Krótka piłka. Właśnie zaczęliśmy się meblować…

Kibice spokojnie mogą zanucić refren kultowej piosenki „Elektrycznych Gitar” zaczynający się od słów: „To już jest koniec, nie ma już nic”… Komentatorzy zdążyli rozegrać wyścig, którego stawką było przedstawienie beznadziei krajowego futbolu w jak najostrzejszych słowach. W zasadzie także są już zatem wolni, i mogą iść w poszukiwaniu nowych tematów. A skoro nawet szef piłkarskiej federacji odciął się od odpowiedzialności za kompromitujący wynik klubów, to w zasadzie jest… po kłopocie.

Ligowcy do lipca będą się kisić wyłącznie we własnym sosie, zatem oszczędzą fanom kolejnych międzynarodowych kompromitacji. Natomiast reprezentacja pogra jesienią w Lidze Narodów z Włochami i Portugalią, więc po mundialowej klęsce nie robimy sobie wielkich nadziei. Wysoka klasa przeciwników i niski – póki co – prestiż nowych rozgrywek powoduje, że nawet przy – odpukać – kolejnym laniu nikt nie będzie dramatyzował…

Tyle że to wcale nie jest tak, że nic się nie stało. Nie dość bowiem, że nasz futbol ugrzązł w czarnej d…, to jeszcze zaczęliśmy się w niej urządzać na stałe, a co poniektórzy powzięli nawet plany umeblowania przy pomocy luksemburskich specjalistów od wystroju wnętrz. Czy zrezygnują z osiedlania się po tej ciemnej stronie po wykrzyczanej w niedzielę przez kibiców uwadze: „Wam na Legii nie zależy, przegrywacie jak frajerzy”, nie sposób dziś zagwarantować. Dlatego że nie tylko piłkarze mistrza Polski, którzy – choć nie byli właściwie przygotowani motorycznie – ewidentnie nie udźwignęli presji w rewanżach ze Spartakiem Trnawa i F91 Dudelange (co skądinąd jest najlepszym dowodem, że nie pasowali do pucharowego towarzystwa) są winni blamażu.

Kluby, nie tylko ten z Warszawy, są źle zarządzane, nie szkolą we właściwy sposób, nie tak wykorzystują skromne – w skali europejskiej – środki jak powinny, nie robią dobrych transferów. I same, powtórzę się, nie wydobędą się z marazmu. Tylko czy znajdzie się ktoś, kto zechce pomóc w odbiciu się od dna?

PZPN pod kierownictwem Zbigniewa Bońka jeszcze do podania ręki klubom nie dojrzał. A szkoda, bo odrobina tylko dobrej woli mogłaby ulżyć nieco doli ligowców. W każdej liczącej się ekstraklasie jakości i kolorytu dodają piłkarze z Ameryki Południowej – a także Afrykanie – których u nas trzeba jednak szukać ze świecą.

Utalentowanych młodych zawodników z tych kontynentów, naturalnie po oszlifowaniu, transferuje się z dużym zyskiem, tymczasem nikt (albo prawie nikt) z Polski w tamtych rejonach świata w ogóle nie szuka. Zniechęca bowiem do tego trudny do racjonalnego wytłumaczenia limit – narzucony przez związek – obcokrajowców spoza UE. Skoro tylko dla dwóch jest miejsce, kluby wolą na pęczki kontraktować (znajdujących się niemal pod ręką) wiekowych Słowaków, a ostatnio przeczesują niższe hiszpańskie ligi z nadzieją na wyszperanie drugiego Carlitosa.
Wypada zatem życzyć powodzenia. Ale chyba jednak w meblowaniu się…