Krowicki: Dziewczyny nie grają przeciwko mnie

Tomasz Mucha: Czy Francuzki rzeczywiście były w zakończonych w niedzielę mistrzostwach Europy nad Sekwaną najlepsze?

Leszek Krowicki: – Źle zaczęły turniej, przegrały z Rosją, ale rozkręcały się w jego trakcie. To znakomity, doświadczony zespół, z całą masą alternatyw personalnych i taktycznych, mający w osobie Oliviera Krumbholza świetnego trenera…

A polski trener jaki jest? Biało-czerwone wróciły do domu po trzech meczach i trzech porażkach, a pan spotkał się z falą krytyki, pytaniami o dymisję…

Leszek Krowicki: – Nie wiem, jaka będzie decyzja moich przełożonych w Związku Piłki Ręcznej, wysłałem już do nich sprawozdanie, moją wstępną analizę naszego występu. Daliśmy sobie trochę czasu na ochłonięcie, przemyślenia. Ja też jestem zawiedziony naszym wynikiem, a raczej brakiem niespodzianki, bo porównując składy, doświadczenie, kluby, w jakich grają zawodniczki i jakie role w nich odgrywają Serbki, Dunki i Szwedki, to one były faworytkami. Dysponujemy mniejszym arsenałem, a nasi i moi krytycy zapominają o klasie rywali. Nie można tego lekceważyć. Spróbujmy znaleźć odpowiedź, dlaczego od lat polskie zespoły ligowe dostają lanie w początkowych rundach europejskich rozgrywek pucharowych, a łatwiej przyjdzie nam realne ocenianie szans polskiej reprezentacji w konfrontacji z europejską czołówką.

Liczył pan jednak, że sprawicie sympatyczny kawał. Dlaczego nie było nam do śmiechu?

Leszek Krowicki: – Zawsze zaczynam od siebie, analizowałem gdzie popełniłem błędy. Na pewno takie były, ale pracowaliśmy dobrze, zawodniczki otrzymały wszystkie informacje o rywalkach. W kwestii selekcji konsultowałem się z wieloma osobami, jeździłem po Polsce, obserwowałem – naprawdę grały wszystkie najlepsze. Może na pozycjach zawodniczek 14 czy 15 mogły być dyskusje, ale to nie miało wpływu na obraz zespołu. Mieliśmy też kłopoty po drodze, kontuzję Joasi Drabik, uraz Kingi Achruk, przeziębienia Ewy Urtnowskiej i Sylwii Lisewskiej, wybity palec Oli Rosiak. Tuż przed Euro straciliśmy też Romkę Roszak.

Mamy wąski trzon, 8-9 zawodniczek, pozostałe odstają od nich poziomem. Te podstawowe grały tydzień przed Euro trzy mecze pod rząd w towarzyskim turnieju w Hiszpanii. Czy nie były po prostu „zmęczone”…?

Leszek Krowicki: – Nie zamęczyliśmy ich! Jeżeli zawodniczka nie wytrzymuje w trakcie sezonu trzech meczów granych co dwa dni, to jak chcemy rywalizować na tym poziomie? Jeżeli to miałby być argument przeciwko nam, to jest to osąd w stylu „dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie”. Jakąś drogę trzeba było obrać, w Hiszpanii chciałem przetestować jeszcze dwa, trzy elementy w podstawowym ustawieniu, bo trenowaliśmy przed turniejem bardzo mało. Jak wspomniałem – odpadła Romka Roszak, a w październiku w turnieju Golden League nie grała Karolina Kudłacz-Gloc i obrotowa Asia Szarawaga. Ważne było więc „oszlifowanie” podstawowego składu.

To dlaczego choćby taka gra w przewadze nie jest naszą „przewagą”?

Leszek Krowicki: – Umiemy grać w przewadze i mamy kilka koncepcji, które regularnie ćwiczymy. To jednak element który musimy poprawić.

A jak pan wytłumaczy, że właśnie Kudłacz-Gloc nie wiedziała, co oznacza zagrywka pod tytułem „Veszprem złotówa”, co słyszeli telewidzowie, gdy wziął pan czas w meczu z Danią?

