Krótka piłka mundialowa. Ktoś wyrządził Messiemu wielką krzywdę

I, po prawdzie, nikt oprócz fanów ekipy Albiceleste nie powinien narzekać na emocje zaserwowane w czwartkowy wieczór. Zespół z Ameryki Południowej też bowiem miał swoje szanse, nawet do pustej siatki – i to w pierwszej połowie, czyli jeszcze przy wyniku 0:0, ale Enzo Perez kopnął niecelnie z raptem 12 metrów. Nie tylko wspomniana sytuacja, bo chwilę wcześniej obili piłką poprzeczkę bramki Danijela Subasicia, będzie się pewnie śnić Argentyńczykom po nocach, ale nocne koszmary nie odmienią już sytuacji w tabeli grupy D. To Vatreni mają już zapewnione wyjście z grupy, natomiast drużyna – a w zasadzie zlepek solistów – Jorge Sampaoliego znalazła się nad przepaścią. I przed ostatnią serią gier grupowych trudno spodziewać się nagłego przebudzenia Albiceleste. Jeden z faworytów MŚ ’18 jest bowiem jako zespół zagubiony niczym dzieci we mgle i ma niepanującego nad sobą przy ławce trenera, który zupełnie nie potrafi zarządzać konstelacją gwiazd. A na dodatek – nie ma lidera, bo Leo Messi co prawda przyleciał do Rosji, ale obecny na mundialu jest właściwie tylko teoretycznie, gdyż bardziej przeszkadza partnerom niż jest w stanie w czymkolwiek pomóc.

Szkoleniowiec i kapitan to bez wątpienia dwa największe problemy Argentyńczyków. O Sampaolim zrobiło się głośno już przed mundialem, w kontekście oskarżeń o molestowanie kucharki drużyny narodowej. To oczywiście nie pomogło w przygotowaniach i na pewno nie zbudowało autorytetu szkoleniowca (którego zawodnicy – jak słychać z argentyńskiego obozu – najchętniej wymieniliby jeszcze przed meczem o wszystko w tegorocznych finałach MŚ, który rozegrają z Nigerią). Trudno zresztą się dziwić, skoro zamiast na chłodno i analitycznie reagować na wyjście na prowadzenie Chorwatów, miotał się za linią boczną, eksponując wytatuowane przedramiona. Nie był w stanie podpowiedzieć piłkarzom żadnego rozsądnego rozwiązania, a nawet tchnąć odrobiny spokoju spod argentyńskiej ławki. Ewidentnie nie udźwignął presji związanej z udziałem w World Cup. Spotęgowanej jeszcze przez Diego Maradonę po meczu z Islandią, który orzekł, że Sampaoli już po remisie sprzed kilku dni, a przede wszystkim z uwagi na obrany wówczas sposób gry, może nie wracać do kraju. Cóż, bywa i tak, 58-letni Jorge, który światu dał się poznać z jak najlepszej strony jako selekcjoner Chile, zamiast magiem okazał się najsłabszym ogniwem Albiceleste…

O Messim głośno zrobiło się oczywiście znacznie wcześniej niż o Sampaolim, bo to piłkarz genialny, który wyprzedził swoją epokę, ale też i niespełniony w reprezentacji Argentyny. Z kadrą, ale nie pierwszą, wygrał mistrzostwa świata do lat 20 i igrzyska olimpijskie w Pekinie. Trzykrotnie natomiast przegrał w wielkim finale Copa America, a przed czterema laty także w ostatnim meczu mundialu w Brazylii. Gonił legendę Maradony, ale na turnieje zwykle przyjeżdżał zmęczony po wyczerpujących sezonach ligowych, i mocno przygaszony. Czyli dokładnie w takiej dyspozycji jak teraz do Rosji, gdzie w meczu z Islandią zmarnował rzut karny, zaś przeciw Chorwatom – był zupełnie bezproduktywny. Obecnie nikt lepiej nie panuje nad piłką niż 31-letni Argentyńczyk, ale będąc bez formy nawet on staje się ciężarem dla partnerów. O ile jeszcze do przerwy nie znajdował się w centrum wydarzeń, tylko w pierwszej linii, Albiceleste wypracowywali sytuacje, grali z Chorwatami jak równy z równym. A może nawet ciut lepiej. Kiedy jednak po przerwie wziął się za rozgrywanie – nadal drepcząc – zaczął zwalniać grę całego zespołu, częściej poruszając się w poprzek boiska niż do przodu.

Przed dwoma laty, po przegranym w serii rzutów karnych finale Copa America Centenario, w której nie wykorzystał jedenastki, Messi publicznie ogłosił zakończenie występów w reprezentacji. Potem został zmuszony do odwołania decyzji. Wychodzi na to, że ktoś wówczas wyrządził genialnemu piłkarzowi wielką krzywdę. Odszedłby przecież co prawda jako przegrany, ale dopiero w ostatnim spotkaniu poważnego turnieju, na dodatek w dramatycznych okolicznościach. Uniknąłby natomiast rosyjskiej traumy…