Krótka piłka. Godlewski: W poszukiwaniu entuzjazmu. W Polsce!

Przegrany w Rosji trener nie mógłby przecież cieszyć się takim zaufaniem mediów – a przede wszystkim zawodników – jak przed wyjazdem na zupełnie nieudane finały MŚ. Nawałka, niewątpliwie człowiek z klasą, nie zamierzał chować się za niczyimi plecami, wziął wszystkie popełnione błędy na klatę i za jednym zamachem rozwiązał wszystkie, nie tylko wizerunkowe, dylematy prezesa związku, Zbigniewa Bońka. Poza oczywiście tym, kto zostanie następnym selekcjonerem.

Boniek, już po pożegnalnej konferencji ustępującego szkoleniowca, dał do zrozumienia, że w zaistniałej sytuacji obcokrajowiec miałby łatwiejsze wejście do kadry niż nasz rodak. Pod warunkiem jednak, że będzie w stanie porozumiewać się w trzech, a nawet czterech językach. Po to, aby do każdego kadrowicza mógł trafić osobiście, i w sposób niepozostawiający wątpliwości. Dlatego z miejsca faworytami bukmacherów zostali Włosi – z którymi Zibi mógłby komunikować się bez tłumacza – Gianni De Biasi, były selekcjoner Albańczyków oraz szkoleniowiec Squadra Azzurra w latach 2010-2014 Cesare Prandelli. Pytanie jednak, czy to rzeczywiście najlepsze rozwiązanie, i to nie tylko z uwagi na barierę językową?

Zatrudnienie obcokrajowca wiąże się przecież z większym wydatkiem na pensję, co jest istotne nawet w przypadku tak bogatej instytucji, jak PZPN. Poza tym trzeba brać poprawkę na fakt, że straniero potrzebowałby znacznie więcej czasu na poznanie potencjału polskiego futbolu i personaliów kandydatów do drużyny narodowej, a także uwarunkowań kulturowych i charakterologicznych. Miałby na to niewiele ponad pół roku i sześć meczów – cztery w Lidze Narodów oraz dwa towarzyskie. To niby sporo, zważywszy, że Leo Beenhakker z polskimi realiami zapoznawał się z marszu, ale jednocześnie wcale nie tak wiele w sytuacji, kiedy biało-czerwony zespół trzeba odmłodzić i w ogóle solidnie przebudować.

Poza tym De Biasi i Prandelli są – mniej więcej – rówieśnikami Nawałki, tymczasem Boniek podniósł podczas wtorkowego spotkania z dziennikarzami, że najważniejszy w odbudowie siły naszej reprezentacji będzie entuzjazm, a o ten wiadomo – coraz trudniej z wiekiem. Potrzebny jest zatem szkoleniowiec z werwą i pomysłem, najlepiej o generację młodszy, który pójdzie własną, w wielu odcinkach odmienną od wytyczonych w ostatnich latach, za to szybką ścieżką. Pytanie, czy takich trenerów mamy teraz w Polsce, jest oczywiście zasadne, ale godzi się przypomnieć, że kiedy prezes PZPN w 2013 roku zdecydował się zatrudnić Nawałkę, też miał wybierać na bezrybiu. I nie zyskał poklasku, tylko został skrytykowany, że stawia na nieutytułowanego, a nawet posiadającego zbyt małe doświadczenie ligowego fachowca.

Tyle że intuicja nie zawiodła wówczas Bońka. A skoro udowodnił, iż w kraju także można znaleźć właściwego specjalistę, to czemu miałby nie zaryzykować raz jeszcze? Z pożytkiem dla całego polskiego futbolu. Przede wszystkim zaś – dla naszego trenerskiego środowiska, które z trudem nawet po udanej kadencji Nawałki ukrywa kompleksy, a jeszcze większy problem ma ze znajdowaniem posad.