Leszek Krowicki: – Dobrze, że pan o to pyta, bo jest okazja to wyjaśnić. To nieprawda! Dokładnie na końcu odprawy przed meczem z Danią przypomniałem o zagrywce, która świetnie wypadła w Hiszpanii. Zaproponowałem, by o niej pamiętać. Ponieważ końcówka tej zagrywki różni się nieco od standardowej – nazywamy ją Veszprem – określiłem ją „złotówa”. Dziewczyny potwierdziły, że wiedzą o co chodzi, a w stresowej sytuacji… zapomniały o umowie.

Kudłacz-Gloc po ostatnim meczu podała w TVP w wątpliwość, kto dalej będzie prowadził reprezentację. Czy dalsza współpraca z takim kapitanem z pana strony będzie możliwa?

Leszek Krowicki: – Byłem zaskoczony wypowiedzią Karoliny, jestem rozczarowany… Szanuję ją, do tej pory mieliśmy bardzo dobre relacje, rozmawiamy często ze sobą, piszemy. Sam wybrałem ją kapitanem, nigdy nie było między nami jakiegokolwiek spięcia. Nie wiem, skąd ten brak dyplomacji z jej strony… Nie zmienia to faktu, że to bardzo dobra zawodniczka, trudno wyobrazić sobie reprezentację bez niej, chciałbym dalej z nią współpracować, ale sytuacja jest niezręczna i wymaga dodatkowych wyjaśnień.

Atmosferę w ekipie w dużym stopniu stwarzają wyniki, a tych w trzecim turnieju pod pana kierunkiem nie było. Jak pan ją ocenia?

Leszek Krowicki: – Uważam, że atmosfera w reprezentacji była dobra. To nie tylko moje zdanie, ale tez opinia moich lojalnych współpracowników. Zdaję sobie sprawę, że te bardziej doświadczone zawodniczki, pamiętające półfinały mistrzostw świata pod wodzą Kima Rasmussena (w 2013 i 2015 roku – przyp. red.), mogą być teraz zawiedzione i sfrustrowane, że idzie nam tak ciężko. Być może brakuje im cierpliwości i motywacji, by pójść po raz kolejny podobną drogą. Uważam jednak, że mamy dobry kontakt, choć wiadomo, że nieraz nie jest kryształowo – jak to w życiu i w grupie ludzi. Ale ja nie zamiatam problemów pod dywan. Zawodniczki nie grają przeciwko mnie. Nam wszystkim brakuje cierpliwości i realnej oceny dzisiejszych możliwości. I lojalności ze strony tych, którzy tak chętnie nazywają się handballowymi ekspertami.

Boli pana ta krytyka?

Leszek Krowicki: – Nie mogę zrozumieć, ze większość obserwatorów widzi tylko to, co trzeba poprawić. Rzadko zaś to, co nawet w przegranych meczach i turniejach funkcjonuje dobrze.

Z reprezentacji – zaraz po meczu ze Szwecją – zrezygnowała nie tylko Kinga Grzyb, ale także Sylwia Lisewska…

Leszek Krowicki: – Sylwia przekazała mi swoją decyzję na lotnisku, gdy wracaliśmy do kraju. Zachowała się bardzo fair. Dziękowała za zaufanie, bo nawet nie spodziewała się, że jeszcze do reprezentacji wróci, ale teraz chce skupić się na swojej karierze w klubie rumuńskim. Rozumiem to.

Kadra wygląda na mocno rozbitą…

Leszek Krowicki: – Nie jest rozbita. Trudno jednak tryskać dobrym humorem, gdy po dobrze przepracowanych okresach nie dostaje się sportowej nagrody. Jestem przekonany, ze na przestrzeni tych dwóch lat poczyniliśmy postęp. Wiele zawodniczek zyskało uznanie i dobrze się rozwija. To nie przypadek, że nawiązujemy coraz częściej wyrównaną walkę z wieloma dobrymi rywalami, ale brakuje nam jeszcze wiele do sukcesów w najważniejszych momentach. I z tego zdajemy sobie sprawę. Czasu, cierpliwości oraz nieco więcej wiary – naszej i środowiska – tego nam potrzeba.