Krótka piłka. Z czego powinien cieszyć się Boniek

Poprzednika na fotelu szefa związku, czyli dawnego kolegę z boiska Grzegorza Latę przebił o kilka długości wyborczą sprawnością, w cuglach zapewnił sobie przecież rządy w drugiej kadencji. Także – oczywiście – pod względem PR obecny związek trudno porównywać z minionymi okresami. Gdyż wizerunek i odbiór polskiego futbolu już dawno nie był tak dobry.

I jest chyba nawet lepszy niż zasługują piłkarze, nawet jeśli drużyna Adama Nawałki przez cztery poprzednie lata też mocno przysłużyła się pozytywnemu postrzeganiu naszej piłki. Trudno przy tym nie zauważyć, że zwiększyły się przychody związku, na zagospodarowanie których obecna ekipa ma pomysły lepsze lub gorsze. Trzeba jej jednak uczciwie oddać, że wreszcie coś drgnęło w odkładanym od wielu lat temacie szkolenia. A wiadomo – lepiej późno niż wcale.

Boniek, przy niewątpliwych atutach, ma również kilka wad, do których zalicza się z pewnością chorobliwa wręcz niechęć do krytyki. Związkiem rządzi twardą ręką, i może także właśnie dzięki temu nic w PZPN w ostatnich latach się nie rozłazi, ale do niepochlebnej opinii nie potrafi podejść z niezbędnym – na tak eksponowanym stanowisku – dystansem.

Osobiście kilkukrotnie doświadczyłem dość ostrych reakcji obecnego prezesa po publikacjach, które nie przypadły mu do gustu, raz o mało porywczy charakter szefa związku nie zawiódł nas na salę sądową. Nawet kiedy dokładnie w szóstą rocznicę wyboru poszedłem do siedziby związku na umówiony wywiad, usłyszałem od Zibiego, że zaliczam się do tych dziennikarzy, którzy mają odrębne zdanie w każdej sprawie dotyczącej PZPN i jego rządów. W domyśle – zawsze staram się szukać w dziury w całym, co niekoniecznie jemu się podoba, ale akurat te słowa odebrałem jako komplement. Bo na koniec dnia nawet szef związku powinien się cieszyć, że nie wszyscy wokół wyłącznie mu cukrują.

Boniek czyta wszystko, co ukazuje się na temat PZPN i prezesa związku, i – wbrew pierwszym mocno emocjonalnym odruchom – dogłębnie analizuje, a potem wyciąga wnioski. Tyle że nie lubi realizować pomysłów, które ktoś podpowiedział, zawsze stara się każdy wdrażany projekt sprzedawać jako swój. A że jest zręcznym graczem, najczęściej brzmi wiarygodnie, jak choćby w przedmiocie certyfikacji akademii, do którego dojrzewał kilka lat.

Czy jest przekonujący także wtedy, kiedy mówi, że usuwa ze statutu zapis o dwukadencyjności prezesa PZPN z myślą już nie o Bońku, niech każdy czytelnik oceni samodzielnie. W moim odczuciu bycie prezesem bardzo spodobało się Zibiemu. Do tego stopnia, że nie wyklucza ubiegania się o fotel szefa we… włoskiej federacji.

Prawda jest jednak taka, że gdyby dostał podarunek od polskich polityków, w postaci usunięcia z Ustawy o Sporcie zapisu o dwukadencyjności prezesów związków sportowych, nie miałby problemów z kolejnym wyborczym zwycięstwem. Bo taką zbudował sobie w trakcie minionych sześciu lat pozycję i posłuch wśród… elektorów.