Króliki z kapelusza

Cztery nowe osoby w jedenastce na mecz Bytovią po wcześniejszej przegranej w Niepołomicach; trzy zmiany w wyjściowym składzie na weekendową potyczkę w Olsztynie – tak wygląda owo poszukiwanie. Niektóre z owych roszad wymuszone zostały kontuzjami (Maciej Wierzbicki za Mateusza Abramowicza), inne – absencją kartkową (Łukasz Zejdler), kolejne – słabszą postawą w paru meczach (Wojciech Słomka za Oktawiana Skrzecza). Ale są i takie, które zastanawiają.

Taką niespodzianką było na przykład pojawienie się Armina Cerimagicia w zestawieniu na mecz z Bytovią. Dla „Ceriego” był to pierwszy wiosenny występ po długotrwałej rehabilitacji. Skończył się… już po 45 minutach; goryczą samego zawodnika i niezadowoleniem szkoleniowca. – Trudne miał wejście. Brakowało mi kreowania w drugiej linii – oceniał wówczas Jacek Paszulewicz. I – jakby zgodnie z zasadą „saper myli się tylko raz” – tydzień później nie uwzględnił go w ogóle w osiemnastce na potyczkę w Olsztynie!

Lewy do prawego

Bośniak znalazł się na w ten sposób na prawdziwym „emocjonalnym rollercoasterze”: z „niebytu” do jedenastki i z powrotem w „niebyt”. Ale nie jest jedynym w tej kategorii. W przeddzień wyjazdu do stolicy Warmii, sztab szkoleniowy GKS-u zaprosił drużynę na wspólnego grilla. Dla niektórych – do tej pory podstawowych – graczy był to jednak również wieczór pełen zaskoczeń. To wtedy o utracie miejsca w składzie dowiedział się na przykład Adrian Frańczak. W tym przypadku zaskoczeniem było niekoniecznie „zluzowanie” doświadczonego bocznego obrońcy: tej wiosny bowiem nie zaliczy z pewnością do najlepszych w swej przygodzie z piłką. Niespodzianką było nazwisko jego następcy w jedenastce. Kamil Słaby – zawodnik zdecydowanie lewonożny i na lewej stronie grający w paru ostatnich potyczkach – na prawej stronie obrony w Olsztynie zwyczajnie się męczył, przekładając piłkę z jednej na drugą nogę. Sęk w tym, że w ekipie nie było też drugiego – obok Frańczaka – potencjalnego prawonożnego defensora, czyli Tomasza Mokwy.

Odzyskany z okienka

Z największym zaskoczeniem chyba wszyscy fani GieKSy przyjęli obecność nie tylko w autokarze, ale nawet w wyjściowym składzie, Dawida Plizgi. Podobnie jak w przypadku Cerimagicia, był to pierwszy wiosenny występ doświadczonego pomocnika. Tego samego, któremu dosłownie w ostatnich dniach zimowego okienka transferowego próbowano znaleźć klub na wypożyczenie (blisko był nawet „deal” z Górnikiem Łęczna). I tego samego, który zagadnięty przed niedawnym meczem z Bytovią o kolejne spotkanie spędzane na trybunach, odpowiedział bez namysłu: – Wygląda na to, że mój czas w GKS-ie chyba się skończył.

A sześć dni później zagrał – niekoniecznie kiepsko, zwłaszcza na tle kilku kolegów z drużyny – przeciwko Stomilowi…

Dlaczego?!

Efekt zmian? Zdecydowanie daleki od oczekiwań sztabu szkoleniowego: zero goli, jeden punkt. Co gorsza – również i postawa całego zespołu znacznie odbiegająca od zaangażowania, walki, agresji i determinacji, którymi to cechami katowiczanie bili tej wiosny drużyny z czołówki tabeli. Zmęczenie? Być może, choć sztab szkoleniowy utrzymuje, że z motoryką ekipy wszystko jest OK. Niełatwo też sobie wyobrazić, by piłkarze nie chcieli „podnieść z murawy” całkiem niezłej – wartej milion złotych – premii za awans do ekstraklasy. Problem w tym, że na analizę obecnego stanu rzeczy – i postawy z trzech ostatnich gier – czasu właściwie nie ma. Już w środę – arcytrudny bój z nieprzegrywającym tej wiosny Podbeskidziem!