątkowy.

Cubillas i Sotil wrócili do stolicy. Ten pierwszy bogaty, szanowany, drugi samotny i zgorzkniały, ale wciąż kochany.
O 34 letnim Jose Paolo Guerrero, który w Rosji strzelił drugiego gola w wygranym meczu z Australią będą po latach pisać tak, jak o tych dwóch, czarnoskórym Cubillasie i Metysie „Cholo” Sotilu. To przecież Guerrero, były napastnik Bayernu Monachium, teraz Flamengo, zdobył najwięcej goli w historii peruwiańskiej, reprezentacyjnej piłki, to on był dwukrotnie królem strzelców Copa America.

A zaczynał tak jak Cubillas w Alianzie (grał tam również w młodości Sotil). Wszyscy mieszkali w dzielnicy biedy La Victoria, gdzie i ja miałem kiedyś przyjemność, krótko bo krótko, ale pomieszkać. Stąd te wspomnienia.
Janusz Pindera