Czy Baran na dłużej wyszedł z cienia?

Numerem jeden w dorosłej piłce był w zasadzie tylko w drugoligowej wówczas Chojniczance (sezon 2010/11), a potem – przez pół roku w Białymstoku (2013/14, głównie za kadencji Piotra Stokowca). Do GieKSy Krzysztof Baran też przychodził w dość jasno określonych okolicznościach: miał być „cieniem” Mariusza Pawełka.

Nic zatem dziwnego, że pierwszy oficjalny mecz w barwach katowickich rozegrał w Pucharze Polski. Duża dawka szczęścia oraz fantastyczna postawa w meczu z Pogonią Szczecin (oraz… niedyspozycja zdrowotna konkurenta) zapewniły mu również (pierwszo)ligowy debiut (a de facto – dwa kolejne występy) w szeregach GKS-u. Potem jednak 28-latek znów wrócił na ławkę.

Na murawie ponownie pojawił się przy okazji kolejnego boju pucharowego, z Jagiellonią. Znów bronił ze sporą dozą fartu, a ewentualny show w serii karnych skradł mu arbiter, dyktując „jedenastkę” dla gości w doliczonym czasie dogrywki. Po tymże spotkaniu Baran znów jednak w składzie GieKSy pozostał. W Bytowie – m.in. „z udziałem”… słupka i poprzeczki – wybronił katowiczanom remis.

Polemika z trenerem

W Bielsku-Białej w minioną sobotę był już jednak bohaterem swej ekipy pełną gębą – bez odwoływania się do wsparcia innych czynników.

– Szczęście było mocno po stronie GKS-u. Miał je na przykład jego bramkarz – dowodził co prawda trener bielszczan, Krzysztof Brede, ale… trzeba wejść z nim w znaczącą polemikę. No bo przecież nie szczęście, a refleks golkipera zdecydowały o tym, że w I połowie dosłownie „za pięć dwunasta” odbijał piłki, zmierzające w światło jego bramki po dorzuceniach z rzutów wolnych w wykonaniu Michała Rzuchowskiego i Łukasza Sierpiny, choć wielu – łącznie z autorami tych zagrań – już widziało futbolówkę w siatce.

– Czekałem do końca z interwencją, bo była możliwości, że ktoś może te centry przeciąć – tłumaczył swą reakcję w ostatniej chwili golkiper GKS-u.

„Po prostu od tego tam jesteś”

Nie sam moment interwencji, ale jej skuteczność była tu jednak najważniejsza. I – dokładając do tego jeszcze obronę uderzenia Rzuchowskiego w II połowie, też z rzutu wolnego – sprawiła, że występ Barana nagrodzony został oklaskami. On sam jednak od owych „ochów” i „achów” wolał się trzymać z daleka.

– Dawno, dawno temu trener Mirosław Dawidowski (w SMS-ie Łódź, którego golkiper jest absolwentem – dop. red.) po moim dobrym moim meczu, którym byłem zachwycony, szybko sprowadził mnie na ziemię. „Po prostu od tego tam jesteś” – powiedział mi krótko. No więc i teraz powtórzę za nim: „Po prostu od tego tam byłem” – uśmiechał się bramkarz katowiczan.

Druga szansa

Swoją drogą występ na stadionie przy Rychlińskiego – i zachowanie czystego konta – musiał Baranowi smakować bardzo. Wiosną 2013 – za kadencji Dariusza Kubickiego, a potem Czesława Michniewicza – na trenerskiej ławce „górali” nie zaliczył żadnego ekstraklasowego spotkania w koszulce Podbeskidzia.

– Pamiętam ten okres: trudna walka o utrzymanie. Rzeczywiście nie pograłem za wiele. Ale… dawno to już było – golkiper zostawia za sobą poszczególne etapy swej piłkarskiej przygody. Teraz przecież ważniejsze jest dlań wykorzystanie (drugiej) szansy, jaką dostał przy Bukowej.

– Czy zagram w następnym meczu ligowym? Nie wiem. Na razie ponownie wskoczyłem do bramki i… muszę się koncentrować wyłącznie na najbliższym spotkaniu – mówi Krzysztof Baran. A ta najbliższa gra o punkty – dopiero 24 listopada. Już w piątek zaś GieKSa – towarzysko – zagra u siebie z Górnikiem Zabrze.