Krótka piłka mundialowa Godlewskiego. Najwięksi przegrani, wielcy wygrani. I rozliczeni

Już wiadomo co prawda, że nie padnie rekord frekwencji, ale na trybunach też było wesoło. Natomiast na boiskach – zupełnie nieprzewidywalnie, faworyci padali seriami, a na brak emocji nikt nie powinien narzekać. Na poziom 1/8 finału także nie, choć starcia Francuzów z Argentyńczykami i Brazylijczyków z Meksykanami były wyraźnie lepsze od pozostałych spotkań. Nikogo dotąd nie wyrolowali sędziowie wspierani przez VAR, z turniejem żegnali się zatem ci, którzy byli słabsi od konkurentów, ewentualnie mieli mniej szczęścia w serii rzutów karnych.

Nie sposób oczywiście żałować Niemców, Hiszpanów i Argentyńczyków choć w komplecie byli typowani do awansu do strefy medalowej. Joachim Loew popełnił błędy w selekcji, a przygotowanie motoryczne Die Mannschaft – ze szczególnym uwzględnieniem zawodników Bayernu Monachium – też pozostawiało wiele do życzenia. Kulała defensywa, ale jeszcze bardziej – brak kreatywności ofensywnej formacji. Zabrakło sytuacji, zabrakło goli, a w efekcie także punktów niezbędnych do wyjścia z grupy. Hiszpanie grali z kolei głownie w poprzek, z posiadania piłki uczynili cel sam w sobie, co używająca prostych środków Sborna Stanisława Czerczesowa wykorzystała na tyle, że dotrwała do serii jedenastek. Jeszcze raz okazało się, iż funkcja trenera nie została wymyślona przypadkowo; jest po prostu w futbolu potrzebny. Julen Lopetegui zachował się co prawda nieodpowiedzialnie związując się z Realem Madryt  tuż przed startem mundialu, ale ostatecznie nowy szkoleniowiec Królewskich przegrał mniej niż szef hiszpańskiej federacji, reprezentacja i Fernando Hierro. Na dodatek straty będzie mógł sobie powetować już w najbliższym sezonie ligowym, natomiast La Furia Roja – najwcześniej za dwa lata w finałach ME.

Zdania na temat Argentyńczyków są natomiast podzielone – z jednej strony słychać, że Albiceleste przylecieli na mundial w ogóle bez selekcjonera, bo odkąd padły zarzuty natury obyczajowej, Jorge Sampaoli przestał zarządzać kadrą i nie był w stanie wykorzystać nawet ułamka gigantycznego potencjału ofensywnego. Z drugiej natomiast –mówi się, że trenerów było aż dwóch, zaś ten z większym posłuchem, czyli Leo Messi spóźnił się z formą na mundial. I w efekcie był bardziej problemem drużyny, niż atutem. Nikogo nie powinien zmylić wynik potyczki z Francją, trójkolorowi mieli bowiem przez większość czasu mecz pod kontrolą i w pewnym momencie mocno wyhamowali oszczędzając – słusznie – siły i Kyliana Mbappe na ćwierćfinał. Prawda jest taka, że Albiceleste odstawali poziomem na rosyjskich boiskach od czołówki, i to wyraźnie.

Największymi wygranymi są dotąd Rosjanie, których miało już nie być po fazie grupowej, tymczasem konsekwentnie realizując nieskomplikowaną taktykę Czerczesowa doczołgali się do najlepszej ósemki. I zapewne psikusa postarają się sprawić  także lepiej zorganizowanym i posiadającym znacznie wyższą jakość Chorwatom. Igor Akinfiejew został narodowym bohaterem, Mario Fernandes będzie wychwalany przez lata, a Aleksandr Gołowin już jest określany mianem największego rosyjskiego talentu wszech czasów. Wspomniani Chorwaci i Szwedzi to największe czarne konie turnieju. Oba zespoły musiały przebrnąć listopadowe baraże, aby w ogóle wystąpić w mundialu, ale w obu przypadkach okazało się to znakomitym sposobem na budowę formy i konsolidację zespołu. Obie federacje mogą pochwalić się medalami MŚ z przeszłości; ta młodsza z Bałkanów – jednym z 1998 roku, zaś starsza skandynawska aż trzema – z 1950, 1958 i 1994 roku (i 4. miejscem z 1938 roku). Zatem w Rosji Vatreni i niebiesko-żółci pięknie nawiązują do całkiem bogatych tradycji, mimo że to w minionych latach wydawało się, iż dysponowali lepszymi generacjami piłkarzy. Zwłaszcza Szwedzi, wśród których brylował Zlatan Ibrahimović. Tyle że identycznie jak Messi w Argentynie, Ibra potrafił być nie tylko atutem zespołu Trzech Koron.

W Polsce natomiast finały MŚ 2018 roku zostały już rozliczone. Obyło się bez polowania na czarownice, Adam Nawałka honorowo wziął całą winę na siebie i odszedł. Choć pewnie nigdy nie dowiemy się, czy była to jego suwerenna decyzja, czy też władze PZPN – które niezwykle skrupulatnie dbają o wizerunek – nakłoniły selekcjonera do podjęcia trudnej decyzji (nawet jeśli wydawała się jedyną logiczną). Winny niepowodzenia w Rosji został w każdym razie wskazany, ale w sposób na tyle elegancki, że teraz w spokoju i przy względnie dobrej atmosferze można zaczynać nowy etap.