Krótka piłka. Nawet PZPN murem podzielony przez sędziego Stefańskiego

Nie kupuję argumentacji, że Boniek – jako były piłkarz (nie zaś arbiter) – nie zna się na najnowszych interpretacjach, więc nie powinien się wypowiadać. Jako ekspert piłkarski ma bowiem do tego pełne prawo. OK., nie zadziałała komunikacja wewnątrz federacji, bo to nie wygląda poważnie, że dwaj prominentni działacze mówią zupełnie różnymi głosami.

Dla PZPN i jego wizerunku byłoby znacznie lepiej, gdyby sygnały płynące z siedziby przy ulicy Bitwy Warszawskiej były jednobrzmiące. Tyle że – skoro panuje tak wielki galimatias interpretacyjny – dla ogółu może nawet… dobrze się stało. Kibice mogli bowiem dzięki temu utwierdzić się w przekonaniu, że zaistniała na boisku w Gdańsku sytuacja była bardzo trudna do jednoznacznej oceny.

Abstrahując od tego, jak potoczą się teraz losy Przesmyckiego w związku jedno nie ulega wątpliwości – przepisy gry w piłkę nożną, a zwłaszcza modyfikowane co jakiś czas przez FIFA i UEFA ich interpretacje szkodzą najpopularniejszej dyscyplinie sportowej na świecie. Futbol zyskał tak wielu zwolenników pod wszystkimi szerokościami dlatego, że jest (był?) grą prostą.

Petent nie może być sędzią

Tymczasem teraz nie tylko sędziowie i zawodnicy, ale też i kibice powinni uczyć się – bywa, że i co sezon – nowych wykładni regulaminu. Zagranie ręką przez Jędrzejczyka było ewidentne, a mimo wszystko można je zinterpretować zarówno jako paradę parabramkarską – za którą w przypadku nieobecności golkipera między słupkami należy się rzut karny i czerwona kartka – jak i niefortunne odbicie po zagraniu inną częścią ciała, które przewinieniem (w tym momencie) nie jest.

Dlatego pytanie, czy nie można tego uprościć i sprowadzić do jedynego sensownego mianownika, jest jak najbardziej zasadne. Takiego mianowicie, że każdy kontakt ręki zawodnika drużyny broniącej w polu karnym – zarówno zamierzony jak i niecelowy, przypadkowy oraz popełniony z premedytacją – powinien być karany podyktowaniem „jedenastki”. Nie byłoby wówczas pola na tak bardzo rozbieżne – co jest niewątpliwie chorą sytuacją – interpretacje.

Cały powyższy wywód nie rozgrzesza jednak sędziego zawodów w Gdańsku, Daniela Stefańskiego. Owszem, zamieszkały w Warszawie arbiter z Bydgoszczy miał piekielnie trudne zadanie. Tyle że protokół VAR na okoliczność takich zdarzeń dość precyzyjnie określa zachowanie arbitra po weryfikacji wideo. Mianowicie nakazuje mu zmianę podjętej na boisku decyzji tylko w sytuacji, kiedy ewidentnie pomylił się nie widząc dobrze zdarzenia. Zatem – na logikę – po analizie z udziałem asystentów VAR, gdy okazało się, że wątpliwości w żadną stronę nie da się wykluczyć, najlepszym wyjściem wydawało się podtrzymanie pierwotnego werdyktu.

Zachowując się inaczej – Stefański podzielił środowisko. A nawet doprowadził do publicznego zwarcia między swym bezpośrednim przełożonym – Przesmyckim – i szefem wszystkich piłkarskich szefów – Bońkiem.

A zacząć trzeba od pytania, czy w ogóle powinien być uwzględniany przy obsadzie tego spotkania…

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