Krótka piłka: Klopp może nam zazdrościć

Menedżer Liverpoolu ma praktycznie nieograniczone możliwości finansowe, skoro zimą kupił wycenianego przez specjalistyczny portal transfermarkt.de na 30 milionów euro obrońcę Virgila van Dijka za niemal 80 milionów euro, a mimo to z jakiegoś powodu na finał Ligi Mistrzów wolał wywiesić ręcznik pod poprzeczką niż część tej kwoty wydać na solidnego golkipera. Efekt był opłakany, Loris Karius wbił sobie dwa kuriozalne – a w zasadzie… kariusalne – gole i przedwcześnie zakończył zabawę kolegom z Anfield i wszystkim kibicom The Reds.

Na tym tle znakomicie wręcz wygląda często – i w pełni zasłużenie – krytykowana w ubiegłym sezonie Lotto Ekstraklasie. Pierwszy i najlepszy przykład na potwierdzenie powyższej tezy to Arkadiusz Malarz, który miał największy wkład w obronę tytułu mistrzowskiego przez zespół z Łazienkowskiej. Na logikę, Legia nie miała prawa osiągnąć korzystnego wyniku w starciu na przykład z Wisłą Płock, rozgrywanego w stolicy, po którym właściciel warszawskiego klubu i jego doradcy zwrócili uwagę na trenera Jerzego Brzęczka. Nie dość, że nie kreowała sytuacji bramkowych – wszystkie trzy gole dostała w prezencie – to jeszcze doświadczony golkiper co chwilę znajdował się w opałach. Z ziemi zbierał się jednak niczym młodzieniaszek, a refleksem mógł zaimponować nawet dwukrotnie młodszemu od siebie Sebastianowi Szymańskiemu. A do tego doszło jeszcze fenomenalne wyczucie gry.

Zabrzmi to pewnie nieco dziwnie, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że 38-letni bramkarz zrobił kolosalne postępy od spotkania z Borussią Dortmund, rozegranego we wrześniu 2016 roku w Lidze Mistrzów. Michał Żewłakow, były dyrektor sportowy Legii zwykł mawiać, że Malarz tak naprawdę karierę zaczął robić dopiero na koniec… kariery, czyli po przeprowadzce do stolicy. W sezonie 2017-18 udowodnił natomiast dodatkowo, że na naukę i nabieranie klasy nigdy nie jest za późno. Był tak dobry i skuteczny, że do dziś nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe, że weteran z Ł3 nie został wybrany – przez rywali z boiska – MVP rozgrywek. Zasłużył na to bowiem jak nikt inny, nie wyłączając Carlitosa, który ostatecznie zabrał do domu statuetkę dla Piłkarza Sezonu.

Przykład drugi to oczywiście Tomek Loska z Górnika Zabrze. Człowiek młody, jak na bramkarza nawet bardzo, który nie był co prawda tak bezbłędny jak Malarz – bo z racji znacznie mniejszego doświadczenia zwyczajnie nie mógł uniknąć wpadek – ale jego wkład w powrót KSG do europejskich pucharów po ponad dwóch dekadach nieobecności naprawdę trudno przecenić. Miewał przebłyski geniuszu, były mecze, w których interweniował niczym natchniony. A w przegranym meczu z Legią przy Łazienkowskiej w przedostatniej kolejce sezonu – nawet lepiej od Malarza.
Jeśli zatem tylko cudze chwalicie, a swego nie znacie – poprawcie się! Bo nawet Klopp powinien czegoś – a raczej kogoś – naszym klubom zazdrościć.