Krótka piłka. Puchary, czyli błędne koło do przerwania

Cztery serie kwalifikacji to osiem meczów, identyczną dawkę trzeba przyjąć w Lotto Ekstraklasie do pierwszego weekendu września. Zatem przez dwa miesiące do rozegrania spotkań jest więcej niż reszta stawki uczestniczącej w walce o mistrzostwo Polski ma w planach do półmetka sezonu zasadniczego. Oczywiście, to tylko przy dobrych wiatrach – jeśli uda się wyeliminować trzech zagranicznych rywali. Co przychodzi naszym zespołom z coraz większym trudem. System ESA 37 powoduje bowiem, że urlopy piłkarzy są krótsze, a i tak do pucharowych przedbiegów eksportowe – teoretycznie – zespoły przystępują z marszu. Czyli jeszcze bez formy startowej, bez świeżości, na poobozowym zmęczeniu. Siłą rzeczy obierana strategia musi być z gatunku na dwa uda; to znaczy uda się albo nie uda.

Dlatego nie ma sensu się dziwić, iż udaje się coraz rzadziej, zaś Ormianie, Mołdawianie, Słowacy, czy Białorusini coraz częściej prezentują porównywalny – a nawet wyższy – poziom. Problem ma bowiem naturę systemową, zaś twierdzenie trenera Michała Probierza, iż awans do pucharów to pocałunek śmierci polega na prawdzie. Po lipcowo-wczesnosierpniowej – końskiej – porcji zmagań, zmagać trzeba się bowiem nie tylko z pierwszymi oznakami wycieńczenia, ale także ze zniechęceniem wynikającym z odpadnięcia z pucharowych eliminacji i (w wielu przypadkach) niezbyt udanego startu w krajowej lidze. Co prawda do startu na międzynarodowej arenie nikt nie dokłada, bo UEFA nawet na tym etapie refinansuje koszty, ale w klubowych kasach zostają (jeśli w ogóle) tylko grosze. Bywa zatem, że nieuchronne jest również wytransferowanie wyróżniającego się zawodnika/zawodników. W efekcie regularnie się zdarza, że zespoły głodne mołojeckiej europejskiej sławy, kolejny sezon kończą w grupie spadkowej.

Scenariusz powtarza się rokrocznie, ponieważ pod naszą szerokością geograficzną nikt – poza Legią, choć w poprzednim sezonie warszawianie także przegrali z napakowanym letnim terminarzem – nie radzi sobie z tym problemem. Kiepski ranking krajowy UEFA oznacza konieczność rywalizacji od początkowych rund kwalifikacyjnych, natomiast nieumiejętność połączenia gry w lidze i pucharowych przedbiegach skutkuje kiepską punktacją do następnego notowania wspomnianej klasyfikacji. I błędne koło się zamyka – rośnie frustracja, zaś termin eurołomotu (choć przytaczam tu jedynie eufemistyczny odpowiednik) jest najczęściej powtarzanym o tej porze roku przez kibiców.

Dlaczego zatem – skoro od lat wiadomo, że kluby same nie wyjdą z marazmu, nikt nie zaproponował kompleksowych zmian w ligowych rozgrywkach – nie wiadomo. A może, jeśli jest taka konieczność (a nie ma innych, lepszych pomysłów) trzeba nawet zrobić krok wstecz, i wrócić do gry systemem wiosna–jesień? Bezczynne trwanie w niewydolnym schemacie na pewno nie spowoduje przecież, że – przepraszam za wyrażenie – w czarnej d.., w której znalazł się nasz klubowy futbol, nagle zrobi się jaśniej…