Krótka piłka Godlewskiego. Cudze chwalicie. Pytanie, na jakiej podstawie?

Kiedy już bowiem zdecydują się na angaż obcokrajowca, to z reguły dostaje on wyższe wynagrodzenie od krajowców – bywa, że nawet dwukrotnie – dostaje więcej swobody w działaniu i mocniejsze wsparcie. Nie tylko zresztą na rynku transferowym. Przede wszystkim jednak może liczyć na większy kredyt zaufania, przekładający się na podwyższoną cierpliwość po wynikach poniżej oczekiwań. Można oczywiście było się uśmiechać, kiedy Michał Probierz zgłaszał merytoryczne uwagi do Henninga Berga, albo przekonywał, że gdyby pracował w Lechu na miejscu Nenada Bjelicy, to już dawno pożegnałby się posadą przy Bułgarskiej. Warto jednak także zastanowić się, czy obecny szkoleniowiec Cracovii nie miał racji?

Trudno przecież odmówić naszym trenerom prawa do takich prób ochrony rynku pracy przed obcokrajowcami, od których nie czują się gorsi. Probierz (na zdjęciu), który w Białymstoku udowodnił kilkukrotnie, że nawet dysponując budżetem trzy-, czterokrotnie niższym od najbogatszych rodzimych rywali, można skutecznie bić się z nimi o podium.

Co prawda w 2015 roku Jagiellonia ostatecznie przegrała (minimalnie) wyścig z Legią Berga, ale w okolicznościach, po których 46-letniemu obecnie szkoleniowcowi Cracovii pozostało jedynie pier…., to znaczy napić się whisky. A przecież na słynnym Norwegu nie zakończyły się zagraniczne eksperymenty właścicieli stołecznego potentata. Później, choć nie od razu, nastał przy Łazienkowskiej czas równie niedoświadczonego Besnika Hasiego, a mocno egzotyczna sztafeta wcale nie skończyła się na debiutancie-dyrektorze Romeo Jozaku.

Problem jest zresztą szerszy. O ile Dean Klafurić, który teraz będzie odpowiadał za wyniki warszawskich piłkarzy, we własnym kraju specjalizował się w szkoleniu kobiet, o tyle Adam Owen do niedawna prowadzący – oczywiście bez powodzenia – Lechię, zanim dostał szansę w Gdańsku, był fachowcem od przygotowania motorycznego. Doszło zatem już do tego, że nasze kluby zaczęły sięgać nie tylko po obcokrajowców bez dorobku, ale nawet po nie-trenerów w roli trenerów.

Zasadne wydaje się zatem zadanie pytania, w jakim celu PZPN prowadzi Szkołę Trenerów w Białej Podlaskiej, a nasi szkoleniowcy płacą za dokształcające kursy i zagraniczne staże, skoro później szansę dostaje Chorwat/Hiszpan/Niemiec (niepotrzebne skreślić) i to nie dlatego, że może pochwalić się większymi (choć zdarzają się i tacy, ale rzadko) dokonaniami, tylko obcym paszportem. Maciej Bartoszek pewnie nigdy tego nie powie, ale o samolotowych podróżach po kraju w roli trenera Korony, ani o trzech napastnikach w kadrze kieleckiego zespołu, nawet nie marzył. A to wszystko dostał Gino Lettieri.

A może gdyby polscy trenerzy – znający ligę na wylot – byli traktowani w porównywalnie poważny sposób przez właścicieli naszych klubów, osiągaliby nie tylko podobne, ale nawet lepsze wyniki od zagranicznych konkurentów…